GRZECZNI CHŁOPCY. Jak się całować i nie stracić przyjaciół
Filmy produkowane przez Setha Rogena są jak pudełko czekoladek. Albo raczej jak Fasolki Wszystkich Smaków z Harry’ego Pottera. Od czasu do czasu można trafić na coś całkiem przyjemnego, ale nierzadko jest to coś, co być może nie powinno opuścić okolic toalety. Ostatnio studio Point Grey Pictures zdaje się jednak lepiej dobierać finansowane projekty. Passę tę kontynuują Grzeczni chłopcy Gene’a Stupnitsky’ego, którzy, podobnie jak zeszłoroczni Strażnicy cnoty, przyzwoicie wyważają proporcje przaśnego humoru i niegłupiego przesłania.
Lawinę kolejnych fabularnych perypetii zapoczątkowuje dwunastoletni Max (Jacob Tremblay). Chłopiec zostaje zaproszony na imprezę u „fajnych dzieciaków”, na której pojawi się również obiekt jego westchnień, Brixlee (Millie Davis). Ważnym elementem przyjęcia ma być gra w butelkę, więc Max nie tylko będzie miał szansę wreszcie zapoznać się z dziewczyną, lecz także ją pocałować. Problem w tym, że nasz bohater, podobnie jak jego dwaj specyficzni przyjaciele, Thor (Brady Noon) i Lucas (Keith L. Williams), nigdy dotąd nie miał do czynienia z intymnością. Chłopcy chcą sprawdzić, jak umiejętnie się całować, ale gdy pornografia i podglądanie nastolatków zawodzą, wpadają na pomysł, który zaowocuje między innymi zniszczeniem drogiego drona ojca Maksa (Will Forte), ucieczką przed dwiema wściekłymi nastolatkami i kupowaniem narkotyków od studentów.
Ostatnie zdanie poprzedniego akapitu sygnalizuje, jaką drogą podążają Grzeczni chłopcy. Akcja jest szybka i nieco zwariowana, a pod nogi bohaterów z zawrotną prędkością rzucane są kolejne kłody. Stupnitsky tworzy energetyczny film w duchu teen movie, pełen nieporozumień, absurdalnych sytuacji i głupiutkich postaci. Piszę „głupiutkich”, nie używając dosadniejszych określeń, bo w głównych rolach nie oglądamy typowych tępawych nastolatków, lecz dzieciaki dopiero wchodzące w okres dojrzewania. Naiwność i swoista niewinność trójki bohaterów są głównym źródłem humoru Grzecznych chłopców, którzy, próbując dowiedzieć się czegokolwiek o poważnym świecie dorosłych, na czele z seksualnością, nonkonformizmem czy rozwodami, zwykle nie potrafią się w ów świat wpasować. Dlatego próbując zachowywać się naturalnie przy podejrzliwym policjancie, zaczynają boleśnie sztuczną rozmowę o polityce, a kiedy podejrzany facet kupuje od nich seks-lalkę, nie mogą zrozumieć, dlaczego kupiec jest tak podniecony transakcją.
Komizm Grzecznych chłopców byłby znacznie mniej udany, gdyby nie trafione decyzje obsadowe. Nareszcie w filmie o dojrzewających chłopcach nie są oni grani przez trzydziestolatków, lecz faktyczne dzieci. Trio bohaterów jest urocze i zabawne w swojej infantylności, a przy tym wyjątkowo naturalne, co jest wynikiem nie tylko wieku aktorów. Jacob Tremblay, obok Millie Bobby Brown chyba najbardziej znany aktor dziecięcy na świecie, niezmiennie zachowuje swój status potencjalnej wielkiej gwiazdy, znakomicie sprawdzając się w roli lidera paczki, ale jego koledzy nie ustępują mu talentem. Keith L. Williams to w swojej przesadnej prostolinijności bodaj najzabawniejszy z trójki chłopców, a przeciwwagą dla niego jest nieodpowiedzialny, wewnętrznie skonfliktowany Brady Noon. Odmienne charaktery całej trójki kapitalnie się uzupełniają, a napięcia między nimi wygrywane są bez żadnej fałszywości, zarówno na poziomie komizmu, jak i odrobinę poważniejszej wymowy.
Bo chociaż Grzeczni chłopcy obfitują w humor prosty, a chwilami dość prostacki, to okazują się filmem o przyjaźni i jej dojrzewaniu. Pomiędzy lepszymi bądź gorszymi dowcipami o naszyjniku z kulek analnych czy imponującym rekordzie w piciu piwa wynoszącym trzy łyki (wiem, jak to brzmi, ale spokojnie — film rzadko przekracza granicę dobrego smaku, chyba że bardzo gorszy was przeklinająca młodzież) znalazło się miejsce na refleksję o rezygnowaniu z marzeń na rzecz dopasowania do grupy oraz radzeniu sobie z rozwodem rodziców. Najbardziej wybrzmiewają jednak zmiany, jakim ulegają ludzie, nawet tak młodzi, oraz ich relacje. Przyjaciele trzymają się razem, ale nie znaczy to, że muszą dosłownie wszystko robić wspólnie i nie mogą czasem chadzać własnymi ścieżkami.
Ostatecznie Grzeczni chłopcy pozostają delikatnie postrzeloną, nie do końca grzeczną komedią o przyjaźni i wkraczaniu w dorosłość. Film Gene’a Stupnitsky’ego ma niewielkie szanse na powtórzenie sukcesu Supersamca, do którego niekiedy porównują go recenzenci, ale dzięki trójce głównych aktorów i kontrolowaniu niewybrednego humoru mogą okazać się sympatyczną, niegłupią propozycją na niezobowiązujący seans w gronie (przede wszystkim) przyjaciół.
https://www.youtube.com/watch?v=hkNy6Ik5mZk