DZIEWIĄTA SESJA. Horror w szpitalu psychiatrycznym
Już w pierwszych minutach Dziewiątej sesji Brada Andersona pada porównanie miejsca akcji filmu, dawnego szpitala psychiatrycznego, do ciała nietoperza. I rzeczywiście, gdy w końcu widzimy całość z lotu ptaka, główny budynek oraz jego skrzydła przypominają latające zwierzę. Trop wampiryczny jest tu wyraźny, pomimo de facto braku krwiopijców na ekranie – tym, co wydaje się wysysać wszelkie siły życiowe z głównych bohaterów jest ogromny, od lat nieczynny szpital, którego atmosfera oraz historia wydają się przytłaczać członków ekipy zajmującej się usuwaniem azbestu. O ile można się pozbyć szkodliwej substancji, o tyle nie sposób uchronić się przed strachem, paranoją i szaleństwem w przybytku, które aż za dobrze zna te pojęcia. Anderson czyni nas świadkami koszmaru, jaki staje się udziałem pięciu mężczyzn, ale próbuje również i w widzu wywołać uczucie konsternacji, niepewności, a przede wszystkim lęku przed nieznanym. Jest przy tym na tyle sugestywny, że jego film trudno wychodzi z głowy.
Główni bohaterowie filmu Dziewiąta sesja mają zaledwie tydzień na wykonanie swojej pracy, która w normalnych warunkach zajęłaby dwa razy więcej czasu. Niemal od początku jednak zdajemy sobie sprawę, że zadaniu nie podołają, w najmniejszym stopniu z powodu złej sławy miejsca – w grupie daje się wyczuć niemałe napięcie, a wraz z mijającymi dniami ujawniają się w mężczyznach słabości, którym szybko ulegają. Jest Gordon (wspaniały Peter Mullan), właściciel firmy, a zarazem świeżo upieczony ojciec, mający na głowie męczącą sytuację w domu oraz widmo zamknięcia interesu; jego zaufany człowiek i przyjaciel, Phil (David Caruso, zanim wstąpił do CSI), którego dawna dziewczyna jest obecnie w związku z innym członkiem ekipy, Hankiem (Josh Lucas), co jest przyczyną licznych starć między nimi; są też Mike (Stephen Gevedon, również współscenarzysta filmu), dawniej dobrze zapowiadający się prawnik, zaskakująco dużo wiedzący o historii szpitala, oraz najmłodszy Jeff (Brendan Sexton III), bratanek Gordona, dopiero uczący się w fachu. Anderson kreśli te sylwetki, podpowiadając nam, że zagrożenie wcale nie musi przyjść z zewnątrz, zwłaszcza jeśli bohaterowie, zamiast pracować, zaczynają błądzić po opuszczonych korytarzach budynku, szukając skarbów, bądź przeglądając karty dawnych pacjentów. Wkrótce, gdy jeden z robotników znika, dochodzą wzajemne oskarżenia i nieufność, a klimat pogłębiającej się beznadziejności coraz mocniej odciska piętno na zachowaniu ludzi.
Reżyser bardzo szybko każe nam mieć się na baczności, bo już pierwszym kadrem, w którym widzimy stare krzesło na kółkach, stojące w samym centrum zniszczonego korytarza. Ale obraz ten jest początkowo odwrócony do góry nogami i dopiero po chwili obraca się o 180 stopni. Widok sam w sobie może przyprawić o ciarki, lecz to ta powolna, jednostajna i nieubłagana zmiana pozycji decyduje o sile i znaczeniu tego momentu. Momentu, w którym wszystko jest nieruchome poza perspektywą. Czy to oznacza, że i reszta filmu będzie ulegać stopniowej regulacji, startując od odwróconego, czyli niewłaściwego spojrzenia, aż w końcu naszym oczom ukaże się prawdziwy obraz?
Znaczące jest, że film prowadzi swoisty dialog ze Lśnieniem Kubricka, odwołując się do konkretnych sytuacji i tematów słynnego horroru. W prologu otrzymujemy podobną scenę zwiedzania budynku, w którym bohaterowie pozostaną już do końca filmu, żona Gordona ma na imię Wendy, ich małżeństwo przeżywa kryzys, zaś głównym motywem jest znajdujące swoje ujście szaleństwo, być może przy udziale sił nadprzyrodzonych. To ostatnie wydaje się być zresztą punktem, w którym Dziewiąta sesja podażą całkiem inną drogą, unikając jednoznacznego stwierdzenia, czy elementy fantastyczne rzeczywiście w historii występują.
Z jednej strony reżyser nie kryje się z sugestią, że bohaterowie powoli odchodzą od zmysłów – widzą i słyszą rzeczy, których raczej nie ma; z drugiej nietrudno uwierzyć, że po pacjentach szpitala pozostało coś więcej niż ich akta i taśmy. Przesłuchując nagrania sesji niejakiej Mary Hobbes widzowie odkrywają, że nieludzki głos, który na początku filmu powitał Gordona w szpitalu, należy do jednej z osobowości kobiety chorej na rozszczepienie jaźni. Reżyser nie rozstrzyga jednak, jaki rodzaj zła kryje się w murach niesławnej placówki – czy mamy do czynienia z nawiedzonym budynkiem, nawiedzeniem człowieka/ludzi, chorobą psychiczną, a może bytem, który, jak sam się określa, mieszka w słabych i rannych? Czy w ogóle możemy mówić o bycie, gdy jest on fragmentem czyjegoś umysłu?
Anderson nakręci później psychologicznego Mechanika (2004), w którym Christian Bale, przerażająco chudy i bez snu, przestaje rozróżniać rzeczywistość od własnych omamów, oraz Obłąkanych (2014), na motywach opowiadania Edgara Allana Poego, gdzie wariaci zajmują miejsce lekarzy i na odwrót. We wszystkich tych trzech tytułach granica między normalnością, a obłędem jest zatarta, ale jedynie w Dziewiątej sesji Anderson nie daje żadnej nadziei, że po jej przekroczeniu powrót do stanu wcześniejszego będzie możliwy. Obudowuje tę mocno pesymistyczną tezę scenami i obrazami wchodzącymi głęboko pod skórę widza, nierzadko o metaforycznym sensie, jak choćby wspomniany pierwszy kadr, czy paniczny bieg podziemnym korytarzem, w którym powoli gasną światła, jedno po drugim. Dzięki rejestracji na taśmie HDCAM, zdjęcia Uty Briesewitz (Prawo ulicy) posiadają specyficzny wygląd, fakturę o dokumentalnej wręcz specyfice, dodającą realizmu, a przy okazji niwelującą dystans do postaci. Muzyka formacji Climax Golden Twins jest zaś męcząca, jednostajna, acz doskonała dla tej podróży w głąb chorego, tudzież opętanego umysłu.
Od pewnego momentu jednak scenariusz rezygnuje z logiki, bardziej zainteresowany myleniem tropów, usilną próbą zaskoczenia nas, w sposób nawet autoreferencyjny. Buduje to napięcie, przyspiesza tempo i uatrakcyjnia narrację, lecz za cenę dotychczasowego, przemyślanego obrazu pogłębiającej się psychozy. I choć finał może być tylko jeden, a końcowa wolta nie powinna nikogo zdziwić, Dziewiąta sesja uderza bezlitosnością tragicznej konkluzji. Reżyser zaś ani przez chwilę nie zdradza, czy dopatruje się w szaleństwie działania złowieszczej siły, interpretację pozostawiając w gestii widza.