BELLE. Piękna i Bestia w Matrixie
Nowy film nominowanego do Oscara za Mirai Mamoru Hosody to z pewnością najciekawsza pozycja tegorocznego festiwalu Kino Dzieci. Zresztą na sali kinowej byli nie tylko najmłodsi. To udowadnia, że japoński reżyser zdobywa coraz większy rozgłos i przejmuje schedę po Hayao Miyazakim. Choć do Belle mam pewne zastrzeżenia, animacja udowadnia, że Hosoda jest w dobrej kondycji i być może ponownie odwiedzi oscarową ceremonię.
Belle opowiada historię nieśmiałej i nieco niezdarnej nastoletniej Suzu, półsieroty, która od tragicznej śmierci mamy przestała ćwiczyć wokal. Akcja rozgrywa się w świecie, gdzie niezwykłą popularność zyskuje aplikacja mobilna pozwalająca na rozgrywkę w wirtualnej rzeczywistości. Każdy może przenieść się do cyfrowego świata U, przybrać swój całkowicie nowy awatar i robić, co tylko mu się podoba. Suzu, logując się do U, wydobywa z siebie swój prawdziwy głos. Znowu zaczyna śpiewać i to w taki sposób, że z prędkością światła staje się najbardziej popularną użytkowniczką platformy i jest stawiana w jednym szeregu z największymi światowymi celebrytkami. Od tego czasu dziewczyna prowadzi podwójne życie. W świecie U odbywają się także nielegalne walki. W półświatku znany jest okryty złą sławą Smok, który nieuchwytny dla policji sieje zamęt w wirtualnym świecie. Szybko jednak okazuje się, że Belle (czyli imię Suzu w U, które faktycznie powinno brzmieć Bell) jest Piękną, a Smok – Bestią. I nie wszystko jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka.
Zacznijmy od tego, że do kina szłam ze sporymi obawami. Czytając opis filmu Hosody, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że może to być film z boomerskim pouczeniem: „dzieci, odłóżcie telefony, wylogujcie się do życia, pograjcie w piłkę na boisku”. Bałam się, że filmowy świat U może być pretekstem do snucia historii o dzisiejszej młodzieży, która niczego poza ekranami swoich telefonów nie widzi i woli świat cyfrowy od rzeczywistego. Na szczęście te obawy nie spełniły się ani trochę. Ba, internetowy eskapizm przynosi tu wiele dobrego – świat wirtualnej rzeczywistości wręcz pomaga zawalczyć Suzu z demonami, które nękają ją w świecie rzeczywistym. Pozwala jej odkryć odwagę do tego, by odbudować kruchą relację z ojcem. Cyfrowy świat U, do którego przenoszą się bohaterowie, staje się po prostu bardzo ciekawą płaszczyzną rozgrywającej się akcji. Daje Hosodzie ogromne pole do popisu – reżyserowi udało się zrobić zachwycający wizualnie film z niezwykle barwnymi i fantazyjnymi postaciami. Szkoda tylko, że do samej struktury świata Japończyk podszedł trochę zbyt pobieżnie, jakby po linii najmniejszego oporu. Chodzi mi o to, że nie wiadomo do końca, czym świat U przyciągał do siebie miliony użytkowników z całego świata. I czy wyglądał inaczej niż sześciany lewitujące nad makietą cyfrowych tekstur.
W filmie naprawdę dużo się dzieje. Mamy mnóstwo wątków, bardzo wielu bohaterów drugo- i trzecioplanowych, którym chciałoby się czasem poświęcić więcej uwagi, jednak nie ma na to czasu. Z kina można wyjść nieco przebodźcowanym, ale to moje subiektywne odczucie. Podobnie jak finałowa scena śpiewu, która z założenia miała być piękna i podniosła, a podczas której czułam raczej niezręczność i zażenowanie. Nie lubię przesadnego patosu w kinie, szczególnie kiedy łączy się ze śpiewem, ale, jak już wspomniałam, jest to bardzo subiektywne odczucie i na pewno nie wpływa ono na ogólny odbiór filmu Japończyka.
W Belle najbardziej interesujące okazuje się to, co tak naprawdę skrywa w sobie świat U. Kto jest po drugiej stronie awatara? Okazało się, że w tej gęstej zupie niesamowitości, piękna i baśniowości kryje się coś absolutnie okropnego, złego i, niestety, powszechnego. To mi zaimponowało. Pomyślałam, że ani Disneyowi, ani Pixarowi nie starczyłoby odwagi, aby w czymś tak magicznym i fantastycznym zawrzeć tak daleką od ideału rzecz, jaką jest przemoc w rodzinie. Problem tkwi jednak w tym, że temat będący, jak by nie patrzeć, rdzeniem Belle, został pod koniec potraktowany zupełnie po macoszemu. Hosoda miał szansę poruszyć bardzo poważny problem, jednak nie doprowadził wątku do końca, nie ujawnił jego sedna, nie wyciągnął wniosków, nie oddał sprawiedliwości bohaterom. Być może przestraszył się, że fabuła zjedzie na zbyt przygnębiające tory.
Mimo wszystko jednak Belle to piękny i pouczający film o odkrywaniu w sobie siły i odwagi, przełamywaniu strachu, niepewności oraz kompleksów. Swoją drogą, w trakcie seansu przyszło mi do głowy, że skoro już japońskie anime tak często porusza podobne tematy, ciekawe kiedy (albo czy w ogóle kiedyś) zacznie pokazywać bohaterki i bohaterów w inny sposób niż jako anatomicznie niepoprawne postaci rozciągnięte jak popieszczone wałkiem do ciasta. Ale to temat na zupełnie inną dyskusję. Jedni wciągną się w wir epickiej wirtualnej przygody, inni będą cieszyć się zupełnie nowatorskim i niezwykle ciekawym przełożeniem baśni o Pięknej i Bestii na niespotykany dotąd matrixowy grunt, a jeszcze inni będą z zaangażowaniem śledzić typową dla Japonii licealną dramę o zagubionych nastolatkach poszukujących siebie. Mamy tu dwa równie piękne światy przedstawione – pełną bajkowej psychodelii i efektów specjalnych wirtualną rzeczywistość U (momentami trochę to przypominało Paprikę Satoshiego Kona) oraz kameralną małomiasteczkową rzeczywistość z urokliwymi pociągami i zachodzącym słońcem odbijającym się w tafli rzeki.
Musical Belle to film z zupełnie innego worka niż poprzednie Mirai. Choć moim zdaniem poprzednia animacja jest o wiele lepsza, Belle to podobnie wartościowe, ambitne i imponujące realizatorsko dzieło. Opowieść, którą snuje w Belle Hosoda, jest bardziej uniwersalna i każdy wyciągnie z niej swoją naukę, bez konieczności wchodzenia w buty dziecka, jak miało to miejsce w przypadku Mirai. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że podczas oglądania na mojej skórze nie pojawiły się ciarki ekscytacji i podziwu.