FURIA. Znakomity thriller, gdzie wszytko jest na swoim miejscu
Skąd wytrzasnąłem powyższy tytuł dla mojej recenzji? Stąd, że po prostu nie da się uniknąć porównań Furii z filmem Uprowadzona sprzed dwóch lat. Stąd i zowąd słychać bowiem głosy, że nowy film z Melem Gibsonem w roli głównej jest bardzo podobny do obrazu z Liamem Neesonem. I tu i tu chodzi o krwawą wendettę prowadzoną przez ojca na oprawcach córki. Słusznie więc można by zarzucić Edge of Darkness wtórność i powielanie schematu. Można by, gdyby nie jeden szczegół. Otóż nowy film Martina Campbella (Casino Royale) powstał na podstawie mini-serialu… Martina Campbella z roku 1985 pod tytułem… Edge of Darkness. Nie muszę chyba dodawać, że fabuła tego mini-serialu była identyczna jak jej kinowej wersji z tego roku. Temat podobieństw między Taken a Edge of Darkness, z naciskiem na niezasłużone pretensje kierowane w kierunku tego drugiego, uważam niniejszym za zamknięty.
Siedem lat. Tyle kazał na siebie czekać Mel Gibson – aktor, zajmując się w tym czasie reżyserią Pasji i Apocalypto, piciem, antysemityzmem oraz wymienianiem żony na młodszy model. Alkoholizm, uprzedzenia rasowe i nagła zmiana wizerunku aktora z kochającego męża i troskliwego ojca w playboya szukającego uciech w ramionach młodej Ukrainki mnie nie interesowały, bo nie interesuje mnie życie prywatne aktorów – ich życie, ich sprawa. Zacząłem się jednak nieco martwić, że coraz mocniej posuwany przez czas Mel Gibson (54 lata na karku) nie wróci już do aktorstwa, a już na pewno nie do grania świrusów, furiatów i narwańców. Gibson-reżyser? Ok, filmy, które wyszły spod jego ręki to naprawdę dobre kawałki kina, ale… ja czekałem z utęsknieniem na Gibsona-aktora, a najbardziej na takiego z czasów dwóch pierwszych Zabójczych broni! Furia
Szaleńczy błysk w oku, zadziorny uśmieszek i czająca się gdzieś podskórnie agresja to atrybuty, którymi Gibson zdobył moją sympatię, kreując postać nieobliczalnego Martina Riggsa. I choć w Furii po Riggsie nie ma ani śladu (lata już nie te, włos na głowie siwy, czoło zorane zmarszczkami, błysk w oku przygaszony), to przyjemnie znowu zobaczyć ostro wkurzonego niezapomnianego Mad Maxa. Mel wciela się tu w postać detektywa, który ma mocne parcie na odnalezienie ludzi, którzy, łagodnie mówiąc, dość mocno skrzywdzili jego córkę. I tak po nitce do kłębka, który w finale zostaje – raczej nie zdradzę tu wielkiej tajemnicy – obrócony w perzynę. Mel ma srogą minę, a cierpienie i chęć zemsty bardzo wyraźnie wymalowane na twarzy. Jego postać, z dramaturgicznego punktu widzenia, jest bardzo dobrze napisana oraz bardzo poprawnie zagrana. A dość częste pociąganie za spust bez mrugnięcia okiem dodaje jej niezaprzeczalnego uroku. Powiem krótko: Mel Gibson wyszedł zwycięsko z powrotu na drugą stronę kamery.
Twórca Casino Royale, Martin Campbell, stosuje w Furii tę samą zasadę co w 21. odsłonie przygód Bonda – dużo gadania, mniej akcji, ale jak już akcja zaistnieje, to dosłownie skopuje tyłki. Furia zaczyna się, trwającym zaledwie sekundę, hitchcockowskim trzęsieniem ziemi, ale trzęsienie to jest tak intensywne, że ma się je przed oczami już do końca filmu. I o to twórcom chodziło, żeby szok, pod wpływem którego główny bohater wyrusza na poszukiwanie winnych, towarzyszył widzom z taką samą intensywnością jak jemu. Dużo jest w filmie Campbella dialogu, ale – na szczęście – dialogu interesującego, inteligentnego. Ogromny w tym udział ma niejednoznaczna postać grana przez Raya Winstone’a i relacje łączące ją z naszym detektywem i całą sprawą.
Proporcje dialog/strzelanina są w przypadku Furii idealnie wyważone. I nawet brak pościgu samochodowego, na który przez cały film się nastawiałem, a który twórcy kilka razy – jak mi się zdawało – rozpoczynali, nie zepsuł mi seansu. Co mnie szczególnie ucieszyło, to fakt, że praktycznie wszystkie sceny akcji w nowym obrazie z Gibsonem zaskoczyły mnie nie tylko tym, że rozpoczynały się niespodziewanie i równie niespodziewanie kończyły, ale i ogromem ładunku emocjonalnego w nich zawartych. Furia to przykład znakomitego thrillera, w którym każdy wystrzelony nabój ma swoje wyjaśnienie w scenariuszu, a kule nie zagłuszają dialogów. Po prostu porządny kawałek filmowego mięcha.
Tekst z archiwum film.org.pl