Komediowa forma filmu Briana Cooka, portretowanie Conwaya niemal jak niewinną ofiarę choroby psychicznej (takie połączenie Forresta Gumpa z Hannibalem Lecterem) nie przesłania faktu, że Conway czynił swój proceder bezwzględnie i bez skrupułów. Mniejsza o przekręty materialne, w których Conway – oprócz kilku wyjątków – nie przesadzał. Z dziecinną beztroską niszczył naturalne w sumie marzenia swych ofiar o sławie i bogactwie. Omamił nawet brytyjskiego piosenkarza Joe Longthorne’a, który w filmie nazywa się Lee Pratt. Jakby tego było mało, grający piosenkarza Jim Davison też swego czasu padł ofiarą Conwaya. W ramach maksymy „Nie liczy się co wiesz, tylko kogo znasz” oferował chwilę spędzoną u boku Wielkiego Nazwiska, na moment troskliwie otulał iluzją wielkiego świata filmu, by następnie rzucić delikwenta o glebę. Delikwenta, który zdążył już poprzestawiać moralnie swój własny świat, zdążył swojemu dotychczasowemu szefowi powiedzieć „a mnie to lotto!”, zdążył wszystkim naopowiadać o przyjaźni z Kubrickiem, a potem został z tym bałaganem na grzbiecie, bo to zły Kubrick był. Alan Conway z jednej strony pozuje na wytrawnego prześwietlacza ludzkich słabości, na których wystarczy subtelnie zagrać dla żądanego efektu, a z drugiej jest pozbawionym moralności przebiegłym cynikiem, ścielącym swą drogę przetrąconymi psychikami. A trzecia strona jego psyche to bawiące się światem schizofreniczne dorosłe dziecko, robiące wielkie oczy na oskarżenia pod własnym adresem. Gdzie aktorska poza, a gdzie rzeczywista przypadłość?
Reżyser filmu nie rozwodził się nad nieszczególną przeszłością Conwaya, czyniąc z jego choroby psychicznej (lub tak intensywnego udawania choroby psychicznej aż do stanu jej rzeczywistego pojawienia się) zaledwie środek uwiarygadniający działania oszusta w Londynie. Reszta to niezła komedia, zakończona szelmowskim uśmiechem Alana Conwaya, który zabawił się kosztem wielu osób, został złapany, a i tak wyszedł na swoje. Ci, którzy znali prawdziwego Alana Conwaya potwierdzają, że był to człowiek bardzo nieszczęśliwy, a schizofreniczne konfabulacje to owoc tychże nieszczęść. Conwaya droga w dół zaczęła się od zaczepienia Franka Richa, słynnego dziennikarza z New York Timesa. Rich z żoną sprawdzili wygląd prawdziwego Kubricka, skonsultowali się z prawnikami reżysera i rozpoczęli prasowe spekulacje. Prawdziwego Kubricka przypadek Conwaya bardzo zainteresował, w przeciwieństwie do Christiany Kubrick, przerażonej myślą o ześwirowanym dublerze jej męża. Oszust w 1995 roku poddał się skutecznej terapii alkoholowej. Pewnego dnia syn Alana odnalazł jego dziennik ze szczegółowym opisem kolejnej fikcyjnej osobowości. Conway zmarł 5 grudnia 1998 roku na zakrzepicę sercową, zostawiając synowi w spadku niespłacone długi, choć w testamencie szastał dziesiątkami tysięcy funtów. Stanley Kubrick zmarł trzy miesiące później.
Osobnym zajęciem podczas oglądania filmu jest wyłapywanie „kubrickizmów”, świadomie łatwo identyfikowalnych. Najważniejszym są osoby twórców. Reżyser Brian W. Cook i scenarzysta Anthony Frewin byli stałymi asystentami Stanleya Kubricka od lat 70. (Frewin jeszcze wcześniej, bo od połowy lat 60. i realizacji 2001: Odysei Kosmicznej). Pierwsze kadry angielskiej ulicy z dwoma średnio ubranymi młodymi ludźmi, w takt utworu z opery „Sroka złodziejka” Rossiniego, wystylizowano na Mechaniczną pomarańczę. W kolejnej scenie siedzący w fotelu dziadek pyta „Czy to ja, czy krzyżówka?” – w Full Metal Jacket pierwsze słowa Jokera brzmiały „Czy to ty, Johnie Waynie, czy to ja?”. Jednominutowe ujęcie z Conwayem idącym w dziurawych skarpetkach z domu do pralni, zabawnie zilustrowano motywem najodleglejszym skojarzeniowo z tak banalną scenką, czyli „Also sprach Zarathustra” z 2001: Odysei Kosmicznej. Jeden z członków metalowej kapeli, kolejnej zbiorowej ofiary Conwaya, przypomina z twarzy młodego Malcolma McDowella. Jego uwaga o pirackich kopiach Mechanicznej pomarańczy odnosi się do surowo egzekwowanego zakazu rozpowszechniania tego filmu w Wielkiej Brytanii, wydanego przez samego Kubricka. Syntezatorowa wersja uwertury z „Wilhelma Tella” Rossiniego, oryginalnie ilustrująca przyspieszone harce Alexa z panienkami, tutaj została wykorzystana do raczej statycznej sceny robienia w balona taksówkarza, którego Conway naciągnął na kurs gratis, obiecując statystowanie w filmie. Z rozmowy dwóch gejów wychodzi na jaw, dlaczego HAL-9000 zabił astronautę Poole’a – bo obdarzony ciepłym głosem HAL to też gej, który chciał zostać z Bowmanem sam na sam. Conway opowiada, że zrobi „3001: Odyseję kosmiczną” z… Johnem Malkovichem w roli głównej, oraz że w Spartakusie zagrała młoda aktorka Kirk Douglas (!). W kilku scenach zagrała Marisa Berenson, pamiętna Lady Lyndon z Barry’ego Lyndona (1975). Zdemaskowanie Conwaya przez piosenkarza Lee Pratta uzupełniła adekwatna muzyka Waltera Carlosa z początku Mechanicznej pomarańczy. Kiedy w sali szpitala psychiatrycznego Conway mówi, że jest Kubrickiem, jego psychiczni koledzy jeden za drugim wykrzykują, że to właśnie oni są Kubrickiem – to z kolei parodia wspaniałej sceny ze Spartakusa. Pobyt Conwaya na odwyku zilustrowano piosenką z napisów końcowych Lśnienia. I jeszcze dwie ciekawostki. Współproducentem filmu był Luc Besson, zaś oryginalną muzykę i piosenki napisał i wykonał „kanadyjski Springsteen dla ubogich”, Bryan Adams.
Mimo nazwiska w tytule, to nie film o Kubricku. W jednej ze scen ktoś znajduje zdjęcie reżysera, lecz na ekranie jego podobizna się nie pojawia. Wymieniane są tytuły, rozbrzmiewa muzyka, pojawiają się parodie pamiętnych scen, lecz historia Alana Conwaya to przede wszystkim gorzka satyra na barani pęd do popularności i kariery. Oszust używał sobie na wszystkich: początkujących muzykach, narcystycznych artystach i przebrzmiałych gwiazdach o wybujałym ego. Nabierał każdego, kto miał pieniądze, za cienkie plecy lub za mało talentu własnego, by samodzielnie dać sobie radę. Wykorzystując ludzką naiwność, Alan Conway sprzedawał pięciominutowe marzenia. Niestety, kac po przebudzeniu trwał dużo dłużej. Lecz powiedzmy sobie szczerze – świadomość kaca jakoś nie odstrasza od otwarcia butelki.
Tekst z archiwum film.org.pl (21.03.2007).