BURZA MÓZGÓW. Fantomatyka stosowana
Burza mózgów to obraz nieco zapomniany, lecz z pewnością prekursorski wobec tytułów takich jak Kosiarz umysłów Bretta Leonarda, Dziwne dni Kathryn Bigelow, eXistenZ Davida Cronenberga, Incepcja Christophera Nolana i niektóre odcinki Czarnego lustra.
Grupa naukowców pod przewodnictwem Michaela i Lillian opracowuje interfejs mózg-komputer – przełomowy wynalazek, który pozwala na nagrywanie ludzkich wrażeń zmysłowych na specjalną taśmę, aby mogli doświadczać ich inni użytkownicy. Dalsze eksperymenty wykazują, że aparatura rejestruje również wspomnienia i przeżycia emocjonalne. Jeden z naukowców nagrywa stosunek seksualny, inny – swoją śmierć. Obydwa wydarzenia uzmysławiają badaczom, że w niepowołanych rękach interfejs może być wykorzystany do przeciążenia sensorycznego i innych niecnych celów. Na domiar złego wynalazkiem zaczynają interesować się przedstawiciele rządu i armii, którzy planują odsunąć Michaela od projektu i zainstalować na jego miejsce swoich ludzi. Wojskowi chcą bowiem nadać eksperymentowi militarny charakter, wykorzystując interfejs jako narzędzie tortur i prania mózgu. W tym samym czasie Michael usiłuje ratować swoje podupadłe małżeństwo.
Burza mózgów to druga i ostatnia pełnometrażowa fabuła Douglasa Trumbulla – cenionego specjalisty od efektów specjalnych (2001: Odyseja kosmiczna, Bliskie spotkania trzeciego stopnia, Łowca androidów) oraz reżysera Niemego wyścigu (1972). Obraz powstał według scenariusza Bruce’a Joela Rubina, który już na początku lat 70. zamierzał wyreżyserować swój tekst, lecz nie znalazł funduszy. Kilka lat później przedsięwzięcie zostało przejęte przez Trumbulla, który zdołał zebrać imponującą obsadę: Christopher Walken, Louise Fletcher, Cliff Robertson i Natalie Wood. Lecz i tym razem produkcja o mały włos nie została zawieszona, kiedy w listopadzie 1981 roku Wood zginęła w tajemniczych okolicznościach u wybrzeży Kalifornii. Ostatecznie udało się doprowadzić zdjęcia do końca, w niektórych scenach zastępując zmarłą aktorkę jej siostrą Laną. Trumbull opatrzył Burzę mózgów dedykacją dla Wood i obiecał sobie, że już nigdy nie nakręci żadnego filmu w Hollywood.
Trumbull chciał zrealizować Burzę mózgów częściowo w opracowanym przez siebie, nowatorskim formacie Showscan, który polega na wyświetlaniu taśmy 70 mm z prędkością 60 klatek na sekundę (2,5 razy szybciej niż standardowa prędkość). W ten sposób miano nakręcić sceny z perspektywy pierwszej osoby podczas podłączenia do interfejsu mózg-komputer, podczas gdy sceny dziejące się w rzeczywistości zostałyby opracowane na konwencjonalnej taśmie 35 mm. „W filmach często robi się retrospekcje i ujęcia z perspektywy pierwszej osoby jako obraz mglisty, tajemniczy i odległy, a ja chciałem zrobić coś wręcz przeciwnego, czyli sprawić, by materia myślowa była jeszcze bardziej realistyczna niż »rzeczywistość«” – mówił reżyser. Jego pomysł okazał się jednak zbyt drogi, więc wytwórnia MGM wycofała się z finansowania. Aby dokonać rozróżnienia między rzeczywistością a rzeczywistością wirtualną, pierwszą sfilmowano w formacie obrazu 1.7:1, drugą zaś – w 2.2:1.
Z technicznego punktu widzenia Burza mózgów jest więc obrazem interesującym, lecz zaskakująco chłodnym na płaszczyźnie emocjonalnej. Być może wynika to z faktu, że film rozpada się na trzy niezbyt pasujące do siebie gatunki: science fiction (praca nad fantastyczną maszynerią), melodramat (życie małżeńskie Michaela i Karen) oraz dziwna mieszanina sensacji i metafizyki (finał w ośrodku badawczym). Twórcy wydają się bardziej zainteresowani koncepcjami niż rozwojem postaci. Trzeba jednak przyznać, że owe koncepcje są niemal prorocze: czterdzieści lat po premierze filmu zatracanie się w sztucznych światach to chleb powszedni dla przeciętnego konsumenta kultury popularnej. I nie chodzi tylko o rzeczywistość rozszerzoną, hełmy VR i gry wideo, ale również o internet i media antyspołecznościowe. Fantomatyka, o której pół wieku temu pisał Stanisław Lem, to dziś wręcz gałąź przemysłu. Pod tym względem Burza mózgów jest niepokojąca aktualna.