BATMAN (1989)
Autorem tekstu jest Milord.
Pełnometrażowy film o Batmanie planowano już od czasu sukcesu pierwszego Supermana. Z projektem byli związani tacy reżyserzy jak Ivan Reitman czy bracia Coen, jednak w końcu za film zabrał się Tim Burton, twórca znany ze zwariowanych, dość oryginalnych filmów. Kiedy reżyser zatrudnił do roli tytułowej Michaela Keatona, aktora znanego dotychczas z kilku raczej mało ambitnych komedii, wszyscy oczekiwali powrotu znanego z lat 60. wesołego i balansującego na granicy autoparodii klimatu. Całe szczęście, że stało się inaczej.
Burton podobno zdecydował się na reżyserię filmu pod wpływem komiksu Franka Millera The Dark Knight Returns (a nawet planował wierną adaptację tego dzieła). I chwała mu za to. Fabuła nie jest skomplikowana. Film rozpoczyna scena, w której Batman łapie dwóch rabusiów. Policja i prasa jednak nie chcą uwierzyć w istnienie tajemniczego mściciela. Jedynie dziennikarz Aleksander Knox próbuje dociec prawdy, razem z piękną (a jakżeby inaczej) reporterką Vicki Vale. Poznajemy też trochę już niezrównoważonego gangstera, Jacka Napiera, oraz serię wydarzeń, które doprowadziły do jego przemiany w Jokera. Szaleniec przejmuje “władzę” nad miastem, likwidując byłego szefa i niewygodnych gangsterów. W końcu zaczyna terroryzować miasto swoim zabójczym gazem Smilex, jednocześnie próbując poderwać Vicki, która jednak zdążyła się już zakochać w Brusie Waynie, alter ego Batmana. Bohater oczywiście spieszy na ratunek miastu i ukochanej, w międzyczasie odkrywając, że Joker jest odpowiedzialny za morderstwo jego rodziców. Finałowy pojedynek rozegra się na ulicach Gotham City i będzie to pojedynek na śmierć i życie.
Jak widać, jest to historia skonstruowana na wytartym już do granic możliwości schemacie “dobry kontra zły”, składająca się z klasycznych już motywów, takich jak “ukochana czeka na ratunek”, czy “miastu grozi niebezpieczeństwo”. Co z tego, skoro wszystko jest przedstawione w naprawdę dobry sposób, nie uwłaczający inteligencji widza. Na dodatek scenarzysta szanuje materiał źródłowy, czyli komiks. Mamy tu więc prokuratora Harveya Denta, czyli przyszłego Two Face (jednak już obsadzenie go czarnoskórym aktorem uważam za totalną głupotę), również Vicki Vale ma swój rodowód w komiksach. Kolejne, ważne dla komiksowej serii postacie – Alfred i nieprzekupny komisarz Jim Gordon – też tu są. Jest jednak parę zgrzytów, które mogą denerwować szczególnie hardcore’owych fanów.
Po pierwsze, nie mamy tu nic na temat treningu Bruce’a Wayne’a. To, co działo się z nim po śmierci rodziców, w jaki sposób trenował oraz dlaczego przybrał akurat symbol nietoperza – tego tu nie ma, choć może jest to efekt zamierzony, dodający postaci aury tajemniczości. W komiksach przeszłość Jokera przed wypadkiem w fabryce była raczej nieznana (nawet wersja Alana Moore’a z komiksu Killing Joke nie jest tą definitywną), w filmie zyskał on imię oraz został gangsterem. Mnie osobiście odpowiada ten zabieg, zwłaszcza że dalej wypadki toczą się już jak trzeba – czyli przymusowa kąpiel w kadzi z chemikaliami. No i w końcu największy minus. Joker mordercą rodziców Batmana. Dla zwykłego widza jest to dobry chwyt, dodający bardziej dynamicznego wydźwięku konfrontacji tych postaci. Jednak ten wątek prowadzi do kolejnego przekłamania – Batman pragnący zemsty, wysadzający przy okazji w powietrze kryjówkę Jokera oraz otwierający ogień na ulicy. Za każdym razem kończy się to śmiercią podwładnych szaleńca. Przecież Batman nie zabija. Nawet w sławnym The Dark Knight Returns bohater decyduje się nie przekraczać tej granicy. Mimo wszystko należy zwrócić uwagę, że w pierwszych komiksach autorstwa Billa Fingera i Boba Kane’a Mroczny Rycerz bez większych oporów pozbawiał swoich przeciwników życia.
Podobne wpisy
Przejdźmy teraz do aktorstwa, które jest niewątpliwie jednym z większych atutów filmu.Obsadzenie Michaela Keatona jako Batmana / Bruce’a Wayne’a od samego początku budziło wiele kontrowersji, bowiem aktor jest raczej niski i, że tak powiem, nie posiada urody typowej dla komiksowego playboya. Na szczęście Keaton udowodnił, że jest dobrym aktorem. Jego Bruce jest wyraźnie czymś udręczony (w końcu zamordowano mu rodziców) i z całą pewnością ma pewne problemy psychiczne (w końcu przebiera się za nietoperza). Jest w filmie scena, w której Vicki pyta go na przyjęciu: “który to Bruce Wayne?”, na co ten odpowiada: “Nie jestem pewien”. W taki oto sposób pokazane zostało rozdwojenie jaźni bohatera, który wytworzył sobie w głowie dwie osobowości. I Keaton doskonale to pokazuje, raz jest beztroski i zwyczajny (w scenach z Vicki), a raz poważny i skoncentrowany (w scenie, gdy Joker zabija gangstera przed ratuszem). Natomiast jego Batman jest taki, jaki być powinien – mroczny, małomówny, budzący respekt, z kamienną twarzą i cynicznym uśmieszkiem. Michael Keaton sprawił, że widz jest w stanie uwierzyć, że taka postać może istnieć naprawdę.