search
REKLAMA
Recenzje

DRAGGED ACROSS CONCRETE. Niewygodne, szorstkie i solidne jak beton

Jakub Koisz

26 marca 2019

REKLAMA

Jedno zdanie z najnowszego filmu S. Craiga Zahlera stawia go na linii odstrzału dla „płatków śniegu”, czyli ludzi dostających białej gorączki, gdy naruszana jest sztywna rama poprawności politycznej. Jeden z bohaterów, grany przez Mela Gibsona policjant dobijający sześćdziesiątki, słucha narzekań żony. „Nigdy nie byłam rasistką, dopóki nie zamieszkałam na tej dzielnicy” – żali się kobieta. Wyjmowanie tej wypowiedzi z kontekstu może jednak przynieść dużo złego ocenie mrocznego thrillera Dragged Across Concrete, bo bierze on pod lupę właśnie nieoczywistości tego, co za oknem lub w przekazach medialnych. Czarni, biali, bogaci, biedni, idealiści i szumowiny dostają tutaj od losu podobne cięgi. Rasa ani pochodzenie nie mają znaczenia, gdy jesteś przyciśnięty przez ekonomię do chropowatej ściany, a jak dowodzi ostatni akt – brak komunikacji prowadzi do zguby.

Policjant Brett ma dość mieszkania we wspomnianym osiedlu, gdzie jego córka jest codziennie zaczepiana w drodze ze szkoły do domu. Gdy wraz z partnerem Tonym zostają zawieszeni z powodu nieuzasadnionej brutalności, czara goryczy się przelewa, a puste kieszenie zaczynają piec nieco mocniej. Obaj mężczyźni chcą ukraść fanty złodziejom, aby zdobyć środki na zasłużoną emeryturę i choć daleko im do Robin Hoodów, to nie chcą przelewu krwi ani niepotrzebnych komplikacji. W międzyczasie z więzienia wychodzi czarnoskóry Henry, który obiecuje sobie, że zdobędzie środki na pomoc rodzinie. Jego brat jest przykuty do wózka, a matka zaczyna prostytuować się za pieniądze. Karty na wejściu tej gęstej opowieści rozdane są tak, że kibicujemy obu tym stronom, bo nad nimi unosi się  coś jeszcze – złowieszczy cień bardzo niebezpiecznych sił.

Trzeba przyznać, że S. Craig Zahler daje wybrzmieć wszystkim stronom konfliktu, także i postaciom pobocznym,  a nawet pokusił się o więcej – rasistowscy protagoniści stają się antypatyczni i wcale nie rasistowscy, a skatowany przez system czarnoskóry recydywista nie żywi urazy do nikogo, kogo wypadałoby znienawidzić. Przewrotność pojawia się nie tylko po to, żebyśmy sympatyzowali z tymi postaciami, ale i dostrzegli w nich pełne spektrum istot ludzkich, ze wszystkimi przywarami, wielkościami, a także odcieniami konfliktu wewnętrznego. Tezy, które podawane są subtelnie, za pomocą „pokaż”, a nie „powiedz”, to najmocniejszy element produkcji, a paradoksalnie stylistyka tak zwanego slow cinema ani razu nie pozwala zapomnieć, że mamy do czynienia z pełnokrwistą akcją. Niesamowita jest ta powolność, która uważnie stawia pytania, aby następnie przywalić widzowi w łeb mięsistymi scenami ostrzału lub najbardziej sugestywnym napadem na bank w historii kinematografii. Cokolwiek się tutaj zdarza, ma znamiona chaosu życia – nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak dana scena akcji się zakończy, bo kolejne kroki w tym bardzo trzymającym się na ślinę planie bohaterów dyktowane są przez zmienne, co nie oznacza, że mamy do czynienia z niekumatymi postaciami. Wręcz przeciwnie, nikt w tym filmie nie zachowuje się nieracjonalnie, a trigger discipline podczas użytkowania broni palnej nie jest gwałcony jak w taśmowych produkcyjniakach.

Już w Bone Tomahawk, wspaniałym debiucie reżysera, dało się zauważyć fascynację tajemniczym, nieco zbyt agresywnym na cywilizowanych bohaterów złem, które owszem, może zostać zabite, ale będzie to wymagało sprytu i przekroczenia dotychczasowych granic. Wątki rodzinne Henry’ego oraz Bretta są idealnym rewersem i awersem – są tą samą monetą reagującą na otoczenie w podobny sposób, a różnice tkwią w szczegółach. Obu łączą dwie rzeczy – chęć klasowego awansu oraz silny kręgosłup moralny, który dodaje całej tej powieści ciężkości dramaturgicznej. Duża w tym zasługa Mela Gibsona, który tworzy wraz z Vince’em Vaughnem jeden z najciekawszych duetów policyjnych w historii kina, a sam wybór australijskiego aktora, zważywszy na jego emploi, jest również reżyserską przewrotnością. Nie oczekujmy więc śmieszków w stylu Zabójczej broni ani ciągłych przekomarzań. To, co łączy tę dwójkę, oparte jest na latach doświadczenia i niespisanych, honorowych regułach partnerstwa, a przyjaźń objawia się tutaj w wyluzowanym słowotoku, ale nie przesadnej zażyłości. Świetnie radzi sobie również mniej znany, ale bardzo naturalny Tory Kittles jako recydywista chcący chronić rodzinę oraz resztki swojej duszy. Na drugim planie mamy zapadające w pamięć (choć gościnne) występy Dona Johnsona oraz Jennifer Carpenter.

Łatwo przegapić całe dobro, które tkwi w tym filmie, z powodów światopoglądowych, ale oparte byłoby to na bardzo powierzchownym odbiorze, który nijak ma się do tego, co naprawdę chce przekazać widzowi twórca. Łatwo też przegapić go z powodu ograniczonej dystrybucji w Stanach Zjednoczonych (film można nabyć dzięki płatnej usłudze Amazon Prime oraz obejrzeć w niektórych amerykańskich kinach), jakby główny nurt bał się tego, że szpila wbita przez Zahlera może być zbyt bolesna dla wrażliwego niczym płatki śniegu widza. Dragged Across Concrete pokazuje wbrew pozorom świat skomplikowany, w którym największe potworności wyrządzają również ludzie biali, a najbardziej potężną siłą dramaturgii jest mimo wszystko humanizm, nieoczekiwany, ale niezbędny do przeżycia dla strapionych dusz pełnokrwistych bohaterów. Przez 161 minut seansu może być w fotelu kilka razy niewygodnie, tym bardziej jeśli ktoś nie jest przyzwyczajony do powolnej narracji, ale Zahler po raz kolejny nie tworzył sztuki po to, aby komuś było wygodnie. Wręcz odwrotnie, ma być hipnotyzująco i niebezpiecznie.

REKLAMA