BOISKO BEZDOMNYCH. Prosto i optymistycznie
Kasia Adamik wyciąga do widza rękę, ale nie podaje mu w niej żyletki, jakby z podobnym tematem postąpiło wielu, lecz wykonuje gest zapraszający do współuczestnictwa w swoim filmie. Bohaterowie są realni, to nie żadne stereotypy czy nadęte w swojej martyrologii szablony. Na ich twarzach widać zmęczenie, lata spotkań z flaszką i narkotykami. Ale widać również przemianę, która się w nich dokonuje.
Kino polskie ostatniej dekady co rusz przechodzi przemiany, rewitalizacje, reanimacje i defibrylacje, a wszystko kończy się zgrzytaniem zębami. I tak polską kinematografię na zmianę unoszą fale uznanej jakości i żałosności, ale głównie jest to dryfowanie po morzu przeciętności. Polscy filmowcy nie potrafią przemówić do polskich widzów, co dopiero mówić o podbijaniu innych narodów. Wyjątki, czyli górne rejony polskiej filmowej sinusoidy, nie są w żadnym wypadku reprezentatywne dla całej kinematografii. Co rusz pojawiają się głosy, że coś się rusza, że powstaje ona z kom-romowych, a wcześniej lekturowych kolan, że już będzie dobrze, by za jakiś czas znów przywdziewać pejoratywny wydźwięk. Zwykle podchodzę do tego z przymrużeniem oka, zarówno do pogłosek o kolejnym adwencie polskiej kinematografii, jak i – a może przede wszystkim – do wykopywania jej grobu. Zwykle zastanawiam się cynicznie, ile dana “moda” potrwa lub co ją przerwie, ale tym razem sam chcę wystąpić w roli optymisty, chcę wejść w buty obrońcy polskiego kina, który nie spycha go na europejski margines, lecz zachęca do dania mu szansy. Do takiej postawy nie zmusił mnie skądinąd znakomity film Małgorzaty Szumowskiej 33 sceny z życia, nie zachęciła Rysa Michała Rosy czy zupełnie niespodziewane Lekcje Pana Kuki Dariusza Gajewskiego, a proste, piękne i optymistyczne Boisko bezdomnych Kasi Adamik. Te cztery filmy, wraz z rozprzestrzeniającą się sławą Sztuczek, stanowią ostatnio reklamę zupełnie innego kina z nadwiślańskiego kraju, które wyraźnie nabrało konkretnego stylu i zaczyna mówić własnym głosem, co najważniejsze – zrozumiałym dla innych krajów.
Boisko bezdomnych jest dobrym przykładem zmian, jakie – mam nadzieję – powoli, lecz na stałe wpisują się w polskie kino. Czerpanie z zachodnich wzorców, połączone z indywidualnym stylem i chęcią wypowiedzenia się, dają temu filmowi nie tylko doskonałe podstawy, lecz również pewną świeżość na tle innych produkcji z naszego kraju. Kasia Adamik swoje wykształcenie filmowe zdobywała w sumie na całym świecie, ale przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, co w jej najnowszym filmie widać jak na dłoni. Boisko bezdomnych to film zdecydowanie nie polski, zarówno w strukturze, jak i wydźwięku, choć przecież porusza tematykę, która w Polsce jest aktualna. Bezdomność to łakomy kąsek dla zaangażowanego kina moralnego niepokoju do spreparowania fabuły ukazującej nieuniknione osuwanie się na społeczne doły lub ogólną degrengoladę. Jednak Kasia Adamik zobaczyła w nim historię moralnego zwycięstwa, które przywraca godność, inspiruje.
Co ważne, zobaczyła w temacie pewną uniwersalność. Jak sama mówi, bezdomność we wszystkich miejscach na świecie wygląda tak samo. Dzięki swojej podróżniczej przeszłości była w stanie zrobić w Polsce, która przeważnie każdą społeczną problematykę przywłaszcza dla siebie i tylko dla siebie, film po prostu o ludziach. Polacy jako reprezentanci ogółu, choć ciągle, we wszystkich detalach, funkcjonujący w rodzimej rzeczywistości. Zdając sobie sprawę z ciężaru gatunkowego, który podejmuje, Adamik umieściła swój film w ramach schematu amerykańskiego kina sportowego, w którym nieudacznik przechodzi przemianę i staje się kimś. W przypadku Boiska… chodzi o grupę ludzi przegranych życiowo, tytułowych bezdomnych, którzy w taki czy inny sposób wylądowali na warszawskim Dworcu Centralnym i nie potrafią sami sobie z tym poradzić, choć na niektórych czekają gdzieś tam rodziny. Przeniesienie “amerykańskiego snu” na polski grunt zalatuje lekko baśniowością, ale Adamik z pomocą świetnie dobranej obsady, z Dorocińskim i Lubosem na czele, utrzymuje film w konwencji stricte realistycznej. Są bluzgi, rozpacz, wstyd, krew i pot. Z tym, że nie są wypełniaczem, a prowadzą do celu.
Podobne wpisy
Fabuła jest stosunkowo prosta. Jacek Mróz (Dorociński) miał kiedyś przed sobą obiecującą karierę piłkarską, był nawet przymierzany do reprezentacji narodowej, ale bolesna kontuzja skutecznie uniemożliwiła mu realizację tych planów. Uruchomiło to łańcuch wydarzeń, który ostatecznie doprowadził go na warszawski Dworzec Centralny; stał się cieniem dawnego człowieka, bezdomnym nie potrafiącym pogodzić się z własnym upadkiem. Porzucił rodzinę, by zatopić się we własnych smutkach. Ale gdy stoczył się prawie na samo dno, znalazł tam niecodzienną grupę przyjaciół – zlepek życiorysów, nałogów, motywów i postaw, jakiego nie powstydziłby się żaden dramat. Okazuje się, że poza stanem motywacji mają jedną wspólną cechę – uwielbienie dla piłki nożnej. Od słowa do słowa dochodzi do tego, że postanawiają założyć drużynę piłkarską, którą Mróz będzie trenował. Znajdują boisko, piłki, zaczynają się treningi. Początkowo po prostu, żeby zabić czas i mieć ubaw. Jednak przy okazji wspólnych gier, kłótni i starć stają się grupą przyjaciół, która zaczyna mierzyć coraz wyżej. Odzyskują powoli wiarę w to, że nie są kompletnymi porażkami, że mogą się odbić od dna. Łatwo nie będzie, ale kiełkujących w nich myśli nie da się już powstrzymać.