CZAS APOKALIPSY – REDUX (1979)
…This is the end
Beautiful friend
This is the end
My only friend, the end
Of our elaborate plans, the end
Of everything that stands, the end
No safety or surprise, the end
I’ll never look into your eyes… again
Can you picture what will be
So limitless and free
Desperately in need… of some …stranger’s hand
In a… desperate land
Lost in a Roman… wilderness of pain
And all the children are insane
All the children are insane
Waiting for the summer rain, yeah…
…W tle słyszymy “The End” The Doors, ale to co widzimy na ekranie kłóci się z ideologią hippie, zaprzecza idei wolności i wyzwolenia. Wręcz przeciwnie, film niesie ze sobą smutek, zniewolenie i zatracenie wszelkiej nadziei. Jedynie “the end” dźwięczące w uszach w trakcie i na długo po seansie, oddaje prawdziwe przesłanie apokaliptycznego aktu Coppoli, zaprawdę to koniec i zmierzch tego co można nazwać człowieczeństwem i moralnym sensem świata. Doszczętnie wypalony człowiek, zamknięty w czterech ścianach, gdzieś w Sajgonie, duszący się powietrzem wolności, z dala od wojny umierający we własnym pocie, krwi i tragicznych wspomnieniach. Kapitan Willard “wymięka” w normalnym świecie, skrzywiony i owładnięty przez wojnę, stał się jej niemym dzieckiem, a jego płuca potrafią już tylko toczyć dym i ogień. W swoich poczynaniach jest chaotyczny i do końca nie możemy odgadnąć czy stoi po stronie dobra, czy zła. Czy w ogóle stoi po którejś z tych stron.
Willard wydaję się być totalnie odmoralniony, nie posiada tej znamienitej cechy ludzkiej duszy, bo dawno już ją stracił w skąpanej krwią dżungli Wietnamu. Nie możemy się połączyć z nim duchowo, nie potrafimy odgadnąć co czuje, jak funkcjonuje, w jaki sposób działa, co konkretnie go napędza. Jeśli mielibyśmy zdefiniować ludzką duszę, to zaiste żadna z wymienionych cech nie określiłaby pozycji Willarda w świecie. Z jednej strony zimny zabójca, nastawiony na mordowanie i ślepe wykonywanie nawet szaleńczych zadań, z drugiej zaś człowiek złamany, pogrążony w wojennym transie, postać tragiczna, której trochę współczujemy. To co odróżnia Willarda od krajobrazu wojennego, od ludzi wojny, to jego nieprzeniknione zimno i opanowanie, sprawia wrażenie nieobecnego i wyobcowanego. Jest całkowicie zajęty misją, pogrążony w myślach, mogących odtworzyć psychikę i sposób działania jego wroga. Przez ogół filmu więcej dowiadujemy się o samym wrogu niż o głównym bohaterze. Początkowo raziła mnie aktorska bierność Martina Sheena. Po emisji, zwróciłem mu honor, wręcz piejąc z zachwytu nad jego perfekcyjną rolą. Swoim niepozornym wyglądem i milczącą spokojną twarzą, dał swojemu bohaterowi pierwiastki ludzkie, swoistą niepozorność, z której za czasem miała narodzić się bestia. Tak właśnie działa bohater Sheena, początkowo zimny i nieprzenikniony, maszyna do wykonywanie wyjątkowo trudnych misji, człowiek bez imienia, bez rodziny, bez domu, bez jakiejkolwiek uczuciowej tożsamości, wyzbyty strachu i współczucia. Później zaś morderca pogrążony w swoistym berserku, z czarnym licem, polujący na swoją zwierzynę, niezależnie od tego, czy owa zwierzyna to bóg, czy człowiek.
Właśnie, bóg. W przeciwwadze dla bestii, zastygłej w bryle lodu, Coppola wystawia najdoskonalszy z najniedoskonalszych wytworów wojny w Wietnamie (choć oczywiście przyjmujemy, że to filmowa fikcja) – pułkownika Kurtza. Marlon Brando kreuje w niepełna kilku scenach bohatera niezwykle sugestywnego i charyzmatycznego. Kurtz to żołnierz idealny, pnący się jak burza w żołnierskiej hierarchii. W pewnym momencie swojej szarży na najwyższe szczyty, coś zaczyna się z nim dziać, coś psuć. Wojna w Wietnamie wywiera na nim tak srogie piętno, iż wielki dowódca odwraca się od świata i osiada gdzieś w sercu złowieszczej dżungli. Tam Kurtz tworzy swoje małe królestwo, a jego nowa ideologia życia czyni z niego swoistego boga. Wojna potrafi złamać największych. Tak też rzecz ma się z Kurztem. Traumatyczne przeżycia wojenne i bestialstwo godzące w ludzką moralność deformują jego spojrzenie na rzeczywistość. “Koszmary” od których nie może się odpędził, władają nim. Zamyka się więc w swoim małym państewku, otoczony ludźmi, którzy w jego słowach odnajdują boski pierwiastek. To oblicze, umartwione i cierpiące, dające wyraz wielkiego bólu z powodu dźwigania ciężaru tego świata, te martwe oczy, ten głos i słowa, sprawiają iż na ekranie ścieramy się z kimś więcej, aniżeli szaleńcem, którego wątłe człowieczeństwo upadło pod natłokiem wojennego koszmaru. Być może to demon w czystej postaci, alternatywna wizja geniuszu spaczonego przez okrucieństwo i odmorlanienie, upadły bóg niosący nowy ustrój, nowe prawa, nowe oblicze człowieka, zapewniający błogi hipnotyczny stan ukojenia w sercu apokalipsy…
Nie wiem, ale człowiek, którego zobaczyłem naprawdę mnie przeraził i zaintrygował. Wszystko miało się zmienić, z chwilą pojawienia się w oazie Kurtz’a zimnego ostrza “sprawiedliwości”. Podwładni pułkownika nie mogąc pogodzić się z wielką porażką i utratą tak cennego człowieka, pragną go za wszelką cenę unicestwić. Dla dobra wojny dochodzi do bratobójczego i skrytobójczego pojedynku. Ale czy to ma jakiekolwiek znaczenie, kto walczy z kim? W obliczu wielkiego pandemonium wszelkie zasady zamilkły, uczucia przestały istnieć wraz z człowiekiem. Kończąc kwestię postawy Kurtza, warto się zastanowić, po której stronie się opowiedzieć. Kurtz oznajmia Willardowi, że ten może wykonać wyrok, nie może go jednak osądzić, tak jak zrobili to jego podwładni. Uznali go za wielką stratę, skutek uboczny w wojnie, ich bezwzględność uwidacznia się na każdym kroku po polu walki. Sam Willard zaczyna go rozumieć i mu współczuć. Kurtz uciekł w inny świat, równie fatalny co ten wojenny, bo zbudowany przez zniszczonego i zepsutego człowieka. Nikt tu nie jest pozytywny, mamy potwora, jego stwórcę i pogromcę – wszyscy wypaczeni przez apokaliptyczny koszmar, wszyscy zdeterminowani przez cierpienie i bestialstwo, chaotyczni, niemi i odmoralnieni. Marionetki w rękach Wojny… Wybaczcie, iż skupiam się tak mocno na bohaterach, pomijając znaczący wątek – mianowicie obraz wojennego koszmaru. Oczywiście i na tym polu odnajdujemy trwożąca apokaliptyczną wizję, ale sama apokalipsa najdobitniej odbija się w obliczach i “sercach” głównych bohaterów – mutantach wojny, ludziach formatu “the end”. Proces w ludzkiej duszy, z którym się stykamy, to wielka apokalipsa człowieczeństwa, jego zmierzch i tragiczne zniekształcenie. Sama istota wojny jest tutaj nieważna, zapomniana. Generałowie rozporządzają misję, w których swój zabija swego, żołnierze zatracają samych siebie w histerycznym transie, w piekielnym świecie stworzonym tu na ziemi. Coppola ukazuje wojnę z wszelakich perspektyw, jedna ohydniejsza od drugiej.
“Uwielbiam zapach napalmu o poranku”, tenże okrzyczany cytat, równie groteskowy co ohydny, w dobitny sposób obnaża stan człowieka wojny. Sami ludzie zostają urzeczowieni do makabrycznej skrajności. Żołnierze i generałowie próbują zbudować makietę “swojej Ameryki” na trupach poległych. Najistotniejszą informacją, mającą zadecydować w kwestii pacyfikacji wioski, okazuje się wysokość fal, umożliwiająca znakomite surfowanie w tamtych rejonach. Znamienita scena ofensywy helikopterów na wspomniana wioskę, w takt muzyki Wagnera, podkreśla widowiskowość tejże akcji. Liczy się zabawa, nastrój, klimat, na pewno nie ludzkie życie. Wielka sztuka zostaje zderzona z kakofonią rozjuszonych śmigieł i wściekłych karabinów maszynowych. Czy to tylko szczyt sarkazmu, kreującego efektowną szarżę wyniosłych śmigłowców niosących śmierć i zagładę na modłę wielkiego widowiska, a wręcz tworu sztuki? Czy akt destrukcyjny można okrzyknąć aktem twórczym? Czy może scena ta to projekcja interpretacji wojny przez spaczone umysły i upadłe dusze, wojny ujętej w ramy czegoś naturalnego i ludzkiego, spowszedniałej, będącej źródłem specyficznej rozrywki i satysfakcji? Oczywiście ci ludzie tworzą – tworzą niszcząc, paląc i mordując. Krwią i napalmem kreślą nową apokalipsę. Zwierzęta rzucające się na scenę, złaknione utraconej normalności, przeszczepione do nowego koszmarnego świata, oszalałe i rozjuszone apokaliptycznym zewem, którego są czynnymi uczestnikami. Strzelający sami do siebie, straciwszy pierwotne cele i wrogów w agonii swojego własnego “ja”, skryci w okopach, umierający w strachu, rozglądający się za czyhającą śmiercią.
Podobne wpisy
Tak prezentują się ludzie wojny – żywe trupy, które przy życiu utrzymuje jedynie permanentny strach. A w centrum tego groteskowego pandemonium rozgrywa się pojedynek Przegranych, ukochanych synów apokalipsy, którą sami sobie stworzyli. My wiemy, że detronizacja Kurtza nie zmieni praktycznie nic. Zlękniona społeczność znajdzie i intronizuje nowego boga, który swoimi inkantacjami odpędzi od nich chmurę lęku i śmierci. Nic w tych poczynaniach, misjach i strukturach nie ma sensu, nie ma przyczyny, ani celu. Widzimy, jak wojna wymyka się spod kontroli, jak pochłania tysiące ludzkich istnień i krzywo się do nas uśmiecha. Jak fałszywi królowie zaczynają wątpić w swój akt kreacji, w to co stworzyli, w chwili gdy wojna ukazuje swoje prawdziwe oblicze – oblicza czterech jeźdźców apokalipsy. Kurtz być może w pewnym momencie zdaje sobie sprawę z bezcelowości swoich struktur. Być może ujrzał w sobie wreszcie potwora, którym go wojna uczyniła. Być może nie podołał swoim boskim powinnościom, a może po prostu chciał umrzeć godnie, z dala od koszmaru i cierpienia. Chciał uciec, bo nie był w stanie już brać udziału w apokalipsie człowieka i świata. “Nezmezis” Willard miał go rozgrzeszyć, dać mu śmierć o jakiej marzył – bez sądu, sam wyrok uwalniający go od wszystkiego. Od koszmaru…
…There’s danger on the edge of town
Ride the King’s highway, baby
Weird scenes inside the gold mine
Ride the highway west, baby
Ride the snake, ride the snake
To the lake, the ancient lake, baby
The snake is long, seven miles
Ride the snake… he’s old, and his skin is cold
The west is the best
The west is the best
Get here, and we’ll do the rest
The blue bus is callin’ us
The blue bus is callin’ us
Driver, where you taken’ us
The killer awoke before dawn, he put his boots on
He took a face from the ancient gallery
And he walked on down the hall
He went into the room where his sister lived, and… then he
Paid a visit to his brother, and then he
He walked on down the hall, and
And he came to a door… and he looked inside
Father, yes son, I want to kill you
Mother… I want to… fuck you
C’mon baby, take a chance with us
C’mon baby, take a chance with us
C’mon baby, take a chance with us
And meet me at the back of the blue bus
Doin’ a blue rock
On a blue bus
Doin’ a blue rock
C’mon, yeah
Kill, kill, kill, kill, kill, kill
This is the end
Beautiful friend
This is the end
My only friend, the end
It hurts to set you free
But you’ll never follow me
The end of laughter and soft lies
The end of nights we tried to die
This is the end…
Tekst z archiwum film.org.pl