DYNASTIA 3. Oczekiwany zwrot akcji
Sezon czwarty popularnego także u nas serialu Dynastia zadebiutował już w swojej macierzystej stacji. Widzowie Netfliksa nadal niecierpliwie czekają, aż kolejna odsłona rebootu legendarnej produkcji z Johnem Forsythem, Lindą Evans i Joan Collins zagości na platformie. Dwa pierwsze sezony nowej Dynastii ujęły mnie lekkością i świeżością, z jaką został potraktowany mocno już przykurzony, kultowy oryginał. Podczas seansu bawiłam się całkiem nieźle, śledząc dowcipnie nawiązujące do oryginalnej historii perypetie przekonstruowanych postaci. Na trzecią serię czekałam zatem może nie z zapartym tchem, ale z ciekawością.
Niestety, sezon trzeci był sporym rozczarowaniem. To, co tak mnie ujęło w poprzednich, bezpowrotnie się ulotniło, zamieniając nową Dynastię w kolejny serialik bez charakteru, o nikim i o niczym. Jak to się stało?
Przede wszystkim, z akcji usunięto nawiązania do pierwotnej historii. Jestem w stanie to zrozumieć, nie wątpię, że takie decyzje zapadają po wykonaniu konkretnych badań i zapewne twórcom serialu wyszło jak na dłoni, że nie warto się w ten sposób bawić tytułem, bo widzowie tego nie chcą, nie potrzebują, może nie rozumieją. Być może nowa Dynastia trafiła w głównej mierze do osób młodszych, które oryginału nie znają, nie pamiętają lub nie mają do niego żadnego sentymentu. Nie stanowiłoby to najmniejszego problemu, gdyby scenarzyści zaoferowali widzowi coś w zamian. Niestety, nie zaoferowali nic.
Osią pierwszych sezonów była Fallon Carrington, świetnie napisana postać (zagrana brawurowo przez Elizabeth Gillies), której głównym celem życiowym było zaimponować, a później uniezależnić się od tatusia. Od pierwszych odcinków serii to na niej skupiała się akcja, a widz mógł podziwiać jej niezależność, kreatywność, zdecydowanie, skłonność do ryzyka. Pomysły Fallon na kolejne biznesy i niezmordowana energia w ich realizacji miały w sobie coś z dawnej Alexis Carrington-Colby-Dexter w wykonaniu Joan Collins – choć pobudki młodej damy nie zawsze były kryształowe, nie sposób było nie docenić jej inwencji twórczej i zdolności spadania na cztery łapy po każdej porażce.
W sezonie trzecim Fallon znacznie osłabła. Nagle wydaje się, że jedynym pomysłem na tę postać jest owinięcie jej wokół Liama (Adam Huber), co całkowicie przeczy temu zadziornemu charakterkowi, który wykreowała wcześniej Gillies. Fallon sezonu trzeciego dużo pije, jeszcze więcej śpiewa, nie tracąc na sekundę perfekcyjnego makijażu zalewa się łzami i pogrąża w rozpaczy, myśląc wyłącznie o tym, jak odzyskać ukochanego. Wiele myśląc, mało robiąc, co jest nudne już po pierwszych scenach. W obliczu zwłok na terenie posiadłości rodzinnej i trudności biznesowych, Fallon skupia się głównie na swoim związku z Liamem, płaczliwie rozwlekając po scenariuszu swoje romansowe nieszczęścia.
Kolejna wyrazista postać, Sammy Joe (w tej roli uroczy Rafael de la Fuente), w sezonie trzecim, po odejściu Stevena, praktycznie znika z ekranu. Pojawia się od czasu do czasu w otoczeniu swojego świeżo nabytego hotelu, ale ma się wrażenie, że robi to bez przekonania, i tak naprawdę niewiele wnosi do całości sezonu. A szkoda, bo możliwości aktorskie Rafaela de la Fuente zasługują na znacznie bardziej ciekawie poprowadzony wątek.
W sezonie trzecim na plan pierwszy wysuwa się postać matki Jeffa i Moniki, Dominique Deveraux. Ze szkodą dla serialu, bo ani scenarzyści nie maja pomysłu na tę postać, ani też grająca ją Michael Michele nie potrafi sprostać aktorsko niewielkiemu wyzwaniu. Wątek z wprowadzeniem do klubu i rozwinięciem kariery drugiej córki Deveraux jest aż dziecinny, zagrany przez wszystkich zainteresowanych z nadąsanym grymasem na twarzy, który przywodzi natychmiast na myśl frazę „problemy pierwszego świata”. Trudno jest się identyfikować zarówno z tematem, jak i z zaangażowanymi postaciami, bo prymitywnie poprowadzona historia jest oczywista od początku do końca i jest w efekcie nie tylko mało intrygująca, ale i mało rozrywkowa.
Problem jest z antagonistami. Nie da się zbudować niczego na tak miałkim gruncie, jaki oferuje nowa Dynastia. Oryginał, który bawił i zajmował widzów przez wiele lat, opierał się na odwiecznym konflikcie Blake-Alexis z przystawkami. Oparty na dwu silnych osobowościach, ten konflikt nie miał prawa się znudzić, jak absurdalne by nie były posunięcia jednej czy drugiej strony. Niezłomna nienawiść pomiędzy białym i czarnym charakterem była niezawodnym motorem scenariuszowym. W nowej Dynastii Blake (Grant Show) co prawda stanowi jedynie przystawkę, ale jego córka Fallon jako danie główne radziła sobie w pierwszych dwóch sezonach doskonale. Walczyła o siebie z całym światem, raz na wozie, raz gdzieś w kurzu za nim, ale walczyła stale. W sezonie trzecim, pozbawiona rozpędu, oklapła jak nieudany suflet. Bo i kto jest dla niej przeciwnikiem? Dominique Deveraux, która bardzo się stara być demoniczna i stale ma na ustach walkę z Carringtonami, zachowuje się jak pinczerek, który dużo szczeka, ale nie potrafi ugryźć. Jej syn, Jeff (Sam Adegoke), który w pierwszych sezonach był jedną z bardziej interesujących postaci, zszedł na plan nawet nie drugi, ale gdzieś w okolicy piątego. Matka Fallon, Alexis, zaopatrzona w kolejną twarz (tym razem Elaine Hendrix), wygląda na zainteresowaną głównie doborem makijażu do kapelusza, z pewnością zaś nie jest postacią, która mogłaby w jakikolwiek sposób wpłynąć na córkę. Odnaleziony cudem brat, Adam (Sam Underwood), mimo że usiłuje przybierać pozy i grymasy niebezpiecznego psychopaty, tak naprawdę nie wydaje się być realnym zagrożeniem wobec faktu, że konkuruje z Fallon głównie o miejsce przy żenująco słabej głowie rodu.
Trzecia seria Dynastii przyniosła fanom niewiele. Zanik charakteru u głównej postaci i zanik charakternych postaci drugiego planu nie wyszedł serialowi na dobre. Mimo to, widzowie czekają na sezon czwarty i cieszą się z faktu, że sezon piąty jest w produkcji. Ja sama zapewne dam szansę temu, który niedługo pojawi się na Netfliksie – jeśli jednak poziomem nie będzie odbiegał od poprzednika, zapewne go nie skończę, i podziękuję za odsłonę piątą serii. Czasami warto wejść ponownie w koryto rzeki, w której się niegdyś z przyjemnością brodziło – należy jednak je na czas opuścić, kiedy zabawa okazuje się nie tak przyjemna, jak by się tego oczekiwało.