CHŁOPIEC I CZAPLA. Koniec studia Ghibli [RECENZJA]
Hayao Miyazaki, zgodnie z powiedzeniem Alfreda Hitchcocka, rozpoczyna swój film od fabularnego „trzęsienia ziemi”. A konkretniej od pożaru. Płonie szpital, w którym pracuje matka Mahito. Jedenastoletni chłopiec zrywa się z łóżka i biegnie na pomoc – nie jest jednak w stanie nic zrobić. Drewniany budynek rozpada się na kawałki, grzebiąc żywcem wszystkich, którzy byli w środku. Śmierć matki pozostawia w umyśle bohatera trwały ślad. Nie pomaga przeprowadzka na wieś, do starego domu ciotki – nowej wybranki ojca. Wystarczy, że Mahito zamknie oczy, a na ekranie znów pojawiają się obrazy płonącego budynku. Rzeczywistość coraz mocniej przytłacza introwertycznego bohatera. Aż w końcu pojawia się możliwość ucieczki – za sprawą tajemniczej wieży i niemniej tajemniczej czapli, której powierzona zostaje rola przewodnika po krainie magii.
Pierwsza godzina Chłopca i czapli to jednak opowieść stricte realistyczna. Historia trudnego dzieciństwa, rozgrywająca się w konkretnym miejscu i czasie – Japonii pierwszej połowy lat czterdziestych. Fanom Miyazakiego od razu pojawiają się w głowie skojarzenia ze Zrywa się wiatr – całkiem słusznie. W swoim poprzednim filmie – animowanej biografii Jirô Horikoshiego, projektanta japońskich myśliwców – twórca Mojego sąsiada Totoro po raz pierwszy oddzielił rzeczywistość od fantazji grubą kreską. Trzymał się wydarzeń z życia bohatera, uatrakcyjniając je sporadycznymi scenami wizyjnymi, które pogłębiały psychologię postaci. Chłopiec i czapla wydaje się podążać bliźniaczym torem – ale do czasu. Gdy Mahito dociera do wnętrza wieży, Miyazaki otwiera przed nami całkowicie nowy świat. Oniryczny, pełen zamków, bezkresnych mórz i fantastycznych stworzeń pokroju uroczych warawara czy papug-ludożerców. Wielbiciele Spirited Away, Księżniczki Mononoke i Ruchomego zamku Hauru nie powinni być zawiedzeni – są tu projekty postaci i wizualne kompozycje godne największych hitów studia Ghibli.
Najnowszy film Miyazakiego to przede wszystkim opowieść inicjacyjna. Przygodę, którą przeżywa Mahito, można potraktować jako metaforę dorastania – podróż nie tyle zewnętrzną, ile wewnętrzną. Reżyser otwarcie nas zresztą do tego zachęca, umieszczając w magicznej krainie odpowiedniki postaci ze świata rzeczywistego – zabieg znamy doskonale choćby za pośrednictwem Czarnoksiężnika z Oz. Ratując ciocię, która zagubiła się w odmętach innego świata, bohater przepracowuje traumę po stracie matki i staje się dorosłym mężczyzną. Bezsilność z początku filmu ustępuje miejsca upragnionemu poczuciu sprawczości. Ta zmiana niesie ze sobą jednak poważne konsekwencje: wszak dorastając, zawsze tracimy coś bezpowrotnie. Miyazaki odchodzi w Chłopcu i czapli od tradycyjnego happy endu, serwując nam zniuansowany, słodko-gorzki finał. Magiczna kraina, ów symbol dzieciństwa i świata fantazji, wali się za Mahito z hukiem. Nie ma rady – trzeba ruszyć naprzód.
Chłopiec i czapla to również film z kluczem – a tym kluczem jest biografia Miyazakiego i historia studia Ghibli. Toshio Suzuki, współzałożyciel studia i wieloletni przyjaciel Miyazakiego, przyznaje w wywiadach, że to najbardziej osobisty projekt w dorobku autora Ponyo. Pełen autobiograficznych smaczków, takich jak wykonywany przez ojca głównego bohatera zawód (Katsuji Miyazaki również był właścicielem fabryki samolotów) czy wyprowadzka na wieś w czasie wojny. Pożar z początku filmu to również zakamuflowane wspomnienie reżysera – ślad mentalny po dywanowych bombardowaniach stolicy Japonii. Wydarzeniach, które pochłonęły ponad 100 tysięcy ofiar i straumatyzowały całe pokolenie Tokijczyków, choć na kartach historii zostały permanentnie przysłonięte przez amerykańskie ataki atomowe. O druzgocących skutkach nalotów na Tokio przypomniała nam zresztą niedawno najnowsza odsłona Godzilli.
Chłopiec i czapla staje się jednak jeszcze ciekawszy, jeżeli spojrzymy nań pod kątem związanym z przyszłością Ghibli. Kluczowa dla wymowy filmu jest w takim ujęciu postać dziadka-demiurga – dalekiego krewnego protagonisty, jednoosobowego stworzyciela niezwykłej krainy. I choć według Suzukiego postać ta miała odnosić się pierwotnie do Isao Takahaty – trzeciego z czterech założycieli Ghibli, zmarłego w 2018 roku – bardzo łatwo dostrzec w niej kolejne, tym razem współczesne odbicie Miyazakiego. Portret starego mistrza, który bez powodzenia poszukuje następcy. Wykreowany przez niego świat jest piękny, ale chwieje się w posadach – potrzebuje świeżego spojrzenia. Dziadek spogląda więc z nadzieją na wstępującego do krainy, młodziutkiego krewniaka, a 83-letni Miyazaki, który najpewniej postawił krzyżyk na własnym synu po cyfrowym koszmarku, jakim był Skorek i czarownica, dedykuje swój film nikomu innemu, ale właśnie wnukowi.
„Czy nie martwi się Pan o przyszłość Ghibli?” – pyta Miyazakiego Mami Sunada, reżyserka i narratorka The Kingdom of Dreams and Madness, dokumentu poświęconego procesowi powstawania Zrywa się wiatr. Japoński animator uśmiecha się delikatnie, wyciągając nieodłącznego papierosa z ust. „Przyszłość jest jasna. Studio się rozpadnie” – odpowiada. Gdy dokumentalistka milczy – najpewniej zszokowana tym, co właśnie usłyszała – Miyazaki dodaje: „To nieuniknione, czemu więc miałbym się martwić?”. Chłopiec i czapla jest filmową emanacją tego, co nieuniknione. Dzieło Miyazakiego przenika atmosfera rozpadu, poczucia końca. Majaczące na horyzoncie statki płyną donikąd, przymierające głodem pelikany pożerają unoszące się w powietrzu warawara. Pod względem wykreowanego nastroju to zdecydowanie najbardziej melancholijny projekt w dorobku autora Spirited Away. Podobnie jak w dokumencie Sunady Japończyk dowodzi tu, że nie ma żadnych złudzeń. Cudowny świat zbudowany przez dziadka-demiurga ulega w finale nieodwracalnej dezintegracji, umierając przy dźwiękach elegijnego soundtracku Joe’ego Hisaishiego. Mahito dorasta i wybiera rzeczywistość. Życie toczy się dalej.