search
REKLAMA
Recenzje

CZARNA DZIURA. Science fiction od Disneya jak podróbka „Gwiezdnych wojen”

Film fantastycznonaukowy Gary’ego Nelsona z 1979 roku.

Maciej Kaczmarski

4 kwietnia 2024

REKLAMA

Mam wiele zarzutów wobec studia Walta Disneya. To m.in. infantylizacja publiczności, rzeź na klasykach literatury, popełnianie plagiatów, polityczna poprawność, korporacjonizm, złe traktowanie pracowników i zwierząt w parkach rozrywki, wykorzystywanie wizerunków aktorów bez ich zgody oraz stworzenie Czarnej dziury.

Jest rok 2130. Statek kosmiczny USS Palomino przemierza rubieże wszechświata z misją odkrycia pozaziemskiego życia. Załoga składa się z kapitana Hollanda, porucznika Pizera, naukowców McCrae i Duranta, dziennikarza Bootha oraz małego robota Vincenta. W czasie podróży statek natrafia na czarną dziurę i znajdującą się nieopodal jednostkę USS Cygnus, która zaginęła 20 lat temu. Obserwacja wskazuje, że wokół Cygnusa znajduje się tajemnicze pole siłowe, dzięki któremu krążownik opiera się przyciąganiu grawitacyjnemu czarnej dziury. Na skutek awarii Palomino musi dokować na pokładzie Cygnusa, gdzie członkowie załogi spotykają słynnego uczonego – doktora Reinhardta. Wybitny fizyk wyjaśnia, że przed dwudziestu laty odesłał personel Cygnusa na Ziemię, sam pozostał zaś na statku, żeby badać czarną dziurę z pomocą skonstruowanych przez siebie robotów. Reinhardt zamierza wlecieć Cygnusem w środek czarnej dziury jako pierwszy człowiek w dziejach. Ale kiedy załoganci Palomino spotykają wysłużonego robota Boba i stają się świadkami trudnych do wytłumaczenia wydarzeń, nabierają podejrzeń wobec naukowca.

Czarna dziura początkowo miała być filmem katastroficznym w stylu Tragedii Posejdona (1972) Ronalda Neamego i Płonącego wieżowca (1974) Johna Guillermina – tyle że z akcją rozgrywającą się w kosmosie. Pomysłodawcami przedsięwzięcia byli scenarzyści Bob Barbash i Richard Landau, którzy przekonali koncern Disneya do sfinansowania filmu. Scenariusz ulegał ciągłym przeróbkom; nad tekstem pracowało co najmniej sześciu pisarzy, a ostatecznie wykorzystano wersję Jeba Rosebrooka z poprawkami Gerry’ego Daya (Barbash i Landau figurują w napisach tylko jako autorzy historii). Reżyserię powierzono telewizyjnemu twórcy Gary’emu Nelsonowi, a w obsadzie znaleźli się Maximilian Schell, Anthony Perkins, Robert Forster, Joseph Bottoms, Yvette Mimieux, Ernest Borgnine oraz niewymienieni w czołówce Roddy McDowall i Slim Pickens podkładający głosy robotów Vincenta i Boba. Nelson chciał zaangażować też Sigourney Weaver, ale producenci uznali jej nazwisko za nieatrakcyjne. Można sobie tylko wyobrazić ich miny, kiedy pół roku przed premierą Czarnej dziury do kin trafił Obcy – 8. pasażer Nostromo (1979) Ridleya Scotta.

Disney nie szczędził grosza na realizację: z budżetem wynoszącym 20 milionów dolarów (z dodatkowymi sześcioma milionami na reklamę i gadżety) była to wówczas najdroższa produkcja w historii studia. Znaczną część kosztów pochłonęły efekty specjalne wygenerowane zarówno za pomocą modeli, jak i technologii komputerowej. Disney chciał wypożyczyć sprzęt od firmy Industrial Light & Magic odpowiedzialnej za efekty w Gwiezdnych wojnach (1977) George’a Lucasa, ale gdy cena i warunki wynajmu okazały się zaporowe, koncern stworzył ACES, czyli własną wersję systemu automatycznie sterowanych kamer. Skomputeryzowana technologia umożliwiała robienie zdjęć aktorów i ruchomych modeli (statków kosmicznych, meteorów, robotów itd.) z podwójną ekspozycją na tle nieistniejącego planu. Tak nakręcone zdjęcia łączono następnie z tłami malowanymi ręcznie w technice matte (powstało ich blisko 150, lecz wykorzystano tylko 13). Tworzenie efektów specjalnych nadzorowała ekipa pod przewodnictwem ojca i syna – Petera i Harrisona Ellenshawów; ten pierwszy musiał nawet zawiesić emeryturę, by pracować nad filmem.

Zdjęcia trwały ponad pół roku i były wyczerpujące: zdarzało się, że jednego dnia zdołano nakręcić tylko jedno ujęcie po czasochłonnych przygotowaniach. Kolejne pół roku zajęła skomplikowana postprodukcja. Czarna dziura miała premierę w grudniu 1979 roku jako pierwszy film Disneya, który otrzymał kategorię PG z powodu niecenzuralnych wyrażeń (takich jak „hell” i „damn”) oraz brutalnej śmierci jednej z postaci. Wpływy z biletów wyniosły tylko 35 milionów, co było rozczarowującym wynikiem. I choć film otrzymał nominację do Oscara za najlepsze zdjęcia i efekty specjalne, reakcje widzów i krytyków były mieszane: o ile chwalono stronę wizualną, o tyle fabułę uznano za sztampową i pełną logicznych dziur, za to pozbawioną dramaturgii; narzekano też na kiepskie aktorstwo i marne dialogi. Bodaj największe wątpliwości wzbudziły nieścisłości natury naukowej. Amerykański astrofizyk Neil deGrasse Tyson nazwał Czarną dziurę najmniej naukowym filmem wszech czasów. „[Twórcy] nie tylko nie zrozumieli fizyki wpadania do czarnej dziury, ale gdyby zrobili to dobrze, byłby to znacznie bardziej interesujący film” – pomstował naukowiec.

Powyższe zarzuty są trafne, a seans filmu jest męczącym doświadczeniem. Czarna dziura zaczyna się wprawdzie obiecująco, ale bardzo szybko popada w koleiny schematycznych bredni o szalonym naukowcu, który do dyspozycji ma wielki statek kosmiczny, a nie zapyziałe poddasze, a jego akolitami są nie spotworniałe golemy, lecz roboty i humanoidy. Nie sposób pozbyć się wrażenia, że ten żenujący film powstał jako próba zbicia kapitału na sukcesie Gwiezdnych wojen, podobieństwa są bowiem uderzające: akcja pełna przygód, laserowe pistolety, zakapturzone postacie, robot Vincent przypominający R2D2, postrzeganie pozazmysłowe w duchu Mocy, orkiestrowa muzyka Johna Barry’ego w stylu ścieżki dźwiękowej Johna Williamsa itd. Są tu też nawiązania do 20 000 mil podmorskiej żeglugi Juliusza Verne’a i jej disneyowskiej adaptacji w reżyserii Richarda Fleischera z 1954 roku, a także do… 2001: Odysei kosmicznej (2001) Stanleya Kubricka. W rzeczy samej finał Czarnej dziury to nieomal wręcz plagiat słynnej „psychodelicznej” sekwencji końcowej z Odysei, tyle że całkowicie odarty z jej metafizyki i tajemnicy.

W porównaniu do innych obrazów science fiction z tamtych czasów efekty specjalne zestarzały się w sposób upodabniający Czarną dziurę do tanich produkcji klasy B w rodzaju Dünyayı Kurtaran Adam (niesławne „tureckie Gwiezdne wojny”); Android (1982) Aarona Lipstadta kosztował niecały milion dolarów, a wygląda dziś lepiej niż dwudziestokrotnie droższy film Nelsona. Ale na to można by jeszcze przymknąć oko, gdyby Czarna dziura miała porywającą historię, oryginalny scenariusz i dobre aktorstwo. Nie ma tu nic z tych rzeczy: fabuła jest idiotyczna i posklejana z innych utworów, postacie nieciekawe i odegrane z wdziękiem sklepowych manekinów, a widzów guzik obchodzi los załogi, statku i robotów. Te ostatnie, czyli Vincent i Bob, są zaś jednymi z najbardziej irytujących ekranowych postaci wszech czasów – tuż obok Jar Jar Binksa, Fabienne z Pulp Fiction, dzieciaków z Parku Jurajskiego i krzykacza ze Strasznie głośno, niesamowicie blisko. I do kogo właściwie skierowany był ten niedorzeczny film? Dla dzieci jest zbyt mroczny, dla dorosłych – zbyt infantylny, a nastolatkowie nie są chyba aż tak niewybredni.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA