search
REKLAMA
Recenzje

CONTRATIEMPO, czyli jak (nie) oszukiwać widza

Szymon Skowroński

30 sierpnia 2018

REKLAMA

Realizacyjnie produkcja nie wybija się ponad żaden możliwy standard. Paulo nie zadaje sobie trudu, żeby znaleźć jakieś interesujące punkty widzenia lub ciekawie zaaranżować kadry. Obraz jest płaski jak klasowe zdjęcie w rodzinnym albumie, a reżyser zdaje się nie mieć pojęcia o możliwościach, jakie daje kamera. Nie zauważyłem, żeby wykorzystał drugi plan lub tło do umieszczenia tam czegoś interesującego. Dramatyczne zbliżenia na zegarek odliczający czas są chyba jedynymi, które w jakiś sposób wyrażają coś więcej, ale dramatyczne zbliżenia na zegarek to klisza tak ograna, że wręcz niegrzecznie jest ją ogrywać po raz kolejny. Montaż, muzyka, kolory – wszystko jest tutaj absolutnie średnie. Spotkałem się z określaniem Contratiempo filmem hitchcockowskim. Nic bardziej mylnego. Nie ma tutaj nic ze wspaniałego stylu, humoru, przewrotności i warsztatowej perfekcji starego mistrza dreszczowców.

A jednak, nie mogę powiedzieć, żeby oglądało się to wszystko jakoś szczególnie boleśnie. O ile nie jestem w stanie docenić Paulo jako reżysera – zarówno jako narratora, jak i mentora aktorów, to muszę przyznać, że ma on talent do konstruowania scenariusza według dobrych wzorców. Rozłożenie wątków i zwrotów akcji jest tutaj wzorcowe, scenariusz nie ma luk i dziur, wszystko się ze sobą zgrabnie łączy, by na końcu uraczyć nas ostatnim plot twistem, który – niestety – psuje całość. Wspomniałem o zakończeniu Contratiempo zaledwie parę dni temu w niniejszym artykule, gdzie odsyłam zainteresowanych (uwaga, spoilery). Jest ono absurdalne i niedorzeczne. Nic dziwnego, że nie sposób się go domyślić. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewałby się czegoś… takiego. Żeby zakończenie filmu miało jakiś sens, należałoby:

  • uwierzyć, że przez trzy godziny bohater nie zorientował się, że siedząca naprzeciw niego kobieta nosi perukę i maskę;
  • uwierzyć, że bohater wolałby pozwolić wplątać się w sprawę morderstwa i ukrycia zwłok tylko po to, żeby ukryć romans;
  • wyłączyć świadomość, że w sądzie zeznanie bohatera uzyskane w taki sposób i tak by nie przeszło (owoc zatrutego drzewa).

Nie takie rzeczy się robiło dla kinowych wrażeń. Ale tylko pod warunkiem, że “zawieszenie niewiary” służyło czemuś jeszcze i było tylko środkiem do osiągnięcia celu, a nie celem samym w sobie. Bo tylko o to chodzi w Contratiempo. O to, żeby widz uwierzył w zakończenie, w które wcale nie musiałby uwierzyć. Bo jeśli ktoś już w połowie seansu zauważył, że z twarzą pani adwokat jest coś nie tak i łudząco przypomina ona matkę ofiary, to nie dostanie od filmu już nic więcej.

REKLAMA