Doktor Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę
Obłąkany gen. Ripper wysyła samoloty nad teren ZSRR w celu dokonania ataku jądrowego i przechodzi z nimi na tajny kod łączności. Prezydent USA oferuje Rosjanom zestrzelenie własnych samolotów. Podwładny Rippera domyśla się kodu, lecz ostatni samolot ma zepsute radio i nie odbiera informacji o zaniechaniu ataku. Doradca prezydenta, były nazista, dr Strangelove, proponuje zejście do kopalń na 100 lat…
Tam, gdzie kończy się zdrowy rozsądek, zaczyna się wojsko. Kubrick również znał tę prostą prawdę i po raz drugi poużywał sobie na tępocie mundurowych, lecz tym razem w wymiarze globalnym. Schematy zimnowojennego myślenia nigdy wcześniej ani później nie zostały tak bezlitośnie obnażone. Planując ekranizację poważnej skądinąd powieści Red Alert Petera George’a, Kubrick doszedł do wniosku, że atomowe zagrożenie w rękach skażonej psychicznie generalicji jest tak niepokojąco groteskowe, że nie pozostaje nic innego, jak nieznacznie przesunąć ów problem w kierunku absurdalnej komedii. W tym celu zaangażował scenarzystę Terry’ego Southerna, za namową Petera Sellersa zresztą.
Tym, co najbardziej przeraża w tym niezwykle zabawnym filmie, jest zimna, precyzyjna, iście Kubrickowska logika wysnuta z łańcucha przyczynowo-skutkowego, zapoczątkowanego rojeniami generała-impotenta, który “odmawiał kobietom swej esencji”. Hermetyczny język rozkazów i wojskowej terminologii został z całą premedytacją użyty do skonstruowania większości dialogów. Przede wszystkim tutaj Kubrick zdemaskował iluzję oficerskiego obłędu, każąc odzianym w mundury aktorom wygłaszać kwestie jak najbardziej sensowne i zrozumiałe, lecz w kontekście abstrakcyjnej globalnej zagłady kompletnie nieprzystające do powagi sytuacji. Znów kłania się radosne szastanie statystyką, obecne już w Ścieżkach chwały – gen. Turgidson z lekkością kosmonauty w próżni wyrzuca z siebie prognozowane straty w ludności cywilnej, idące w miliony ludzkich istnień, obudowane gładką retoryką z procentami w roli głównej.
Oberwało się także rządowym pracownikom cywilnym, z irytującym prezydentem USA i pijanym w sztok premierem ZSRR Kissoffem (od “kiss off” – czyli pocałuj mnie gdzieś) na drugim końcu telefonicznej gorącej linii. Śmiech miesza się z przerażeniem – czy tak ma wyglądać sztab kryzysowy, zapobiegający III wojnie światowej? Przecież tych wariatów trzeba jak najszybciej pozamykać i zabronić zabawy nawet plastikowymi żołnierzykami. Tymczasem Kubrick bawi się w najlepsze, a my razem z nim. Dlaczego? Otóż reżyser znów wykonał swój popisowy numer, dokonując swoistego odwrócenia optyki. Entuzjazm zachwyconego atomową perspektywą gen. Turgidsona (absolutnie fantastyczny George C. Scott) zaraźliwie udziela się także widzowi. Zaś przede wszystkim trzymamy kciuki za szczęśliwą misję bombowca B-52, który jako jedyny kontynuuje lot nad radziecki cel naziemny, by dokonać atomowego zrzutu.
Choć widz wie, czym grozi powodzenie tej misji, to jednak ma nadzieję, że nasze chłopaki, których zdążyliśmy polubić przez cały film, dadzą sobie radę i jak na prawdziwych jankeskich patriotów przystało, wrócą do domu ze słynną melodią When Johnny comes marching home na ustach. Nieprawda – po tej wojnie nie wrócą nawet z maczugami (jak przewidywał Einstein). Nie wrócą w ogóle. Ale czy ma to jakieś znaczenie? Przecież liczy się tylko ochrona amerykańskiego stylu życia przed komunistycznymi siepaczami. Po jądrowym ataku i kontrataku ze strony Ruskich (Machina Zagłady wspomniana przez Strangelove’a), nie będzie już nic do obrony, a ostatnimi dźwiękami wydanymi przez człowieka będą małpie wrzaski majora Konga, dosiadającego w ekstatycznym szale bomby atomowej.
Dr Strangelove, czyli jak przestałem się martwić i pokochałem bombę (najdłuższy tytuł kiedykolwiek nominowany do Oscara w kategorii “najlepszy film”), to festiwal wybitnych kreacji. Oczywiście prym wiedzie niezrównany Peter Sellers, grający aż trzy kompletnie różne postaci – zrównoważonego kapitana Lionela Mandrake’a z bazy Burpelson, wkurzającego swym jajogłowym spokojem prezydenta USA Merkina Muffleya, oraz tytułowego dr Strangelove, byłego doradcę Adolfa Hitlera. Podobnie jak w Lolicie, także tu Sellers dał upust swej nieprawdopodobnej zdolności aktorskiej metamorfozy, co najbardziej widać w finałowej rozmowie prezydenta ze Strangelove’em, gdzie prowadził dialog właściwie sam ze sobą i z każdym montażowym cięciem był kimś innym. W scenariuszu prezydent Muffley miał być poważnie zaziębiony. Sellers zagrał to tak przekonująco i intensywnie, że pozostali aktorzy pękali ze śmiechu, psując ujęcia jedno po drugim. Ostatecznie Kubrick nakręcił wszystko na nowo, lecz kazał Sellersowi zagrać na poważnie, bez komediowych szarży.
Pamiętając występ w Zabójstwie, Kubrick ściągnął na plan emerytowanego Sterlinga Haydena, który z cudnie komiksową powagą zagrał opętanego wizją “atomowej nawalanki z Ruskimi” generała Jacka D. Rippera (czytelna aluzja do Jacka The Rippera, czyli Kuby Rozpruwacza). Obok Normana Batesa z Psychozy, gen. Ripper to chyba najbardziej wyraziste ekranowe studium szaleństwa tamtych lat. Lecz najbardziej zaskakującą kreację stworzył George C. Scott, który brawurowe szarżowanie w roli gen. Bucka Turgidsona uznał ze swoją najlepszą rolę. Rzeczywiście – kto pamięta jego Oscarową kreację w Pattonie i niemal odlany w spiżu wizerunek tytułowego generała, musi przyznać, że przeniesienie tej kamiennej twarzy i tej pomnikowej sylwetki do świata absurdalnej komedii Stanleya Kubricka po prostu nie mogło nie dać tak piorunującego i śmiesznego efektu.
Reżyser zastosował bardzo ciekawy zabieg wobec Slima Pickensa, grającego majora “King” Konga, dowódcę bombowca. Otóż Kubrick nie poinformował aktora, że film jest czarną komedią, nie dał mu do przeczytania scenariusza (poza, rzecz jasna, jego dialogami) i kazał grać najzupełniej serio. Zderzenie powagi patetycznych i miejscami idiotycznych przemów Konga z absurdalnie wykręconym kontekstem filmu dało pożądany efekt surrealizmu. Rolę Slima Pickensa miał zagrać pierwotnie Peter Sellers (byłaby to jego czwarta rola w tym filmie), lecz geniusz Sellersa nieoczekiwanie zderzył się z jankeskim akcentem Konga. Złamanie nogi przez Sellersa przyspieszyło decyzję Kubricka o zaangażowaniu naturalnie władającego południowym akcentem Slima Pickensa (wcześniej John Wayne nawet nie odpowiedział na tę propozycję), którego zapamiętał z niedoszłej współpracy przy One-Eyed Jacks.
Choć film powstał za pieniądze wytwórni Columbia, Kubrick nakręcił go w Shepperton Studios w Wielkiej Brytanii z dwóch powodów: postępowanie rozwodowe Petera Sellersa uniemożliwiło aktorowi przekroczenie granicy, zaś sam Kubrick tak polubił wiejski spokój z dala od zgiełku Hollywood, że postanowił tu pozostać. Wśród roboczych tytułów filmu były The Edge of Doom oraz The Delicate Balance of Terror. Kwestia majora Konga, komentującego zawartość podręcznego zestawu ratunkowego (“starczyłoby na niezły weekend w Las Vegas”), pierwotnie odnosiła się do Dallas, lecz po zabójstwie Kennedy’ego zmieniono drażliwą dla amerykańskiej publiczności nazwę miasta. Z tego samego powodu przewidziana na 12 grudnia 1963 roku premiera została przesunięta na styczeń roku następnego.
Na rozkładówce “Playboya”, czytanego na pokładzie bombowca B-52, widać Tracy Reed, tę samą aktorkę, która zagrała sekretarkę gen. Turgidsona. Była to jedyna kobieca postać w filmie. W Dr Strangelove na dużym ekranie zadebiutował czarnoskóry James Earl Jones, później znany przede wszystkim jako głos Dartha Vadera. Z kolei w Mechanicznej pomarańczy, w małej roli opiekuna pisarza, pojawił się kulturysta David Prowse, grający Dartha Vadera w starej Trylogii. CRM-114, kryptonim maszyny szyfrującej na pokładzie bombowca, zostanie przez Kubricka wykorzystany w 2001: Odysei kosmicznej. Przypadłość dr Strangelove’a, objawiająca się niekontrolowaną pracą kończyn, to autentyczne schorzenie neurologiczne. Po filmie nazwano je mianem “syndromu dr Strangelove”.
Scenograf Ken Adam (później pracował także przy wielu Bondach) zaprojektował wnętrze bombowca wg skąpych oficjalnych danych, gdyż wojsko ze względu na prześmiewczą tematykę odmówiło współpracy. Mimo tego dekoracja samolotu była tak szczegółowa i zgodna ze stanem faktycznym, że dowództwo amerykańskich Sił Powietrznych podejrzewało spisek i kradzież autentycznych, ściśle tajnych danych (co zresztą ironicznie potwierdziło przedstawioną w filmie tezę o łatwości ulegania spiskowym teoriom przez opętanych klauzulami tajności przedstawicieli armii). Z filmu całkowicie wyleciało oryginalne zakończenie, w którym ujarzmianie radzieckiego ambasadora przez gen. Turgidsona kończyło się wielką bitwą na zawartość szwedzkiego stołu w Sali Wojennej. Z tej sekwencji nie zachował się materiał filmowy, a jedynie kilka zdjęć. Przetworzone optycznie ujęcia lotnicze Kubrick wykorzystał w sekwencji podróży w inny wymiar w 2001: Odysei kosmicznej.
Podobne wpisy
Ta nuklearna groteska była ostatnim filmem, przy którym Kubrick współpracował z Jamesem Harrisem. Obaj panowie rozstali się w zgodzie już po Lolicie. Harris chciał sam robić filmy, lecz na odchodnym pomógł Kubrickowi na etapie preprodukcyjnym Dr. Strangelove. Na zakończenie warto dodać, że Kubrick, pisząc scenariusz, wpadł na szalony pomysł, by wszystkie wydarzenia zapiąć fabularną ramą z Obcymi, obserwującymi z kosmosu małe ziemskie wariactwa. W gotowym filmie nie ma co prawda śladów tej koncepcji, lecz jeśli tak było naprawdę, stanowi to fascynujący trop, prowadzący wprost w fabularne założenie jego kolejnego filmu. Zostawiwszy za sobą cały szum związany z kontrowersjami wokół Dr. Strangelove, Stanley Kubrick przeprowadził się do nowej brytyjskiej siedziby w Abbott’s Mead i rozpoczął przygotowania do realizacji swego najsłynniejszego dzieła…
Tekst z archiwum film.org.pl.