BODKIN. Słowa to ostrza, które tną do kości [RECENZJA]
Irlandia wydaje się znakomitym miejscem na wciągające true crime, a nie przypominam sobie, żeby w ostatnich latach, a właściwie w ogóle, jakiś znany serial kryminalny został w tym kraju nakręcony. Chętnie się więc zdziwię i uzupełnię swoją wiedzę. Liczę na waszą pamięć. W przypadku Bodkina Irlandia okazała się kluczowa dla klimatu opowieści, która mimo męczących zwolnień i przegadania snuje ciekawą, lokalną historią, a takie właśnie wciągają nieraz lepiej niż wielkie sprawy polityczne i wielkie zbrodnie np. w Nowym Jorku. Twórcą serialu jest Jez Scharf – i podobnie jak o aktorach (z wyjątkiem Willa Forte’a) – nic więcej z całą odpowiedzialnością nie umiem o nim powiedzieć. Podobno zna się na pisaniu, lecz portfolio ma jeszcze skromne. Jednym słowem Bodkin był dla mnie od początku niewiadomą i jednocześnie niespodzianką. Moja ocena więc będzie ambiwalentna.
Śmieszne i trochę żenujące, jak Amerykanie reagują na pogodę w Irlandii. Jest też trochę zżymania się na podcasterów, którzy do swojej pracy „używają” asystentek czy też lepiej brzmi nazwać je analityczkami, jakby już sam podcaster nie był w stanie analizować zebranego przez siebie materiału. W ogóle ludzie żyjący z podcastów wypadają na dziwnych odludków nie tylko w tym serialu, ale generalnie. Realizacja pasji wyłącza ich z „prawdziwego” życia, co powoduje osobliwe zdarzenia, kiedy się z nim konfrontują, ale i zapewnia ponadprzeciętną wrażliwość, którą policja i prawo już dawno utraciły, bo postępują zawsze szablonowo i cały czas żyją nad wyraz realnym życie. Bodkin jest czarną komedią kryminalną o tajemnicach małego miasteczka, w którym rządzą znajomości, wstyd, dulszczyzna i chęć utrzymania świętego spokoju za wszelką cenę, a już na pewno za cenę prawdy. Akcja rozwija się rytmicznie, ale bez sprawności znanej chociażby z Berlina. Czasem przyspiesza, czasem zwalnia, a główna intryga opiera się na próbie rozwikłania zagadki zaginięcia przed laty kilkorga ludzi w małym miasteczku. Stało się to mniej więcej w czasie lokalnego festiwalu. A sprawą zajmuje się trójka zupełnie niezwiązanych z wymiarem sprawiedliwości osób – podcaster i jego analityczka oraz dziennikarka, ukrywająca się po problematycznym artykule i powiązaną z nim śmiercią pewnego informatora. Trudno więc oczekiwać po takiej grupie walk, strzelanin oraz typowej sensacyjnej akcji. Nie zabraknie jednak tajemnicy, skradania się, jak w grze Thief oraz niezłych twistów, jeśli tylko wytrzymacie specyficzny rodzaj humoru.
Leży on gdzieś w okolicach angielskiego surrealizmu z nutką amerykańskiej sztuczności. I to ona tak naprawdę tylko przeszkadza. Twórca taki jak Jez Scharf, czyli człowiek z profesjonalnym doświadczeniem pisarskim, powinien jednak czuć, że żart musi być o wiele czarniejszy, jeśli ma służyć za wystrój sceny, na której pojawiają się kolejne morderstwa. A tak czasem jest mało konkretnie, zbyt bezpiecznie, może zbyt prosto, a przez to nastrój się dziwnie chwieje. Bodkin jest raz komedią, raz czarną komedią, ale to rzadziej, oraz jednocześnie kryminałem z elementami ludowymi, a nawet motywami magicznymi – animalne wizje Dove. Folklor słychać w muzyce, pierwotność w dzikich sceneriach Irlandii z dyskretną postprodukcją zrobioną bardzo z klasą, a złowrogi wymiar ludzkiej natury w kolejnych ofiarach. Niewątpliwie jednak, jak na czarny serial, brakuje krwi i dosadniejszych żartów sytuacyjnych. Mądrze jest jednak pokazana, praca podcasterów na tle całej reszty oficjalnie powołanych służb do wykrywania przestępstw. I chociaż można się nieraz zaśmiać z podcasterskiej naiwności i w sumie bezsilności w znajdywaniu przestępców i stawianiu ich przed realną możliwością kary, to w szerszej perspektywie owa słabość jest tylko pozorem. Słowa potrafią ciąć jak miecze, jak BODKINY, czyli niewielkie sztylety, które można ukryć np. w rękawie i wbić przeciwnikowi w kark, gdy się tego najmniej spodziewa. Kto chce wbić je bohaterom w Bodkinie, może zechcecie się sami przekonać, jeśli tylko uda się wam zaakceptować charakterystyczne mieszanie gatunków i emocji w tym 7-odcinkowym serialu dystrybuowanym przed Netflixa. Niestety, nie posiadam żadnych danych, czy była to również współprodukcja i na ile platforma miała wpływ na estetykę. Nawet jeśli by się okazało, że tak było, tzw. legendarna już miejska legenda o netfliksowości zupełnie nie jest widoczna. Serial bardziej przypomina tańsze produkcje z telewizyjnej stajni BBC, a one mają wśród polskiej widowni spore grono zwolenników. Zapewniam, że nudzić się nikt przy Bodkinie nie będzie. Co najwyżej poczuje się nieswojo podczas niektórych żartów, nie dlatego, że będą one zbyt obsceniczne, lecz z powodu ich sucharowości w tym negatywnym sensie, z dobrych sucharów śmiejemy się przecież nieraz do rozpuku. Nie tym razem, że tak wytknę serialowi dowcipną miałkość.
Może faktycznie podcasty true crime to alternatywa lub realna pomoc dla wszystkich tych, którzy z urzędu zajmują się rozwikływaniem zbrodni, tak tylko aktualnych, jak i tych już prawie zapomnianych przez historię. Dopóki jednak żyją ludzie, którzy coś ukrywają, zawsze warto im przypomnieć, że świat nie zapomniał. Nawet gdy pozornie takie mieszanie w przeszłości wydaje się nie mieć znaczenia, zaburza układ zmowy milczenia, a o to chodzi. Gdy układ dostanie bodziec z zewnątrz i przestanie się czuć już tak bezpiecznie, to ktoś może popełnić jakiś błąd, nie wytrzymać, a wtedy już wystarczy tylko dalej grzebać. Policja ma już o wiele łatwiej, żeby dobrać się do takich rozchwianych pytaniami tajemnic. I tu ważna rola podcasterów i dziennikarzy, którą pokazuje Bodkin. Słowa czasem faktycznie tną równie boleśnie, co miecze, ale czasami wystarczy, że zadają tępe obuchowe uderzenia, nie śmiertelne, nawet niezbyt bolesne, lecz tylko niewygodne. Odpowiedni ból zadadzą sobie już sami zamieszani w złowrogie tajemnice.