CASABLANCA. Nieśmiertelna i ponadczasowa
Casablanca poszła zupełnie inną drogą. Rick w wydaniu Bogarta to nie typ werterowski, a i Ilsa, w kreacji Bergman, nie jest naiwną, słodką dziewczynką. Są to postaci mające za sobą bolesną przeszłość, posiadające zobowiązania, postaci silne, fascynujące, bowiem nie dające się ostatecznie rozszyfrować. Aktorzy spisali się wyśmienicie. Bogart potrafi szereg emocji oddać jednym gestem, mimicznym grymasem. Rewelacyjna scena, gdy nie jest pewny co do tego, czy zostanie aresztowany, jedno porozumiewawcze spojrzenie, chwila grozy… uspokojenie… i powrót cynicznego uśmiechu. Wszystko to zamknięte w obrębie kilku sekund, a przedstawione z takim wyczuciem, że nic już nie trzeba dopowiadać. Kto dziś potrafi tak zagrać? Podobnie scena, gdy mówi swej kobiecie, że nie ma tak odległych planów, jak przyjście do niej w nocy – stoi odwrócony do niej plecami, zajmując się zupełnie czymś innym. Odprawia ją w sposób nad wyraz dżentelmeński, odsyłając do domu z prywatnym szoferem, osobiście urzeczonym tą kobietą, ale związanym bliżej ze swym pracodawcą…
– Kocham ciebie, ale on mi płaci.
Rick jest postacią, obok której nie można przejść obojętnie. Ostentacyjnie okazujący swe znudzenie, neutralność, kreuje swój wizerunek… a i tak każdy wie, jaki jest naprawdę.
– Cóż, Rick, nie tylko jesteś sentymentalny, ale stałeś się patriotą.
Ma szacunek zarówno wrogów, jak i przyjaciół. Wydaje się, że nie zależy mu ani na jednych, ani na drugich… i może dlatego im zależy na nim…
– Gardzisz mną?
– Gdybym cię w ogóle zauważył – pewno bym gardził…
(…)
– Wiesz, Rick, mam tu wielu przyjaciół, ale ponieważ ty mną pogardzasz… więc ufam tylko tobie.
Następne kreacje Bogarta nie były ani lepsze, ani gorsze. Powielał tę postać w kolejnych swoich filmach. Już na zawsze pozostał facetem, który fascynuje, bowiem dopuszcza do siebie tylko wybranych… a i tych łatwo potrafi później odtrącić, czy to z pobudek altruistycznych, czy egoistycznych. Jest oczywiście i Ilsa. Kobieta, która straciwszy męża, wdała się w paryski romans. Świetlaną przyszłość z Rickiem przekreślił fakt, że mąż powrócił. Zostawiła więc kochanka bez słowa… jest to kobieta silna i delikatna jednocześnie. Ciepła i urocza, w desperacji potrafiąca jednak odwołać się do argumentu w postaci pistoletu, wymierzonego w ukochanego… Warto zwrócić także uwagę na inne dwie postaci, z którymi Bogart spotkał się już chociażby w Sokole maltańskim – Sydney Greenstreet oraz Peter Lorre. Szefa policji zagrał natomiast niejaki Claude Rains, zawsze zwracający na siebie uwagę charyzmą, potrafiący wzbudzić zainteresowanie widza. Tu gra bohatera dość luźno traktującego swoje obowiązki, nadużywającego władzy… a jednak trudno nie darzyć go sympatią. Może wynika ona z faktu, że świetnie dogaduje się z Rickiem, w dziwny sposób bardzo wysoko ceni sobie jego przyjaźń…
Podobne wpisy
Bohaterowie nie są jednoznaczni, charakteryzują ich wszelkie odcienie szarości, skrywają uczucia, poglądy, oszukują samych siebie. Na tle tej mozaiki ciekawie wypada Victor Laszlo, mąż Ilsy, grany przez Paula Henreida. Znacznie mocniej w mojej świadomości ten aktor zapisał się innym dziełem, z tego samego roku, mianowicie Trzema kameliami. W Casablance bowiem pełni w dużej mierze rolę statysty. Odcina się od reszty poprzez to, kim jest. A jest postacią czystą, człowiekiem honorowym, do końca oddającym się sprawie, w którą wierzy. Nie pasuje do Casablanki, miejsca, w którym tacy ludzie jak on nie mogą żyć. Symbolizuje to, co w ludziach najlepsze, ukazuje, że nadzieja nie umiera, że człowiek ma siłę, aby walczyć za to, co dla niego jest najważniejsze. Niknie gdzieś w tle i stanowi promyczek nadziei dla tych, którzy z tamtymi realiami musieli się zmierzyć…
Film się nie starzeje, jak już wspomniałam, ale nie można także próbować patrzeć na niego, oceniając go wyłącznie kryteriami współczesnymi. Chociażby przemowa Ricka, którą wyżej przytoczyłam, może wydawać się naiwna, patetyczna. Owszem, ale tylko wówczas, kiedy popełni się podstawowy błąd – zapomni, w jakich czasach Casablanca powstała. Odwołanie do cierpień świata przestaje być banalne, kiedy uświadomimy sobie, że w tym zawiera się holocaust, zawiera fakt, że właśnie na frontach ginęło wielu młodych ludzi, że wszystko dookoła było ruiną, a człowiek ulegał ostatecznemu odhumanizowaniu. Film Curtiza uciekł od propagandy, skoncentrował się na ludziach, trudno jednak byłoby umieszczając ich w konkretnej rzeczywistości, całkowicie odizolować od niej… Mimo to film Michaela Curtiza unika ukazywania wojny, na tyle, na ile to możliwe. Unika taniego sentymentalizmu i moralizatorstwa. Ludzie w barze Ricka funkcjonują w innym świecie. Dane jest im przez chwilę żyć normalnie, mogą być wdzięczni za problemy, jakie mają, za wszystko, co przegrają w ruletkę, za to, że mogą się upić i mieć pretensje do drugiej osoby. Tu ludzie są piękni, wspaniale ubrani, delektujący się dymem papierosowym. Rick ma rację – niczym są ich problemy wobec cierpień tych, którym wojna odebrała prawo do przeciętnego życia. Bohater rezygnuje z miłości swego życia, w tym jednak geście zawiera się więcej aniżeli poświęcenie.
Paradoksalnie, w ten sposób ocala to uczucie, ostatecznie rezygnując z egoizmu. Ona nie jest jedynie żoną innego mężczyzny. Jest żoną człowieka zasłużonego w walce z faszyzmem, jego wsparciem i przyjacielem. Wybór Ricka nie ma zatem wyłącznie konsekwencji osobistych. Stanowi jego mały wkład w walkę o wolność. Jest to doprawdy piękny gest, w czasach, w których idee osiągnęły dno, w których ludzie dokonali czynów, odbierających im prawo do nazywania się człowiekiem. Warto na ten gest spojrzeć właśnie przez pryzmat tamtej rzeczywistości. Wówczas nie odczuwamy żalu, a podziw. Coś zostaje uchronione, uratowane, mamy świadomość, że ta historia nie mogła skończyć się inaczej. Oni ocalili wspomnienia, które wcześniej przywoływały wyłącznie ból. Widz natomiast dowiaduje się, że miłość nie zawsze jest sprawą wyłącznie dwóch osób i poza tym uczuciem nic się nie liczy. To, co jest poza, właśnie je tworzy i sprawia, że zyskuje ono ponadczasowość i zapisuje się w sercach i umysłach kolejnych pokoleń.
Bądźmy szczerzy – ile to rozstań faktycznie pamiętamy? Ile jest filmów, które po obejrzeniu po prostu przemijają i za chwilę nie pamiętamy już o łzach bohaterów czy motywach, jakie nimi kierowały. Casablance udało się natomiast przetrwać, stać się dziełem kultowym, wyznaczającym kierunek dla wielu późniejszych filmów, które jednak stanowiły już tylko przeciętne kopie niezapomnianego arcydzieła …
Tekst z archiwum film.org (2005)