search
REKLAMA
Recenzje

EDDINGTON. Miasto grzechu Ariego Astera [RECENZJA]

Z pioniera rozszerzającego gatunkowe granice horroru do czujnego obserwatora bolączek współczesnej Ameryki.

Mary Kosiarz

17 maja 2025

REKLAMA

Eddington to Sodoma i Gomora Ameryki XXI wieku. Układ krwionośny tytułowej mieściny w Nowym Meksyku stymuluje wzajemna nienawiść i chęć rządu dusz nad spolaryzowaną lokalną społecznością, może i nawet w zbyt dosłowny sposób symbolizująca sedno bolączek Stanów Zjednoczonych ostatniej dekady. Silne polityczne zróżnicowanie, uwidaczniające się szczególnie na samym początku covidowego chaosu, w którego sercu Ari Aster umieszcza swoje najnowsze dzieło, to w końcu okres, z którym nikt z nas jeszcze do końca się nie rozliczył, a któż inny mógłby wziąć na tapet ten elektryzujący temat, niż jeden z najbardziej szalonych reżyserów XXI wieku? 

W Eddingtonie oprócz słownych potyczek między zwolennikami i przeciwnikami noszenia maseczek i przestrzegania bezpiecznego dystansu, na pierwszy plan wychodzi kwestia broni dostępnej na rogu niemal każdej ulicy oraz małomiasteczkowej walki o wpływy, podsycanej ostrą jak brzytwa kampanią oszczerstw między antycovidowym, pokładającym wiarę w rozmaite teorie spiskowe szeryfem i ubiegającym się o reelekcję burmistrzem liberalistą. Miasto Eddington, w tym wyjątkowym dla całego świata pandemicznym okresie, stoi u progu epokowej rewolucji: wojna między Tedem Garcią (znakomity w swojej, niestety, zbyt szybko uciętej roli Pedro Pascal) i Joem Crossem (eksplorujący kolejny w karierze artystyczny Rubikon Joaquin Phoenix), którą przed laty rozpoczął pojedynek o serce młodej Louise (Emma Stone) to wybór między nowym a starym porządkiem – Ameryką liberalną i skorą do zmian, a twardą ręką ekscentrycznego fanatyka. Brzmi  znajomo? Aster nie boi się ośmieszać absurdów swojego rodzinnego kraju, w krzywym zwierciadle ukazując etniczne, rasowe, polityczne i światopoglądowe konflikty USA. Główny problem jego wrzącego odniesieniami do antymigracyjnej polityki Donalda Trumpa dzieła to jednak zbyt duże tematyczne rozproszenie i obecna szczególnie w drugiej połowie seansu gatunkowa mieszanka, której pospieszne metamorfozy i zaskakujące przeskoki od politycznej satyry do krwawego westernu przyprawiają widza o niepożądaną zadyszkę.

Joe Cross (Joaquin Phoenix) to jeden z najbardziej sfrustrowanych ludzi w mieście. Notorycznie odtrącany przez zmęczoną życiem żonę, Louise (Emma Stone), która znajduje pocieszenie w internetowym guru teorii spiskowych, Vernonie Jeffersonie Peaku ( Austin Butler) i rozpaczliwie pragnący spełnić swój amerykański sen mężczyzna, postanawia całe pokłady gniewu i determinacji skierować na swojego odwiecznego wroga: uwielbianego przez mieszkańców burmistrza, Teda Garcię (Pedro Pascal). Gdy zgorzkniały szeryf decyduje się zmierzyć z nim w pojedynku o najwyższy urząd w hrabstwie, nie boi się sięgać nawet po najbardziej perfidne polityczne zagrywki, głaszcząc tym samym swoje chore ambicje i nieudolnie składając odłamki pokiereszowanego zdradą żony serca. Tragiczna w skutkach eksplozja tłumionych dotychczas wewnętrznych rozterek to dla bezkompromisowego Joego jedynie kwestia czasu. Gdy pęka w nim ostatnia trzymająca nerwy na wodzy struna, dobrze zapowiadający się polityczny, wolnościowy, antyrasistowski manifest przeobraża się w krwawą jatkę i uwspółcześnioną wersję W samo południe, nijak korespondującą z konsekwentnie podbudowywaną dotychczas fabularną narracją.

Akcja rozpędza się w zabójczym dla początkowego przesłania dzieła tempie, grzebiąc ogromny potencjał ról Pascala (zbyt szybko zmiecionego z ekranu), Stone (której motywacje do samego końca pozostają dla nas kwestią domysłu) i Butlera, który mieszając swoje poprzednie wcielenia z Pewnego razu… w Hollywood i Motocyklistów imponuje zaledwie w kilku mało znaczących scenach. Z początku kontrolowana, z czasem jednak rozjeżdżająca się we wszelkich możliwych kierunkach zabawa formą i dorzucanie kolejnych pokracznych wątków pobocznych coraz bardziej kwestionują artystyczną wizję Eddingtona, wymykającego się prostolinijnej gatunkowej kwalifikacji. Aster po raz pierwszy poruszając się po tak „rzeczywistym”, pozbawionym grozy Hereditary czy Midsommar gruncie sam nie do końca wie, w którą stronę chce poprowadzić swoich bohaterów, a my z każdym coraz bardziej komicznym splotem absurdów w trzecim akcie zatracamy się w tej bezrefleksyjnej fabularnej mgle. Wewnętrzny chaos, który doprowadza Joego do szaleństwa szybko przekłada się również na jakość drugiej połowy seansu, który poza akcyjną sekwencją z Phoenixem demolującym wszystko, co napotka w przypływie niepohamowanej złości, nie ma nam już praktycznie nic do zaoferowania. 

eddington

Eddington to zdecydowany spadek formy twórcy wizjonerskich Bo się boi i Midsommar, zapominający o psychologicznym zapleczu swoich bohaterów, tak kluczowym w poprzednich dziełach Astera. Szczególnie boli tutaj tak przedmiotowe potraktowanie bohaterki granej przez Emmę Stone, która sama zdaje się być duchem we własnej produkcji. Niemniej jednak Aster wciąż nie boi się łamać zarówno scenariuszowych, jak i emocjonalnych barier swojej obsady, największe pole do popisu dając niezawodnemu Joaquinowi Phoenixowi. Wyśmiewanie absurdów pandemicznej paniki i mechanizmów rządzących mediami społecznościowymi momentami wychodzi mu wręcz bezbłędnie, zwłaszcza gdy od czasu do czasu obudzi widownię udaną sekwencją czarnego humoru. Brak konsekwencji w pierwotnej tezie zabija jednak monumentalny potencjał reżysera, plasując Eddingtona w tej mniej imponującej połowie jego dotychczasowej filmografii. Aktorzy dumnie opowiadający o propokojowej sile produkcji odnoszą się do fragmentu dzieła, które – gdyby Aster zdecydował się na nieco bardziej odważne fabularne rozwiązania – mogłoby stać się czarnym koniem tegorocznego canneńskiego rozdania.

Można by zadać sobie pytanie, czy potrzebujemy wciąż wracać myślami do pandemicznych kryzysów i odmieniać przez wszystkie przypadki światopoglądową wojnę trumpowskiej Ameryki. Aster udowadnia, iż pochylanie się nad tymi gorącymi kwestiami jest nam dzisiaj w kinie niezbędne. Choćby dlatego, mimo gatunkowego rozjazdu, wierzę w to, iż Eddington będzie dla nas po latach dobrym punktem odniesienia i powiedzeniem „sprawdzam” dla stanu demokracji współczesnej Ameryki. Niezależnie od tego, kto będzie sterował tym wielkim, przytłaczającym swoją potęgą miastem grzechu.

Mary Kosiarz

Mary Kosiarz

Daleko jej do twardego stąpania po ziemi, a swoją artystyczną duszę zaprzedała książkom i kinematografii. Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ulubione filmy, szczególnie te Damiena Chazelle'a i Luki Guadagnino może oglądać bez końca.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA