search
REKLAMA
Kino brytyjskie

BURZLIWY PONIEDZIAŁEK. Pochwała Starego Kontynentu

Zapomniany klejnot brytyjskiego neo-noir.

Maciej Kaczmarski

26 stycznia 2023

REKLAMA

Mike Figgis zaczynał karierę jako muzyk – był trębaczem i gitarzystą w grupie The People Band, grał na klawiszach u Bryana Ferry’ego, współpracował z członkami The Rolling Stones. Później zainteresował się teatrem, dla którego pisał i wystawiał sztuki, by ostatecznie zająć się kinem. Burzliwy poniedziałek, pełnometrażowy debiut Figgisa z 1988 roku, czerpie zarówno z doświadczeń reżysera jako twórcy teatralnego, jak i z jego fascynacji estetyką noir.

Fabuła filmu została oparta na kilku przeplatających się wątkach. Akcja toczy się współcześnie w Newcastle upon Tyne. Brendan (Sean Bean) jest bezrobotnym młodzieńcem, który wędrując po mieście w poszukiwaniu pracy, poznaje piękną kelnerkę Kate (Melanie Griffith) i zakochuje się w niej. Mężczyzna znajduje zatrudnienie w klubie jazzowym prowadzonym przez małomównego gangstera Finneya (Sting) i dostaje zlecenie opieki nad polskim zespołem Kraków Jazz Ensemble, który przybył do Anglii na koncerty. Finney zmaga się ze skorumpowanym amerykańskim biznesmenem Frankiem Cosmo (Tommy Lee Jones), który przemocą usiłuje zmusić go do sprzedaży klubu, aby w ten sposób opanować przestępczy świat angielskiego miasta. Ścieżki wszystkich postaci w końcu się krzyżują; wychodzi na jaw, że Kate i Cosmo świetnie się znają, a praca w restauracji nie jest jedynym zajęciem dziewczyny.

Historia nie grzeszy oryginalnością, bohaterowie są zawieszeni pomiędzy archetypem a rzeczywistymi ludźmi, ale Figgisowi udało się stworzyć wyważony i melancholijny film, który intryguje od początku do końca. Jest to w dużej mierze zasługa kapitalnego scenariusza, który odświeża konwencję noir i umieszcza ją w ramach precyzyjnie skonstruowanego uniwersum, gdzie wszystko ma swoje przyczyny i skutki. To tutaj ujawnia się teatralny rodowód reżysera, który perfekcyjnie zapanował nad dramaturgią. Powolne tempo skrywa staranną, wewnętrznie logiczną strukturę; w trakcie seansu doprawdy trudno pozbyć się nieodpartego wrażenia, że dokonane wybory będą miały swoje konsekwencje (niekoniecznie pozytywne). Nieomal wszystkie klasyczne filmy noir opierały swoją atmosferę na poczuciu ciągłego zagrożenia, nadciągającej tragedii – i Figgis potrafi przekazać to nad wyraz sugestywnie.

Klimat filmu w równym stopniu budują znakomite zdjęcia i wspaniała ścieżka dźwiękowa. Roger Deakins sfilmował Newcastle w blasku neonów rozświetlających mroki nocy, upodabniając niektóre kadry do obrazów Edwarda Hoppera, w tym słynnego dzieła Nocne marki (podobno bracia Coenowie nawiązali współpracę z operatorem właśnie po obejrzeniu Burzliwego poniedziałku). Jeszcze istotniejszą rolę pełni muzyka skomponowana przez samego Figgisa: nastrojowy jazz poprzetykany piosenkami B.B. Kinga, Otisa Reddinga i T-Bone’a Walkera, którego utwór Call It Stormy Monday (But Tuesday Is Just as Bad) posłużył za inspirację dla tytułu filmu. Wątek polskiej formacji freejazzowej Kraków Jazz Ensemble to dowód na erudycję reżysera, który zapewne słuchał płyt z serii Polish Jazz. Tutaj nawet montaż został podporządkowany muzyce – cięcia między scenami mają wyraźnie jazzujący timing.

Jazzowy soundtrack, miejski krajobraz Newcastle i kryminalna intryga przywołują na myśl Dopaść Cartera Mike’a Hodgesa z 1971 roku, ale film Figgisa kontynuuje również znamienite tradycje brytyjskiego neo-noir z lat 80. i tytułów takich jak Mona Lisa Neila Jordana i Długi Wielki Piątek Johna Mackenziego. Jest też niemal pewne, że Guy Ritchie uważnie oglądał Burzliwy poniedziałek, gdy kompletował obsadę do Porachunków – postacie Finneya i J.D. z tych filmów łączy coś więcej niż twarz Stinga. Obaj są postaciami z półświatka o niejasnej przeszłości, obaj prowadzą szemrany bar, wreszcie obaj cechują się rezerwą i enigmatycznością. Figgis potrafił tak poprowadzić zespół, że nawet tak kiepska aktorka jak Melanie Griffith wypadła przekonująco w roli potomkini polskich imigrantów. Nasi rodacy zostali zresztą przedstawieni w sympatyczny sposób, co stanowi przyjemną odmianę od zwyczajowych Polish jokes.

Ten świetny film można odczytywać jako pochwałę Europy symbolizowanej przez Finneya, staroświeckiego człowieka z zasadami, i przeciwstawionej agresywnemu amerykańskiemu konsumpcjonizmowi w osobie Cosmo, pozbawionego skrupułów nuworysza. To nie przypadek, że źródłem niezgody między nimi jest konflikt interesów, a tłem wydarzeń – Amerykański Tydzień w Newcastle, który ma swą kulminację w kiczowatej paradzie ulicznej. Przewrotność polega na tym, że apologia Starego Kontynentu została wyrażona językiem czysto amerykańskiego kina i za pieniądze wyłożone przez wytwórnię Atlantic Releasing rodem z USA. Swoją drogą Stany Zjednoczone okazały się łaskawe dla Figgisa, który w latach 90. podbił Hollywood filmami Wydział wewnętrzny i Zostawić Las Vegas. Jego najlepszym dziełem pozostaje jednak Burzliwy poniedziałek – zapomniany klejnot brytyjskiego neo-noir.

Maciej Kaczmarski

Maciej Kaczmarski

Autor książek „Bóg w sprayu. Filozofia według Philipa K. Dicka” (2012) i „SoundLab. Rozmowy” (2017) oraz opowiadań zamieszczanych w magazynach literackich „Czas Kultury” i „Akcent”. Publikował m.in. na łamach „Gazety Wyborczej”, „Trans/wizji” i „Gazety Magnetofonowej” oraz na portalach Czaskultury.pl i Dwutygodnik.com.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA