GRAN TORINO
Walt Kowalski to kwintesencja tego, co eastwoodowskie. Jest twardy, nieustępliwy, inteligentny i cechuje go czarne poczucie humoru. Choć wie, że umiera, nie użala się nad sobą. Ma cięty język, błysk w oku, bagaż życiowych doświadczeń i mroczne wspomnienia, czyli wszystkie składniki definiujące klasycznego antybohatera, którego widz pokocha od pierwszego wejrzenia i bez żadnych zastrzeżeń. Clint Eastwood jest w swojej roli wiarygodny i naturalny, jakby sztukę aktorską miał w małym palcu – bo i bez wątpienia ma. Dokonuje nie lada wyczynu kreując bohatera, który próbuje wszystkich do siebie zniechęcić, a do którego i tak wszyscy lgną, i nie wyczuwa się w tym nuty fałszu. Wierzymy Chińczykom, że lubią Walta, bo sami go lubimy, choć w obejściu jest szorstki i oporny jak gruboziarnisty papier ścierny. Stworzenie takiego zgryźliwego antybohatera, którego widzowie kochają “pomimo” a nie “za”, udało się chyba jeszcze tylko Takeshiemu Kitano w Kikujiro. Podobnie jak Eastwood, konsekwentnie ocieplał kolejne sceny filmu, choć robił wszystko, by je oziębić.
Walt Kowalski Eastwooda jest zabawny. Jego zabawność wynika z uporu i zawziętości przyozdobionej permanentnym grymasem złości i nerwowym “warczeniem”. Dzięki takiemu zestawowi cech głównego bohatera w Gran Torino znalazło się kilka scen-perełek. Jak ta, w której Eastwood, patrząc na starą Chinkę, spluwa na trawnik. Bezcenny jest wyraz jego twarzy, gdy w odpowiedzi na niekulturalny gest sąsiada wiekowa Chinka spluwa na trawnik taką ilością śliny, jakby właśnie przeżuła wiadro tytoniu. W pamięć zapada też znakomita scena, w której Walt idzie z Thao do znajomego fryzjera, by nauczyć młodzieńca, jak należy rozmawiać po męsku, koniecznie klnąc jak szewc. Nieokrzesany młokos wszystkie wskazówki bierze nazbyt serio i wchodzi do salonu ze słowami: “Przepraszam, proszę pana, potrzebuję się ostrzyc. Jeśli nie jest pan zbyt zajęty… ty włoski, skurwysyński, uliczny fryzjerze”. Nie będę zdradzał, jaka była reakcja fryzjera. W każdym razie banan na twarzy murowany. Należy w tym miejscu wspomnieć, że cała stawka aktorska wywiązuje się ze swoich zadań równie dobrze, jak Clint…, który i tak kradnie cały film dla siebie. Równie przekonujący jak w scenach humorystycznych i dialogowych jest bowiem w scenach “akcji”. Gdy celuje do członków gangu przy pomocy dłoni ułożonej w kształt pistoletu, bierzemy za pewnik, że z tym gościem nie ma żartów. Zimnokrwistość ma wymalowaną na twarzy. Lepiej nie pomylić go z kimś, kto celuje z palca dlatego, że ma starczą demencję i nie wie, co robi.
Eastwood reżyseruje, gra główną rolę, skomponował też wzruszającą piosenkę “Gran Torino”, idealny przykład na “nut kilka a cudów pełno”, którą słyszymy w trakcie napisów końcowych. Prawdziwy człowiek orkiestra. W tym miejscu wtrącę małą dygresję. Na pewno każdy pamięta, jak na ceremonii rozdania Oscarów w 2004 roku, kiedy to Brudny Harry nominowany był za reżyserię Rzeki tajemnic, Billy Crystal śpiewał mu: “Clint, w twoim wieku wszyscy już nie żyją albo właśnie umierają, a ty wciąż kręcisz filmy!” – wówczas Eastwood nie obruszył się, bo po pierwsze ma do siebie i do swojego wieku cholernie zdrowy dystans – co widać również (a może przede wszystkim) w Gran Torino, po drugie, uśmiechał się, jakby chciał wówczas powiedzieć: “Dopiero się rozkręcam!”. Potwierdzają to kolejne lata, które przyniosły mu nominacje i Oscary dla Million Dollar Baby i Letters from Iwo Jima. W tym roku jego przejmujący Changeling miał trzy oscarowe szanse, choć dla samego Clinta nominacji za reżyserię zabrakło. Niestety, Gran Torino, który w sposób lekki i pozytywny mówi o sprawach bolesnych, tragicznych i wreszcie ostatecznych, został przez Akademię przemilczany. Na szczęście wzruszające dzieło Clinta szaleje w pierwszej setce najlepszych filmów na liście TOP 250 na IMDb (miejsce 79 – stan na dzień 27 marca 2009), bo to uniwersalna historia ku pokrzepieniu serc, wpadająca do serducha wprost z ekranu i zostająca tam na długo, w naturalny sposób…,
…nienachalnie, lekko, bez trudu, szczerze, bez nadęcia, puszenia i napraszania się. Z pasją i bez kombinowania w stylu: “Co tu, kurczę, wymyślić, żeby Akademia to kupiła i dała nominacje?”.
Na koniec szybki quiz!
Weźcie ostatni akapit i wypiszcie przeciwieństwa wymienionych w nim określeń…
Co Wam wyszło? Bo mnie Ciekawy przypadek Benjamina Buttona.
Tekst z archiwum film.org.pl (27.03.2009).
#s3gt_translate_tooltip_mini { display: none !important; }