Jak poradzić sobie ze stratą bliskiej osoby? Jak przejść do porządku dziennego nad czymś tak okropnym jak samobójstwo młodszego brata? Orlando von Einsiedel, uznany, nagrodzony Oscarem dokumentalista, szuka w szalenie osobistym Evelyn odpowiedzi na te niełatwe pytania. Zabiera widzów oraz swoją najbliższą rodzinę w podróż po Wielkiej Brytanii, odwiedzając po kolei ulubione miejsca tragicznie zmarłego brata. Wyprawa staje się dla jej uczestników okazją do snucia wspomnień związanych z nieodżałowanym bliskim, ostatecznego pogodzenia się z jego odejściem oraz, last but not least, naprawy własnych, zszarganych przez czas i kłótnie relacji.
Sam von Einsiedel opowiada w filmie oraz wywiadach, że przez ponad trzynaście lat miał problem w ogóle z wypowiadaniem imienia zmarłego brata. Słowo „Evelyn” nie mogło przejść mu przez gardło. Zauważyła to jego przyjaciółka i producentka, Joanna Natasegara, która zaproponowała, aby von Einsiedel poświęcił swój następny film właśnie bratu. Jak dotąd reżyser Białych Hełmów swoje dokumenty budował wokół głośnych i niebezpiecznych sytuacji rozgrywających się gdzieś na cywilizacyjnych peryferiach, w krajach trzeciego świata. W Virundze opowiadał o strażnikach tytułowego parku znajdującego się w Demokratycznej Republice Konga, bohaterach, którzy dzień w dzień, z narażeniem życia, walczą o dobro zagrożonych wyginięciem goryli górskich i innych zwierząt. Dwa lata później nakręcił Białe Hełmy – kolejny film o ludziach mogących zginąć w każdej chwili, tym razem wydobywających syryjskich cywili spod gruzów spustoszonych przez wojnę miast. Evelyn stanowi więc w jego dotychczasowej filmografii przypadek szczególny.
Struktura filmu jest bardzo przejrzysta. Jego rytm wyznaczają kolejne miejsca, przez które wędrują bohaterowie. Stałą trójcą, praktycznie nieznikającą z ekranu, jest rodzeństwo: Gwennie, Robin oraz sam reżyser – Orlando. Dołączają do nich po drodze matka, ojciec wraz z nową partnerką, a także przyjaciele Evelyna z czasów szkolnych. Każdy z nich ma do powiedzenia coś ciekawego i nowego na temat tytułowego bohatera. W ten sposób na ekranie zarysowują się nie tylko relacje pomiędzy poszczególnymi uczestnikami autoterapeutycznej podróży, ale również portret samego Evelyna, który zdaje się wędrować ramię w ramię z rodziną i przyjaciółmi.
Gdyby skonstruować wykres obrazujący emocje bohaterów, przypominałby on zapewne szaloną sinusoidę. Podczas wędrówki stale przeplatają się ze sobą śmiech (gdy ktoś przywoła jakąś zabawną historię związaną z Evelynem), płacz (gdy wspomnienia, dotyczące np. dnia samobójstwa, okazują się nie do zniesienia) oraz wściekłość (gdy nagle odżywają dawne konflikty i nigdy niezabliźnione rany). Z czasem bohaterowie zaczynają się coraz bardziej otwierać. Najlepiej widać to na przykładzie samego reżysera, który na początku filmu jest niezwykle oszczędny i małomówny, nieraz chowa się za kamerą bądź maszeruje obok bliskich w milczeniu, zachowując na twarzy maskę zimnego profesjonalisty. Wraz z kolejnymi przebytymi kilometrami i odbytymi rozmowami coś w nim pęka i ostatecznie to Orlando jest tym, który najchętniej dzieli się celem wędrówki z napotykanymi po drodze obcymi ludźmi. Szczególnie interesująca, a zarazem poruszająca jest scena, w której reżyser wdaje się w krótką pogawędkę z właścicielem przydrożnego sklepiku. Mężczyzna doskonale rozumie bohaterów, gdyż sam przed czterema laty stracił ukochaną matkę. Chętnie dzieli się przed kamerą własną historią i życzy rodzinie von Einsiedelów powodzenia w dalszej podróży, gratulując im jednocześnie odwagi.
Evelyn, rzecz jasna, nie ogląda się zbyt przyjemnie. Zapierające dech w piersiach plenery Wielkiej Brytanii kontrastują z bólem oraz uczuciem bezsilności stale promieniującymi z bohaterów. Wszyscy doskonale wiedzą, że nie są w stanie zwrócić nieszczęsnemu Evelynowi życia. Mogą jednak pielęgnować pamięć o nim, rozmawiać ze sobą – szukać ulgi w wymianie wspomnień i w przebywaniu razem, a nie w ucieczce od tematu i samotnym milczeniu. To, zdaje się, jedyna droga, którą warto podążać.