CANDY LAND. Krzyż splamiony krwią
Slasher osadzony w środowisku lot lizards – prostytutek szukających klientów wśród kierowców ciężarówek. Dla osoby, która woli giallo od slasherów, ten seans wydawał się na etapie zapowiedzi czymś mniej ciekawym od nowego filmu Dario Argento Czarne okulary. A jednak reżyserowany przez Johna Swaba obraz okazał się miłą niespodzianką i jednym z najciekawszych filmów tegorocznej edycji Splat!FilmFest.
Prostytutki bardzo często padały ofiarami morderców, słynny Kuba Rozpruwacz (Jack the Ripper) upodobał sobie nierządnice za cel swoich ataków i scenarzyści thrillerów regularnie korzystali z tego schematu. Istniało więc duże prawdopodobieństwo, że Candy Land ugrzęźnie w do cna wyeksploatowanych schematach. Jednak film oferuje kilka ciekawych rozwiązań wzbogacających banalną treść. Chociażby postać szeryfa odgrywana przez Williama Baldwina jest dość niekonwencjonalna, wiele też dzieje się w relacji pomiędzy „jaszczurkami”. W skład zgranej grupy grzeszników wchodzą trzy dziewczyny i jeden chłopak. Między nimi iskrzy, widać wzajemne wsparcie i koleżeństwo, nie ma użalania się nad losem. Ci ludzie – choć rzuceni do takiej pracy przez nieprzyjemne zbiegi okoliczności – nie robią z siebie ofiar. Dlatego budzą sympatię i kiedy dzieje im się krzywda, trudno pozostać obojętnym.
Interesująco wypada również zderzenie dwóch postaw. Z jednej strony purytańska mentalność reprezentowana przez katolicką dziewczynę Remy (Olivia Luccardi), a z drugiej – seksualnie rozpasany styl życia, którego zwolennikami są pracownicy taniego burdelu w Montanie, m.in. Riley (Eden Brolin) i Levi (Owen Campbell). Bardzo wymowne jest narzędzie zbrodni – ostrze ukryte w futerale w kształcie krzyża. Katolicki symbol pod swoją powłoką skrywa przedmiot splamiony krwią. Motywy oczyszczania świata, zbawienia ludzkiej duszy i szlachetnej walki w imieniu Boga – tak jak w czasach wypraw krzyżowych – są pretekstem do wykonania krwawych rytuałów i zaspokojenia żądzy mordu. Bunt sex workerów przeciwko moralności religijnej jest zupełnie niewinny w starciu z buntem chrześcijańskich fanatyków przeciwko rozwiązłości seksualnej.
Wejście do tytułowej Krainy słodyczy zaskakuje, bo za fasadą uroczej mieściny pośrodku gór kryją się mroki ludzkiej duszy i nie jest łatwo odróżnić dobro od zła. Remy początkowo sprawia wrażenie niewinnej ofiary, która uciekła z religijnej sekty i szuka pomocy. Nowo poznane dziewczyny wkręcają ją w tajniki zawodu. Jest tu potencjał na kino obyczajowe o dojrzewaniu, o odkrywaniu własnej seksualności. Ale to również fasada maskująca opowieść mroczniejszą w tonie, brutalnie szczerą i nieprzyjemną. Bohaterowie, którym wydaje się, że kontrolują sytuację, w okrutny sposób tę kontrolę tracą, czego najlepszym przykładem jest scena homoseksualnego gwałtu.
Candy Land jest świetnie opracowany pod względem wizualnym. Akcja została osadzona w latach 90. wraz z typowym dla nich cukierkowym, kiczowatym stylem. Dostrzegalny jest hołd dla ociekającego krwią i seksem obskurnego kina eksploatacji. Świat zagubionych moralnie młodych ludzi efektownie zderzył się tutaj z ortodoksyjnym kultem, którego hipokryzja sięga zenitu – w walce ze zgnilizną moralną powoduje więcej zła niż pożytku. Najważniejsze, że John Swab, reżyser i zarazem scenarzysta filmu, bawiąc się w brutalne kino gatunkowe, nie zapomniał o elementach, które uczyniły film bardziej wartościowym. Podjęcie tematyki prostytucji to jedno, ale ukazanie jej z surowym realizmem, powoli odkrywając brzydotę pod landrynkową powłoką, to już świadczy o wrażliwości i inteligencji twórców, co warto docenić.
Nie budzi zastrzeżeń także aktorstwo. Bohaterowie zostali zaprezentowani z empatią, mają swój charakter i styl, co jest zarówno zasługą reżysera, jak i zgranej ekipy wykonawców. Dawno niewidziany w dobrym filmie William Baldwin jest intrygujący w roli szeryfa, trudno przewidzieć, w jakim kierunku ta postać zmierza. Wśród kobiet zdecydowanie wyróżnia się Olivia Luccardi w roli Remy. Aktorski potencjał drzemie również w Eden Brolin, córce Josha Brolina. Z dużym wyczuciem swoją postać odegrał Owen Campbell, którego fani współczesnych horrorów mogą kojarzyć z X (2022) Ti Westa.
To nie jest kino, które może skutecznie zawalczyć o prestiżowe nagrody, ale to dobry przykład udanego niskobudżetowego filmu, który ważny społecznie problem przybliża szerszej publiczności za sprawą przystępnej, prostej formuły slashera.