CZŁOWIEK PRZYSZŁOŚCI. Science fiction, jakiego dziś już się nie robi
W grudniu mija ćwierć wieku od premiery Człowieka przyszłości – kosztownego filmu, który poniósł komercyjną klęskę i zebrał negatywne recenzje. Czy słusznie?
Akcja filmu toczy się w latach 2005–2205. Humanoidalny robot z serii NDR trafia do domu rodziny Martinów – Richarda, Rachel oraz ich córek Amandy i Grace. Zrazu maszyna, która otrzymuje imię Andrew, pomaga tylko w pracach domowych, ale szybko okazuje się, że wykazuje zarówno talenty artystyczne (rzeźbi w drewnie i konstruuje zegary), jak i ludzkie emocje (przywiązuje się zwłaszcza do kilkuletniej Amandy). Producent robotów, korporacja NorthAm Robotics, uznaje kreatywność Andrew za anomalię wychodzącą poza standardowe programowanie i proponuje wymianę na inny model, ale Richard odmawia i zachęca maszynę do dalszej twórczości. Pewnego dnia Andrew oferuje Richardowi całą swoją fortunę, jaką zarobił na zegarach i rzeźbach, w zamian za wolność. Richard nie przyjmuje pieniędzy, lecz spełnia prośbę robota pod warunkiem, że ten opuści dom Martinów. Wiele dekad później robot przekonuje Ruperta Burnsa, projektanta modelu NDR, aby dokonał w nim modyfikacji upodabniających go do ludzi. Andrew pragnie zostać uznany za człowieka, bo tylko tak będzie mógł poślubić Portię, wnuczkę Amandy.
Nowela zatytułowana The Bicentennial Man była częścią cyklu Roboty stworzonego w 1940 roku przez Isaaca Asimova i po raz pierwszy ukazała się w antologii „Stellar #2” w roku 1976 [1]. Amerykański pisarz otrzymał za nią nagrody Hugo i Nebula, choć ta druga statuetka trafiła do jego rąk po tym, jak Ursula K. Le Guin odmówiła przyjęcia Nebuli na znak protestu przeciwko polityce stowarzyszenia Science Fiction Writers of America, które pozbawiło honorowego członkostwa Stanisława Lema, jej korespondencyjnego przyjaciela. W 1992 roku Asimov we współpracy z Robertem Silverbergiem rozwinął nowelę w powieść The Positronic Man [2] i to właśnie ona stała się podstawą filmu Chrisa Columbusa do scenariusza Nicholasa Kazana. Prace nad Człowiekiem przyszłości rozpoczęły się w drugiej połowie lat 90. pod egidą Walt Disney Studios, ale już w trakcie przedprodukcji i budowania planu zdjęciowego korporacja wycofała się z przedsięwzięcia, bo jego koszt osiągnął zawrotną sumę 100 milionów dolarów. Produkcję przejęły wówczas wytwórnie Touchstone (filia Disneya) oraz Columbia, które doprowadziły rzecz do końca.
Na liście kandydatów do roli Andrew znaleźli się m.in. Tom Hanks, Bill Murray, Tim Allen, Martin Short, Jeff Bridges, Mel Gibson, Harrison Ford, Michael Keaton, Billy Crystal, Richard Dreyfuss, Anthony Hopkins i William Shatner, ostatecznie jednak zatrudniono Robina Williamsa, który współpracował z Columbusem przy Pani Doubtfire (1993) i Dziewięciu miesiącach (1995). Aktor pojawia się w swojej ludzkiej skórze dopiero w 75 minucie dwugodzinnego filmu – wcześniej przez blisko trzy kwadranse nosi zbroję robota, którego twarz wzorowano na jego fizjonomii („To musiałem być ja, bo inaczej widzowie zauważyliby, że [robot] nie zachowuje się ani nie porusza jak ja. […] To było trochę jak lalkarstwo” – mówił artysta). Williams jak zwykle sporo improwizował na planie, tak jak w scenie, w której rozśmiesza rodzinę Martinów. Widzom i wytwórni nie było jednak do śmiechu: kiedy 17 grudnia 1999 roku Człowiek przyszłości trafił do amerykańskich kin, otrzymał kiepskie recenzje i okazał się finansową klapą. Williams uznał, że to wina koncernu Disneya, który szczędził pieniędzy na promocję; później aktor publicznie przyznał, że żałuje udziału w tym filmie.
Produkcję reklamowano błędnie jako jeszcze jedną zwariowaną komedię Columbusa z Williamsem (vide zwiastun), tymczasem jest to melancholijny dramat science fiction poruszający kwestie człowieczeństwa, wolności osobistej, niewolnictwa, tolerancji, miłości, wolnej woli, odpowiedzialności, śmiertelności i nieśmiertelności (rzeczywiście, boki zrywać!). W tym sensie Człowiek przyszłości dochowuje wierności swemu literackiemu pierwowzorowi. Gorzej, że twórcy filmu umieścili w nim to, czego u Asimova i Silverberga nie było, a mianowicie zupełnie niepotrzebny wątek miłosny. W powieści motywacją Andrew w jego podróży ku człowieczeństwu nie była miłość do śmiertelnej kobiety (ani tym bardziej do jej wnuczki), ale człowieczeństwo samo w sobie oraz wolność, jaka się z nim wiąże. Powieściowy robot wybiera śmierć jako dopełnienie ostatecznego losu istoty ludzkiej, podczas gdy jego filmowy odpowiednik robi to tylko po to, żeby się ożenić. Ten zabieg gruntownie zmienił sens całej historii i przemienił ją w ckliwy, hollywoodzki wyciskacz łez, nieznośnie sentymentalny romans z piosenką Céline Dion w finale (to niestety nie jest żart).
Powyższe zarzuty dotyczą drugiej części filmu, w której skądinąd całkiem niezły Williams zdejmuje kostium robota, grzebie Sama Neilla (Richard), spotyka Olivera Platta (Burns) i uskutecznia umizgi do Embeth Davidtz (Amanda/Portia). Pierwszą część Człowieka przyszłości ogląda się jeszcze z niekłamanym zainteresowaniem, a nawet z przyjemnością – tym bardziej że jest to fantastyka naukowa, jakiej dziś już się nie robi: elegancka, staroświecka, jawnie nawiązująca do złotego wieku tego gatunku (przełom lat 30. i 40. ubiegłego stulecia), gdy królował naiwny optymizm, a w postępie technologicznym widziano ogromną szansę dla ludzkości; posępne dystopie Burgessa, Dicka i Lema – którym wcześniej drogę utorowali chociażby Zamiatin, Huxley i Orwell – miały dopiero nadejść wraz z nową falą science fiction w latach 50. i 60. Film prezentuje się korzystnie również na tle ówczesnego kina fantastycznonaukowego, które kładło nacisk głównie na akcję, a nie idee. Ostateczny werdykt jest niejednoznaczny: Człowiek przyszłości to film bardzo nierówny – niepozbawiony swoistego uroku, ale zbyt często zagubiony na bezdrożach łzawego melodramatu.
[1] Polscy czytelnicy znają to opowiadanie z co najmniej dwóch przekładów: pierwsze, którego dokonała Ewa Budrewicz, opublikowano jako Człowiek, który żył dwieście lat w 1979 roku w magazynie „Materiały” i w 1984 roku w piśmie „Fantastyka”, autorem drugiego był zaś Edward Szmigiel i jego tłumaczenie pt. Dwustuletni człowiek trafiło do zbioru Asimova Świat robotów 2 (Wydawnictwo Varia APD, Warszawa 1993).
[2] Polskie wydanie: I. Asimov, R. Silverberg, Pozytronowy człowiek, tłum. Robert Hermanowski, Wydawnictwo Rebis, Poznań 1998.