search
REKLAMA
Berlinale 2023

BLACKBERRY. Na szczyt i z powrotem

Johnsonowi udaje się stworzyć prawdziwy crowd-pleaser, który będzie godził sporą część krytyki i szeroką widownię.

Tomasz Raczkowski

22 lutego 2023

REKLAMA

Prędzej czy później każdy spektakularny sukces lub porażka (a najlepiej obydwie naraz) doczeka się swojego filmowego opracowania. Nie inaczej jest z branżą high-tech – „swoje” filmy, czasem więcej niż jeden, otrzymali chociażby Mark Zuckerberg i Facebook, Steve Jobs oraz Apple czy Daniel Ek i Spotify. A pamiętacie o BlackBerry? Firma produkująca charakterystyczne smartfony z klawiaturą QWERTY była swego czasu przodującą marką na rynku telekomunikacyjnym, która zapoczątkowała przełom w branży, za sprawą którego ten tekst czytacie być może na ekranie telefonu. Nieco zapomniany już dziś potentat teraz także doczekał się swojej filmowej opowieści, zatytułowanej po prostu BlackBerry.

Za opowiedzenie historii powstania i upadku potęgi BlackBerry wziął się Matt Johnson, popularny w ojczyźnie kanadyjski aktor i reżyser. Twórca wciela się w jedną z kluczowych ról – Douga Fregina, jednego z dwóch założycieli firmy Research In Motion, która opracowała rewolucyjny smartfon. Bardziej kluczową od Fregina postacią w RIM był jednak Mike Lazaridis, technologiczny geniusz, który odpowiadał koncepcyjnie za cały projekt i był bez wątpienia mózgiem operacji, którą w ruch próbował wprawić Fregin. Ten kontrastowy duet (Doug jest energiczny i nieco nieokrzesany, Mike zaś to introwertyczny nerd) poznajemy, gdy próbują bez powodzenia zareklamować swój prototyp urządzenia łączącego w sobie cechy telefonu i komputera w jednej z firm branży IT w rodzinnym Waterloo, w Ontario. Z pitchingu nic nie wychodzi, ale traf chce, że rozmawiający z Lazaridisem i Freginem Jim Balsillie, arogancki i wygadany biały kołnierzyk, wkrótce traci pracę, przychodzi więc do niezbyt sobie radzących nawet ze złożonym z podobnych im jajogłowych kolegów zespołem, a co dopiero rozwojem firmy, i składa propozycję współpracy. Tak z połączenia umysłów Lazaridisa i jego zespołu oraz zdolności biznesowych Balsillie’a rodzi się sukces RIM oraz przełom na rynku telekomunikacyjnym.

Johnson zręcznie przeprowadza widzów przez kolejne etapy drogi BlackBerry na szczyt – kolejne pitchingi, burze mózgów i przełomowe odkrycia, po których firma wskakuje na kolejne poziomy korporacyjnego rozwoju. Nawet jeśli zapomnimy w trakcie seansu o prawdziwej historii BlackBerry (podpowiedź dla niezorientowanych – jak dużo znacie osób, które obecnie korzystają z takiego smartfona?), to od razu czytelne jest, że po wzlocie nastąpi bolesny upadek. Złudzeń nie pozostawia tu przede wszystkim makiaweliczna postać Balsillie’a, który, pchając firmę w górę, nieodwracalnie odciąga ją od pierwotnej, idealistycznej i kumpelskiej tożsamości. W trójkącie Balsillie – Lazaridis – Fregin rozgrywa się mikrodramat charakterów, na którym Johnson wizualizuje etyczny rozkład i kroczenie ku ostatecznie nieuniknionemu upadkowi. Ten też obrazowany jest przez ciąg płynnie powiązanych sekwencji ilustrujących korporacyjną stagnację, porzucenie ideałów i porażek marketingowych (spoiler: głównie związanych z wkroczeniem na scenę nowych produktów marki Apple). Po tej układance Johson rozmieszcza zmyślnie pomniejsze klamry, takie jak kontrowersyjna dla Lazaridisa kwestia outsourcingu czy białego szumu urządzeń, które stają się markerami tego, jak daleko od punktu startowego oddalił się techniczny geniusz i jego zespół.

Choć brzmi to wszystko generalnie poważnie (samą sprawę trudno zresztą uznać za błahą), to BlackBerry podchodzi do tematu z komediową wręcz lekkością. Johnson obficie czerpie równocześnie z The Social Network (niemal identyczna rama narracyjna, ustawienie w centrum motywu wystawionej na próbę przyjaźni, introwertyzm protagonisty, a nawet stylizowana na soundtrack duetu Reznor–Ross muzyka Jaya McCarrola), jak i z humorystycznych filmów Johna Hughesa oraz sytuacyjnego absurdu The Office (stosuje nawet zapożyczone z sitcomu gwałtowne zbliżenia na twarze, skądinąd również w biurowej scenerii). Efektem jest zaskakująco lekka, przyjemna w oglądaniu historia, nieprzytłaczająca widza stawkami, ale i klarownie je rysująca.

Ta konwencja jednak składa się głównie z zapożyczeń i parafraz, a nie oryginalnego podejścia Johnsona do tematu. Odarte z naleciałości Finchera czy Hughesa BlackBerry jest dość sztampowe, a w niektórych momentach nieprzyjemnie przerysowane. Grający Mike’a Lazaridisa Jay Baruchel sprawdza się dobrze w początkowych aktach jako nieśmiały inżynier, jednak gdy jego postać przeistacza się w zadufaną i przegryzioną już korporacyjną manierą starszą wersję, jego gra jest równie przestrzelona jak charakteryzacja, w której czterdziestoletni aktor wygląda jak przebrany do skeczu Saturday Night Live. Podobnie grubą kreską są pociągnięci też Baisillie i Fregin, przy czym tutaj aktorom udaje się uniknąć takiego kiczu, w jaki wpada Baruchel.

BlackBerry może się podobać jako komedia fabularyzująca prawdziwą historię, jako dramat mocno jednak kuleje. Pozytywny odbiór całej narracji wymaga też przymknięcia oka na nieco problematyczny wydźwięk historii w ujęciu Johnsona. O ile nie potraktujemy BlackBerry jako zdecydowanej satyry (a na to jednak za mało w niej świadomego przegięcia), to okaże się, że sytuacyjne żarty lukrują raczej brzydką twarz kanadyjskiej firmy. Jedne z zabawniejszych momentów filmu to te, w których Baisillie „wyciąga” od konkurencji najlepszych specjalistów, łamiąc przy tym prawo handlowe – film jednak bardzo oględnie krytykuje tego rodzaju patologiczne zachowania. Kolejnym źródłem żartów, a przy tym wyznacznikiem rozwoju i ambicji są sceny mobbingu, crunchingu czy łamania zabezpieczeń telekomunikacyjnych, czyli coś, przy czym wypadałoby choć zasugerować, że jest czymś raczej złym niż cool. Ogólnie historia RIM i BlackBerry to opowieść o strukturalnych patologiach nowoczesnego kapitalizmu, z jego technokracją, bezczelnością i drapieżnością kasty managerów. W BlackBerry Johnsona krytyce poddane zostają jedynie wykroczenia arogantów w rodzaju Basillie’a, a nie cały system, który stworzyli i wykorzystują mu podobni. Może nie wypada oczekiwać od każdego filmu o biznesie systemowej krytyki, ale biorąc pod uwagę trochę szerszą perspektywę, można byłoby nieco zniuansować tego rodzaju narracje.

Jeśli jednak nie marudzić z pozycji krytyki społecznej, to BlackBerry jest bardzo zgrabną propozycją, która wypełnia niszę pomiędzy jednak ambitniejszym pozycjom typu The Social Network a oderwaną od realiów kpiną z korpo w rodzaju The Office. Johnsonowi udaje się stworzyć prawdziwy crowd-pleaser, który będzie godził sporą część krytyki i szeroką widownię. Koniec końców to całkiem spore osiągnięcie, a przy okazji niezłe studium przypadku jednego z bardziej spektakularnych ikarowych lotów współczesnej branży technologicznej.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA