DLA WASZEGO DOBRA. „Kieł” z AliExpress [RECENZJA]

Polska kinematografia w dużej mierze stoi tematyką społeczną. Obok historii/biografii pochylanie się nad problemami codzienności to bodaj ulubione zajęcie rodzimych filmowców – dość wspomnieć wpływ, jaki na kształt polskiego kina miał Krzysztof Krauze ze swoim Długiem czy Placem Zbawiciela. O ile jednak niedole życia to powszechna estetyka polskiego kina, to podejście do tematu w sposób alegoryczny, nieco wyłamujący się ze stricte realistycznej konwencji, to już raczej sporadyczne przypadki. W tej mniej eksplorowanej linii ustawia się Ireneusz Grzyb ze swoim Dla waszego dobra.
Początek Dla waszego dobra to z miejsca solidna dawka napięcia – przed drzwiami swojego imponującego domu dobrze usytuowane małżeństwo znajduje powieszonego psa. Czy to okrutny żart, a może bezpośrednia groźba? Z braku klarownych odpowiedzi para postanawia wziąć pod uwagę wszystkie niebezpieczne scenariusze i prewencyjnie zapobiec tragedii, chroniąc siebie i dwójkę nastoletnich dzieci. W konsekwencji ich dom sukcesywnie zamienia się w nieprzeniknioną warownię, a w relacjach rodzinnych troska i miłość zaczynają mieszać się z obsesją kontroli i postępującą nieufnością – zwłaszcza że w „stanie wyjątkowym” władza ulokowana jest mało symetrycznie pomiędzy czwórkę domowników.
Grzyb pisząc i reżyserując Dla waszego dobra (tytuł roboczy brzmiał bardziej enigmatycznie, ale i sugestywnie – Pies), ewidentnie inspirował się nurtem artystycznego kina Europy eksplorującym systemowe relacje władzy wpisane w konstrukcję rodziny atomowej. Już na pierwszy rzut oka polski film kojarzy się z Kłem Yórgosa Lánthimosa – samo miejsce akcji, którym jest zasobna i obszerna willa, a także sposób jej skadrowania, z wyraźnymi kontrastami i zaznaczaną skrupulatnie topografią przestrzeni, stającą się horyzontem bohaterów, wydaje się niemal żywcem zdjęta z przełomowego filmu Greka. W podobnym kierunku rozwija się też dynamika relacji w rodzinie, gdzie ojciec staje się niepostrzeżenie patriarchalnym dyktatorem, a w młodych rodzi się bunt. Grzyb zdaje się tworzyć drapieżną krytykę dogmatycznego prymatu więzi rodzinnych i ucieleśnianej przez ojcowską władzę opresji podmiotów. Przy okazji dorzuca wątki klasowe, rysując tło dla zamożnego zamkniętego (i obojętnego) osiedla protagonistów w postaci stygmatyzowanego jako siedlisko patologii i czyhającej na bezpieczeństwo wyższej klasy średniej biednej tłuszczy. Na papierze Dla waszego dobra oferuje więc kawał zaangażowanego społecznie, krytycznego kina.
To jednak w głównej mierze teoria, bo polski film nie jest w stanie wydostać się poza frapujący punkt wyjścia w sposób, który nie byłby karykaturalny. Kolejne epizody, etapy postępującej w rodzinie autorytarnej paranoi, są ze sobą sklejone tylko prowizorycznie, brakuje między nimi psychologicznego i logicznego kleju, który uwiarygadniałby rozwój wydarzeń. Nie działa też konstrukcja sytuacji – inicjujące akcję znalezienie psa szybko znika z horyzontu, sprawiając, że cała akcja dryfuje w pustce (jakże daleko tu do Lánthimosowskich kotów, żywopłotów i samolotów z Kła). Nie działa też oprawa – powolne ujęcia wnętrz i statyczne kompozycje nie wystarczą, by z faktury telewizyjnego serialu o godz. 19.30 zrobić arthouse’owe kino. Nie, jeśli kompozycje są pozbawione głębszych znaczeń i wzajemnej struktury, a tak jest niestety u Grzyba.
Zawodzi też ładunek społeczny filmu. Twórcy zdają się nie mieć więcej do powiedzenia niż to, że nierówności są złe, a władzy można nadużywać. Tym jakże odkrywczym myślom nie towarzyszy żadne głębsze przesłanie, nawet tytuł „dla waszego dobra” nie wyrasta z krytycznej przenikliwości względem rodzinno-społecznych struktur, a zalatuje pretensjonalnymi przemyśleniami rozgoryczonych na dających szlaban rodziców nastolatków (z całym szacunkiem dla nastolatków). Film Grzyba wydaje się zresztą czymś, co mogło z powodzeniem narodzić się jako szkic w podobnych okolicznościach – dwójka dzieci to archetypiczni do bólu protagoniści (czysty jak łza i pozbawiony charakteru syn, buńczuczna i pełna ideowego zapału córka), rodzice to najprostsze karykatury pod słońcem: dominujący, operujący siłą i groźbą ojciec oraz spolegliwa, chowająca swoje racje do kieszeni dla rodzinnego ogniska matka. I wyłącznie zasługą warsztatu Tomasza Schuchardta jest to, że jedna z tych postaci wypada mniej pokracznie, a nawet posiada zalążki ludzkiej psychologii (jedynie zalążki, bo scenariusz nie pozwala na niepotrzebne rozbudowywanie portretów).
Jeśli Dla waszego dobra, które ewidentnie zerka w poszukiwaniu inspiracji na Zachód, postawić w szranki z zagranicznymi rywalami w tej samej kategorii, to polskie kino przegrałoby z kretesem. Na szczęście raczej mało kto będzie się tym „Kłem z AliExpress” ekscytował, nawet w Polsce. Jeśli Dla waszego dobra ma jakiś walor, to jest nim bolesne przypomnienie rodzimej widowni i branży – pod słońcem PISF-u oraz duchem Polskiej Szkoły Filmowej nie ma ostrego kina o klasie i społecznym status quo.