DOBRY OPIEKUN. Jessica Chastain przypomina, dlaczego jest jedną z najlepszych w branży
Choć trudno powiedzieć, by Dobry opiekun był na papierze jakąś wyjątkowo ekscytująco zapowiadającą się produkcją, to czekałem na ten film z niecierpliwością. Po pierwsze dlatego, że to filmowy anglojęzyczny debiut świetnego duńskiego reżysera, Tobiasa Lindholma (wcześniej nakręcił też dwa odcinki Mindhuntera), a po drugie – i być może przede wszystkim – ze względu na udział Jessiki Chastain, której talentu jestem wielkim fanem i którą uważam za jedną z najlepszych współczesnych aktorek. I rolą w Dobrym opiekunie tylko to potwierdza.
Amy Loughren to najcudowniejsza pielęgniarka, jaką możecie sobie wyobrazić. Jest sumienna, życzliwa i po prostu ludzka – gdy starszy pan tłumaczy żonie, że nie może zostać z nią na noc w szpitalnej sali, Amy podpowiada, że jedno z krzeseł jest rozkładane, a na dodatek oferuje ciepły koc do przykrycia. Prawdziwy anioł, co? I na dodatek nie przejmuje się tym, że zbierze burę od szefowej – co zresztą rzeczywiście ma miejsce – bo jest po prostu pielęgniarką z powołania. Pracuje wyłącznie na nocnych zmianach na intensywnej terapii, gdzie nie trafiają pacjenci z drobnymi dolegliwościami. Amy myśli tylko o tym, jak sprawić, by pobyt tych biedaków na jej OIOM-ie był jak najmniej bolesny, choć ona sama musi walczyć z bólem. Cierpi na zagrażającą jej życiu chorobę serca, ale dla dobra dwóch córek, które wychowuje samotnie, musi wytrwać w pracy jeszcze co najmniej cztery miesiące – dopiero wówczas obejmie ją pełne ubezpieczenie zdrowotne, dzięki któremu będzie mogła przejść na zwolnienie lekarskie. I właśnie w tym czteromiesięcznym trwaniu pomaga bohaterce Charlie Cullen (Eddie Redmayne), nowo zatrudniony pielęgniarz, wydający się podobnym do Amy aniołem.
Dobry opiekun to kolejny przykład filmu, któremu szkodzi jego własny zwiastun – w nim bowiem zdradzono stanowczo zbyt wiele i ja sam cieszę się, że obejrzałem tę zapowiedź dopiero po seansie filmu Tobiasa Lindholma. Dzięki temu mogłem polegać na mej ignorancji – nie znałem bowiem historii opowiedzianej w książce Charlesa Graebera, na której oparto Dobrego opiekuna, dlatego do pewnego momentu film Lindholma dostarczał mi pewnej dawki suspensu. Dlatego warto przed seansem unikać zwiastunów – dzięki temu można w swoim tempie, z pewnym poziomem niewiedzy, wchodzić w tę intrygę, która, choć podawana na chłodno, trzyma w napięciu niczym rasowy kryminał. Bo gdy w szpitalu w tajemniczych okolicznościach i coraz częściej zaczynają ginąć pacjenci, konieczne będzie przeprowadzenie śledztwa, które odkryje pewne przerażające tajemnice.
Niewinność utracona
Dobry opiekun to thriller niemal wzorcowy – zaczyna się niepozornie, wręcz spokojnie, by z każdą sceną wzbogacać narrację o nowe fakty i zdarzenia, zmieniając sytuację z minuty na minutę. Napięcie w filmie Lindholma skorelowane jest ze stanem wiedzy Amy – dobroduszna pielęgniarka jest też w pewien dziecięcy sposób niewinna i naiwna, bo nawet w obliczu mnożących się wątpliwości nie przypuszcza, że jej bezpośrednie otoczenie może być naznaczone kłamstwem i zbrodnią. Amy jest tytułowym „dobrym opiekunem” – nawet mimo własnych ograniczeń zdrowotnych w pełni skupia się na swej pracy, z której czerpie ogromną satysfakcję. Nie przeraża jej stan kolejnych pacjentów, najczęściej bardzo poważny i zagrażający życiu. Nawet wtedy, gdy musi powiadomić najbliższych o zgonie pacjenta (swoją drogą, czy nie powinien tego robić lekarz?), Amy nie wątpi w swoje powołanie. Nie robi tego nawet wówczas, gdy odkrywa okrutną prawdę.
Tobias Lindholm po raz kolejny udowadnia, że jest filmowcem wielkiego talentu. Tym razem jednak nie zostawia tyle miejsca na moralne rozważania, jak to miało miejsce w Porwaniu (2012) czy Wojnie (2015). W Dobrym opiekunie wciąż jednak jest sporo niejednoznaczności – gdy zbrodnia i jej autor zostają odkryci, motywacje pozostają tajemnicą. Lindholm zdaje się mówić: czy popełnienie obrzydliwego czynu przekreśla fakt bycia tytułowym dobrym opiekunem?