BULLITT, dammit! O przełomowym thrillerze akcji słów kilka
Frank Bullitt jest jednym z tysięcy kinowych policjantów z zimnym spojrzeniem, oszczędną mimiką i prawem karnym wpisanym w grupę krwi. Wyróżnia go to, że był jednym z pierwszych. Jeszcze przed Brudnym Harrym, Popeyem Doyle’em i Johnem McClane’em, to właśnie on zawładnął umysłami widowni za sprawą policyjnego thrillera o tytule nawiązującym do jego nazwiska. Film w reżyserii Petera Yatesa okazał się dużym sukcesem finansowym i artystycznym – wyróżniono go między innymi Oscarem za montaż i kilkoma nominacjami do nagród BAFTA, a wcielający się w główną rolę Steve McQueen jeszcze bardziej scementował swoje miano „king of cool”, czyli najbardziej wyluzowanego i nonszalanckiego faceta swoich czasów.
Czy Bullitt rzeczywiście był tak przełomowy, jak krzyczy tytuł niniejszego tekstu? Pierwsze skojarzenie z obrazem to prawdopodobnie niezapomniana scena pościgu samochodowego, nakręcona na prawdziwych, stromych ulicach słonecznego San Francisco. Ale czy jedna scena może „zrobić” cały film? Może i może – ale nie miało to miejsca w tym przypadku. Cały szkopuł tkwi w umiejętnym rozłożeniu wszystkich składowych filmu w taki sposób, że na ten pościg czeka się w napięciu niezależnie od tego, czy jest to pierwszy, czy kolejny seans. Nie da się ukryć, że każdy, kto sięgnie po ten pięćdziesięcioletni tytuł, jest świadomy tej jednej sceny, która obrosła legendą. Ale dlaczego właśnie TA scena i dlaczego właśnie TEN film?
Kilka lat wcześniej McQueen zagrał w Wielkiej ucieczce – epickim, wojennym dramacie przygodowym, gdzie zaprezentował pokaz swoich nietypowych, jak na aktora, umiejętności: był on mianowicie świetnym kierowcą i w finałowych scenach filmu wykonał kilka popisowych numerów na motorze. Uciekając przed oprawcami, bohater McQueena dosiadł jednośladu i skacząc przez zasieki niczym endurowiec, doprowadził widownię na krawędzie krzeseł. Ucieczka spełzła na niczym, ale kariera McQueena nabierała rozpędu. Nieco później otrzymał angaż w hazardowym dramacie Cincinnati Kid, gdzie do perfekcji doprowadził swój wizerunek niczym niestrapionego, zawsze opanowanego i obowiązkowo eleganckiego outsidera. W następnym roku nadeszła nominacja do Oscara za Ziarnka piasku. McQueen miał już status gwiazdy, przynoszącego krocie nazwiska, którego talent dorównuje sławie. Aktor miał możliwość wpływania na decyzje przy produkcji filmów ze swoim udziałem. W taki sposób na pokład Bullitta trafił Peter Yates. Reżyser został wybrany na stanowisko za sprawą swojego poprzedniego dzieła, angielskiego kryminału Robbery. W tamtym filmie wielki pościg, zrealizowany na ulicach Londynu, z udziałem aktorów i bardzo realistyczny, rozpoczynał filmową akcję.
Yates przybył do San Francisco, producent Philip D’Antoni zebrał odpowiednie fundusze, scenariusz Alana Trustmana i Harry’ego Kleinera napisany na podstawie powieści Roberta L. Fisha był gotowy do przeniesienia na ekran. Kilka miesięcy później film trafił na montaż i do kin. Historia toczyła się wokół przygód twardego policjanta, Franka Bullitta, który dostał zadanie ochrony świadka. Niestety, świadek został zabity, a Bullitt musiał znaleźć odpowiedzialnych za ten czyn – którzy czaili się tak w świecie przestępczym, jak w szeregach policji. Historia, jakich wiele, ale jak podana! Na poziomie ekspozycji Bullittowi bliżej do wyestetyzowanego Samuraja Jeana-Pierre’a Melville’a niż do produkcyjniaków amerykańskich z lat sześćdziesiątych. Bohaterowie gadają mało, są za to bardzo stylowi. Kilka spojrzeń mówi więcej niż minuta dialogu. W historię zostajemy wciągnięci za pomocą ciekawie zaaranżowanego obrazu, magnetyzującego soundtracku i siły charyzmy głównego bohatera. Nie da się bowiem ukryć, że część mocy filmu Yatesa opiera się właśnie na głównej kreacji.