FINAL CUT. Sztuczne łzy i prawdziwe kino

Reżysera Final Cut, Michela Hazanaviciusa, najbardziej interesuje kino. Kino jako medium, kino jako proces twórczy, kino jako wypadkowa osobowości, temperamentów, gigantycznych ambicji i bolesnych niekompetencji. Kino jako technologia i kino jako tekst kultury. Hazanavicius najdonośniej dał o sobie w 2011 roku, dzięki ozłoconemu workiem Oscarów Artyście: czyli opowieści o dźwiękowym przełomie, o aktorskiej chwale i aktorskie niemocy. Modernistyczny i traktujący o modernizmie Ja, Godard był z kolei refleksją nad filmowym autorem jako dzieckiem swoich czasów. Liczne mrugnięcia okiem do widzów, cytaty goniące cytaty, parafrazy w splocie z trawestacjami. Hazanavicius kocha kino w każdym wymiarze i na każdym odcinku. To życiodajna siła, doprowadzająca do czerwoności, powód obsesji i nośnik frustracji.
Czym jest Final Cut? Jest wszystkim. Niech to będzie remake Jednego cięcia, japońskiej komedii sprzed kilku lat. Może też horrorem o zombiakach, powykrzywianych, womitujących, z odgryzionymi rękami, taplających się we krwi. Final Cut jest też komedią, z premedytacją nieudolną, sięgającą po slapstick, po humor słowny i wyszukaną inscenizację. To też kolejny „film o kinie”. O środowisku, o reżyserach, aktorach, producentach, planie zdjęciowym i procesie produkcji, To ponad wszystko kliniczny przykład filmowego postmodernizmu, przymrużenia oka, wskakiwania na kolejne poziomy meta i obnażania mechanizmów tworzenia.
Zatoczymy koło, nieważne w którym momencie zaczniemy przybliżać fabułę Final Cut. Punktem wyjścia jest jednak realizacja horroru o umarlakach, atakujących filmową ekipę w opuszczonym i zapuszczonym supermarkecie. Oczywiście jest kilka haczyków i wiele kłód pod nogami. Dla Rémiego (Romain Duris), reżyserującego jedynie reklamówki i zmanipulowane materiały dla telewizyjnych wiadomości (słowem: chałtury), ten projekt jest okazją, by zrobić coś odrobinę ambitniejszego i odrobinę bardziej wymagającego. Mniejsza, że jego film ma być wyświetlony od razu „live”, w czasie rzeczywistym na nowopowstającej internetowej platformie. Za szczegół nie można uznać, że producentka wymaga, by wszystko nakręcone zostało na jednym, trzydziestominutowym ujęciu. Jakakolwiek ingerencja w scenariusz jest bardzo niemile widziana. Dotyczy to nawet imion bohaterów. Francuzi z krwi i kości mają nosić japońskie imiona. Problematyczne może być zdziesiątkowanie aktorskiego zespołu, gastryczne dolegliwości i destrukcyjna słabość do alkoholu. Remi da jednak radę, musi, nie ma wyjścia. Choćby płonął świat dotrze do ostatniego klapsa.
Trzyaktowa struktura Final Cut, przeplatająca retro i futurospekcje (w jednej z scen córka reżysera ma na koszulce napis: „Directed by Quentin Tarantino) daje szeroką perspektywę na całą produkcję półgodzinnego filmu. Za każdym sukcesem stoi siedem nieszczęść, za każdą wpadką miesiąc pilnych przygotowań. Hazanavicius patrzy na to jednak ze szczególną czułością. Nie liczy się finalny efekt, ale poprzedzająca go współpraca i wcześniej osiągnięte porozumienie.
Kilkukrotnie powracającym wątkiem w Final Cut jest płacz i łzy. Najczęściej dla zgrywy, dla żartu. Kilka razy na serio, ze wzruszeń, z powodu życiowych niepowodzeń. Remi wie, że rozpacz wybornie działa również przed kamerą. Można to jednak osiągnąć na skróty. Sztyft do wywoływania łez zawsze sprawdzał się znakomicie. To obowiązkowy gadżet na planie. Córka Rémiego, również pracująca przy filmowych produkcjach, stara się u aktorów wywołać naturalny smutek. Wierzy w to, że w kinie jest miejsce na trochę prawdy, jakby było czymś więcej niż tylko udawaniem i inscenizacją. Hazanavicius przeprowadza podobną operację na swoim filmie. Przypomina, że nawet za najabsurdalniejszą, kosmicznie kuriozalną produkcją stoją ludzie. Marzycielscy i nieprzygotowani. Zmotywowani i przestraszeni. Zdesperowani i bezradni. Jestem przekonany, że w trakcie kolejnych realizacji Hazanavicius z takim samym zainteresowaniem patrzy na to, co dzieje się przed i za kamerą. To dla niego jeden i ten sam świat.