search
REKLAMA
Czarno na białym

WIDMO [Diabolique]

Jacek Lubiński

11 marca 2016

REKLAMA

A skoro już przy kinie jankeskim jesteśmy, to najlepszym porównaniem znowu byłby tu Hitchcock, który nakręcił Psychozę m.in. tylko dlatego, że chciał przebić sukces Widma (które bardzo mu się podobało).

Zresztą autorzy literackiego oryginału napisali potem specjalnie pod niego inny uznany dreszczowiec – D’Entre les Morts, znane lepiej jako Vertigo (u nas: Zawrót głowy). Porównując przy tym styl i podejście obu panów do trzymania widza na krawędzi fotela, jedno trzeba Francuzowi oddać – gra śmiertelnie serio względem swojego angielskiego kolegi. Cokolwiek by o Hitchcocku nie pisać, miewa on jednak również w swoich najpoważniejszych produkcjach momenty stricte rozluźniające, a niekiedy wprost zabawne. W dodatku jego bohaterowie budzą sympatię, nie są potworami w ludzkiej skórze.

Natomiast Clouzot, nawet jeśli serwuje sceny pozwalające odetchnąć, czyni to z miną pokerzysty. Jest wiecznym cynikiem trzymającym swe postaci w ciasnych ryzach. One z kolei nie przebierają w środkach, niemal zawsze, niezależnie od przyświecających im pobudek, reprezentując mroczną stronę natury człowieka, jego moralny upadek. Les Diaboliques to idealny przykład takiego podejścia, gdzie już sam akt morderstwa przybiera wyjątkowo paskudną formę, jest perwersyjnie świadomym wyborem najgorszego działania z możliwych. Tu nawet dzieci licznie zaludniające szkolne korytarze nie są aniołkami. Jest to też kino niuansów i dwuznaczności zahaczających o nadnaturalne elementy – a więc takie, które łatwo było zepsuć (żeby się o tym przekonać, wystarczy obejrzeć remake Chechika).

Tymczasem otrzymujemy kino niezwykle zimne, które nie uznaje kompromisów. I zarazem gorące od emocji podsycanych przez naszą własną interpretację wydarzeń.

Diaboliques4

Duży realizm Widma – choć oczywiście niepozbawionego otoczki umowności – wzmaga niemal całkowity brak muzycznej ilustracji oraz doskonała rola drugoplanowa Charlesa Vanela jako komisarza policji. Jego drobnostkowość, przyjazna upierdliwość, odrobinę ciapowaty wygląd i opieszały styl bycia oraz nieodłączne cygaro w ręku znamy wszyscy z ekranów telewizorów i hasła Columbo, które zainspirował. Na plus zaliczyć należy również pominięcie wyeksponowanego w książce wątku lesbijskiego, którego ekranowa absencja służy niejednoznaczności relacji. Autentyczności i chemii między postaciami z całą pewnością pomogły też realizacyjne niesnaski. Rozciągające się w czasie zdjęcia i, jak głoszą plotki, radykalne podejście reżysera do aktorek zaowocowało licznymi kłótniami, a pod sam koniec atmosfera między nimi ponoć nieznacznie odbiegała od zarejestrowanej na taśmie zmyślonej historii. Jak to powiedziała bohaterka innego filmu Clouzota, Uwięziona:

„Gdy kochasz, nic, co zrobisz, nie będzie nieczyste.
Kiedy nie kochasz, wszystko się takie wydaje.”

Choć Les Diaboliques nie zdobyło żadnej ważnej nagrody na żadnym znaczącym festiwalu, ani też nie zyskało poklasku u kolegów po fachu – zarówno François Truffaut, jak i Jaques Rivette otwarcie zarzucali Clouzotowi tanie efekciarstwo i komercyjność (z kolei on odwdzięczył im się opinią o zbytniej hermetyczności i nudzie ichniej Nowej Fali). Jednak na stałe wpisało się do annałów kinematografii. Duży sukces w box office przyczynił się także do dystrybucji w USA, jednak tamtejsze kina nie byłyby sobą, gdyby nie przycięły kilku minut materiału. Nie przeszkodziło to jednak filmowi wywrzeć wrażenia na zachodnich twórcach – do listy natchnionych dopisać należy Briana De Palmę, Davida Mameta oraz Kubricka i jego Lśnienie.

Diaboliques5

Co ciekawe, punkt wyjściowy tak dobrze się tam przyjął, że powstało kilka różnych przeróbek. W 1974 roku na potrzeby stacji ABC John Badham nakręcił Morderstwo nie do zapomnienia z Tuesday Weld, Joan Hackett i Samem Waterstonem, a rok 1993 przyniósł (również telewizyjny) Dom tajemnic z Melissą Gilbert i w reżyserii Mimi Leder. Z kolei jeszcze w latach 60. powstały Gry z Jamesem Caanem, gdzie wykorzystano nie tylko zbliżone rozwiązanie intrygi, ale i obecność Simone Signoret jako swoistej femme fatale.

Pomimo to oryginał będący debiutem aktorskim Johnny’ego Hallydaya i zarazem ostatnim występem weterana Jeana Témersona szybko zbudował sobie reputację jednego z najlepszych filmów francuskiego kina niemoralnych lęków. Po latach osiągnął status niezaprzeczalnej klasyki – na stałe zadomowił się między innymi w słynnym TOP250 portalu IMDb oraz został uwzględniony w książce 1001 filmów, które musisz obejrzeć przed śmiercią. Zwłaszcza ta ostatnia rekomendacja pobudza zmysły, gdyż Widmo najlepiej obejrzeć samotnie podczas długiego, dusznego wieczoru w odizolowanej chatce na prowincji.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA