BEKSIŃSCY. ALBUM WIDEOFONICZNY. Rodzina “przeklęta” w sztuce dokumentu
Dosyć często przytaczam postać Tomka, ale nie jest to przypadkowe. Na pewnym etapie dokumentu zaczyna on dominować nad resztą bohaterów. O Zdzisławie Beksińskim jako artyście nie dowiemy się niczego więcej ponad to, co już wiemy. Kilka sugestywnych ujęć na jego obrazy przypomina nam stylistykę tego artysty, ale Borchardt skupił się głównie na ukazaniu go jako człowieka zafascynowanego postępem technologicznym. W Beksińskich. Albumie wideofonicznym znajdziemy szereg materiałów świadczących o ekscytacji Zdzisława wywołanej kamerą.
Wybrane ujęcia są bezkompromisowe. Uprzedzam, że autor dokumentu nie omieszkał włączyć do swojego dzieła sfilmowanych zwłok czy naprawdę smutnych i przygnębiających kłótni pomiędzy Zofią Beksińską a jej synem (nie potrafię zrozumieć rozchichotanej widowni, której niemałej uciechy dostarczały bezczelne wobec własnej matki odzywki Tomka). W efekcie Borchardt nie wybiela tytułowej rodziny. Z jednej strony pokazuje Zdzisława jako świetnego artystę, z drugiej odważnie demonstruje jego naganne zachowanie wobec żony i śmiałość w przekraczaniu pewnych granic moralnych i smaku (np. wspomniane już filmowanie zwłok). Tomka poznajemy jako kapitalnego radiowca, ale również niewychowanego, rozwydrzonego i pozbawionego szacunku dla rodziców syna. Widzimy zaangażowanie Zofii i to, jak wiele robi dla rodziny, zajmując się domem, ale Borchardt zestawia to poświęcenie ze zbliżeniami na wilgotne oczy, trzymany w ręku papieros, przygryzaną wargę… Nie trzeba niczego dopowiadać, aby poznać emocje tej kobiety.
Właśnie. Odnośnie dopowiadania. To teraz o tym, co postrzegam jako poważny mankament. Mianowicie narrację pozakadrową. Moim zdaniem wykorzystany materiał filmowy broni się w zupełności. Historia została opowiedziana sprawnie, przejrzyście i unoszący się nad nami duch Zdzisława Beksińskiego był niepotrzebny. Rozumiem, że w twórcach zaistniała potrzeba wykorzystania zapisków ze strumienia świadomości malarza, ale komentarz z offu brzmi sztucznie. Oglądamy prawdziwego Beksińskiego i drażni recytacja Tomasza Fogiela, jakoby przemawiał do nas sam artysta.
Nie podobało mi się także umieszczenie przed napisami końcowymi informacji o tym, co się stało ze Zdzisławem. Dotąd wszelkie wnioski wyciągaliśmy z oglądanych nagrań. Na ich podstawie widz poznaje poszczególnych członków rodziny. Nie ma żadnego problemu z przekazem informacji o tym, co się dzieje w życiu: czy doszło do przeprowadzki; czy ktoś dostał pracę, czy ktoś umarł itp. Uważam, że również za pomocą jakiegoś materiału audiowizualnego (niech to będzie nawet fragment serwisu informacyjnego) należało dopełnić losy najstarszego z tercetu Beksińskich. Takie stricte fabularne zakończenie dla opowieści biograficznej zaburzyło świetną konwencję, w której od pierwszej do (niemalże) ostatniej minuty całość została zbudowana z prywatnych nagrań bohaterów.
Jako mankament mógłbym również uznać fakt, że Beksińscy. Album wideofoniczny nie są dziełem przełomowym. To po prostu logicznie ułożona kompilacja zachowanych materiałów, ale jak już wspomniałem, nie dowiemy się z nich wiele więcej niż tego, co jest już nam znane. Naturalnie mam na myśli osoby, które doświadczyły słuchania audycji Tomka, zaznajomiły się z twórczością Zdzisława czy czytały o codziennych trudach Zofii. To raczej (niewynikające z intencji Borchardta) ciekawa forma uzupełnienia Ostatniej rodziny niż przełomowe dzieło i nowa jakość dla stanu badań nad rodziną Beksińskich.
Pomimo kilku mankamentów film dokumentalny jest naturalnie godny polecenia. Nie odczuwam zachwytu i nie zostałem rzucony na kolana, ale przecież tak być nie musi, aby pochwalić pracę Borchardta i stwierdzić, że nakręcił solidny, przede wszystkim znakomicie zmontowany dokument.
PS. Można zaczekać, aż napisy końcowe dobiegną końca i nie opuszczać przedwcześnie sali.
korekta: Kornelia Farynowska