DZIENNIK NIMFOMANKI. Bez emocji
Wszystko ewoluuje, co zrozumiałe. Świat pędzi do przodu na złamanie karku, a my razem z nim. Nasze myśli, słowa i czyny kreują rzeczywistość oraz na tę rzeczywistość reagują, tworząc bez przerwy nowych nas, coraz lepiej do nowych czasów przystosowanych. Częścią tej ewolucji jest spuścizna czasów minionych. Nie wszystko nowe bierze się znikąd: to często stare, tylko podrasowane, podkręcone, poddane totalnemu tuningowi. Ot, chociażby taki staruszek seks. Niby egzystuje poza nawiasem czasu, niby – technicznie rzecz ujmując – w wymiarze czysto cielesnym nie wykształcił na przestrzeni wieków niczego nowego… Co jednak nie jest prawdą. Sama mechanika kopulacji od zarania dziejów pozostała niezmienna, z czego można wnioskować, ze zmienił się tylko kontekst działań, co z kolei jest prawdą. Niemniej kontekst to nie tylko to, co nas otacza, ale i to, co siedzi w nas samych.
Na obecnym etapie ewolucji zaczęliśmy postrzegać rzeczywistość przez pryzmat siebie. To znak naszych czasów. Otuleni kokonem wygodnego egoizmu staliśmy się istotami sterylnymi i samowystarczalnymi, co dotyczy również płaszczyzny czysto seksualnej. Nie oznacza to jednak, że do samozaspokojenia wystarczą nam wyłącznie własne ręce i – w skrajnych przypadkach – usta, o nie! Bo ewoluując, staliśmy się nie tyle egoistami, ile WYRAFINOWANYMI egoistami. Dlatego techniki masturbacji ewoluowały wraz z nami, czerpiącymi garściami z neotechnologicznych dobrodziejstw. Kosmiczne wręcz wibratory, udające żywe twory dmuchane lale czy też… inni ludzie. Tak, tak, Panie i Panowie: szczytem seksualnej ewolucji i seksualnego wyrafinowania stał się onanizm żywym człowiekiem, czyli najdoskonalszym gadżetem służącym nowym nam do samozaspokojenia.
I o tym właśnie jest Dziennik nimfomanki: o onanizmie drugim człowiekiem. Człowiek jest tu potraktowany czysto instrumentalnie i służy tylko i wyłącznie do zaspokojenia chuci drugiego człowieka. Czy to w sferze cielesnej (miłość fizyczna), czy to w sferze duchowej (miłość duchowa) – każdy z bohaterów filmu skupiony jest wyłącznie na sobie. Jeśli pragnie, to tylko dlatego, że ON pragnie; jeśli kocha, to głównie dlatego, że ON kocha; uczucia drugiej strony wydają się nie mieć tutaj większego znaczenia…
Bohaterką filmu jest Val, kobieta, która dosyć wcześnie odkrywa, że seksualne samozaspokojenie jest w jej życiu absolutnym priorytetem. Seks jest treścią jej życia, a jako kobieta inteligentna i wyrafinowana już na starcie dochodzi do wniosku, że nic jej tak nie zaspokoi, jak drugi człowiek. Zalicza więc kolejnych facetów, zmienia ich jak rękawiczki, masturbuje się nimi. Mentalnie jest jak rozkapryszone dziecko: zachłannie wyciąga ręce po coraz to nowsze zabawki, którymi jakiś czas się bawi, po czym odrzuca je w kąt. Mniej wytrzymałe zabawki sprowadza do roli gadżetu jednorazowego użytku, inne – te bardziej wytrzymałe – urastają dla niej do rangi gadżetu użytku wielokrotnego. Bywa i tak, że niektórymi zabawkami, chociaż mocno zużytymi, bawi się dłużej. Cóż, jak to dziecko: jedne zabawki lubi bardziej, inne mniej. Spory udział w tej huśtawce emocji ma na pewno irracjonalne zachowywanie się niedojrzałego jeszcze umysłu, co w przypadku dziecka oczywiście nie dziwi. A w przypadku dziecka uwięzionego w ciele dorosłego człowieka? W kontekście aktualnej rzeczywistości, niestety, to również nie dziwi. O ile jednak dziecko automatycznie zasługuje na rozgrzeszenie, o tyle osoba dorosła o mentalności dziecka już nie. Egoizm to największy grzech współczesności, nasz grzech. I grzech Val, która jako bohaterka tej konkretnej historii niestety nie ewoluowała. Nie upadła na kolana, nie uderzyła się w pierś. Nie okazała skruchy. Czy powinna więc zostać rozgrzeszona? Myślę, że bardziej na miejscu będzie pytanie: czy Val w ogóle potrzebuje rozgrzeszenia?