Pamiętacie, jak okazało się, że Reiner i Bertholdt to tak naprawdę kolejno opancerzony oraz kolosalny i obaj działają na rzecz trzeciej, nieznanej strony konfliktu? No to na rozwinięcie tego wątku poczekacie do drugiej połowy sezonu, gdyż pierwsza znowu zabawia się konwencją i tym razem skupia się na intrydze politycznej wewnątrz miasta. Władze królewskie, zdenerwowane faktem, że potężna broń ludzkości, Eren Yeager, znajduje się w rękach oddziału zwiadowców, postanawia go zdelegalizować. Erwin Smith trafia do więzienia, Eren zostaje porwany (który to już raz? trzeci?), a jego przyjaciele muszą nie tylko wyrwać go z niewoli, ale i ocalić dobre imię swojej jednostki. A że w rozgrywkę włącza się były mentor Leviego, uzbrojony w sprzęt przeznaczony do walki z ludźmi seryjny morderca Kenny, oraz wcześniej nieobecny ojciec Historii Rod Reiss, mający wobec córki konkretne oczekiwania, to walka będzie wyjątkowo zacięta. Zwłaszcza że tym razem bohaterowie pobrudzą ręce krwią nie tytanów, lecz swoich rodaków.
Dzięki temu narracyjnemu zabiegowi całość znacząco zmienia klimat i z otwartych, nizinnych przestrzeni przenosimy się w ciasne, miejskie, uliczne. Steampunkowy charakter serii jeszcze bardziej się uwydatnia, atmosferą przypomina to nieco gangsterskie Peaky Blinders, a skomplikowana, oparta na ukrytych sojuszach i zdradach intryga przywodzi na myśl pierwsze sezony Gry o tron. I choć dobrze, że w drugiej połowie serial wraca do pojedynków wielkich tytanów (bohaterom wreszcie przyjdzie zawalczyć o ukrytą w piwnicy ojca Erena tajemnicę ludzkości), to pierwsza stanowi ciekawe odświeżenie konwencji, nawet jeśli sam umiejscowiłbym ją na końcu listy moich ulubionych „połówek” Attack on Titan. Dodatkowo zawiera ona jedną z najlepiej zrealizowanych sekwencji walk, która nie tylko dobrze działa emocjonalnie, ale i ukazuje pęd kombinezonów ODM w wyjątkowo dosadny sposób. Mam tu na myśli scenę pościgu przez miasto, w którym uczestniczą Levi i Kenny.
Fabularnie zaś to stare dobre Attack on Titan – czytaj: cały czas odsłaniające ukryte w rękawie karty, których obecność wcześniej jedynie nam sygnalizowano. Tym razem istotne wątki otrzymują Historia i Erwin, z czego ta pierwsza będzie musiała stanąć na własnych nogach i uwolnić się spod kontroli innych, a ten drugi skonfrontować się z ciągnącą go naprzód obsesją na punkcie uzyskania odpowiedzi co do tajemnic świata. I choć historię Historii uważam za po prostu dobrą (jej postrzeganie znacząco zaburza mi znajomość kolejnych odcinków, gdzie zostaje sprowadzona do roli fabularnego narzędzia), tak motyw związany z Erwinem zostaje poprowadzony po mistrzowsku. Zaskakuje przede wszystkim to, do jakiej konkluzji prowadzi, jednocześnie nie zatracając sensu i nie lekceważąc drogi bohatera. To znakomity przykład tego, że można rozwijać wątki w sposób nieoczywisty i pozornie niesatysfakcjonujący, przy okazji oddając sprawiedliwość postaci.
Namnaża się też liczba metafor, przez których pryzmat możemy postrzegać przedstawianą opowieść. Choć wcześniej sytuację ludzkości mogliśmy odczytywać jako traktat ekologiczny lub opowieść o utracie niewinności w obliczu przemocy, to teraz dochodzi inna, bardzo wyraźna i właściwie niemożliwa do przegapienia alegoria – sytuacja Żydów podczas drugiej wojny światowej. Okazuje się, że nie bez powodu niektóre ze słów w openingach (znakomitych zresztą) są śpiewane po niemiecku, nazwisko Erena możemy przetłumaczyć z tego języka na „łowcę”, a imiona i nazwiska postaci z serii mają germańskie korzenie. Dość powiedzieć, że jedyną bohaterką o azjatyckich korzeniach jest Mikasa i jej pochodzenie jest wielokrotnie podkreślane. Rozpisywanie się na temat metafory żydowskiej byłoby jednak wchodzeniem na teren spoilerów, dlatego powstrzymam się od głębszej analizy. Zaznaczam przy tym, że autor w żaden sposób nie ukrywa tego typu drogi interpretacji, dlatego trudno uznać ją za przesadnie odkrywczą.
Dosadność bywa zresztą problemem serii. Szczególnie w tym sezonie dawało mi się to we znaki, gdy bohaterowie tłumaczyli nam po kilka razy, co właśnie zobaczyliśmy, jakie są ich plany lub co znaczyło dane wydarzenie. Nie wszystkim będzie to przeszkadzać, jednak sam podobny brak wiary w inteligencję widza traktuję zazwyczaj jako wadę. Tak też jest w tym przypadku. Na całe szczęście w drugiej połowie, kiedy ekspozycja zostaje odhaczona i ponownie dochodzi do potyczek z tytanami, nie ma czasu na zbędne wyjaśnienia – trzeba się bić! Finałowa bitwa to emocjonalna bomba i artystyczny majstersztyk, który nie tylko świetnie operuje nagłymi zwrotami akcji (pewna postać staje się seryjnym jakim-cudem-on-to-przeżył na tym etapie), ale i stanowi epickie widowisko, do którego przecież powinniśmy być już przyzwyczajeni. A jednak ponownie dech zapiera nam w piersiach, a serce podchodzi do gardła, gdy nasi ukochani bohaterowie stają przed rzeczywistym zagrożeniem, z którego nie wszyscy wyjdą żywi.
Zakończenie tego sezonu stanowi jednocześnie otwarcie zupełnie innej historii. Niespodziewanej drogi, która nie wszystkim przypadnie do gustu, jednak sam uznaję ją za przykład niebywałej twórczej konsekwencji i odwagi. Od tej pory nic już nie będzie takie samo i będziemy musieli znacząco przewartościować parę, wydawałoby się, ustanowionych jak dotąd kwestii. Pewna scena na plaży, zamiast stanowić beztroski fanserwis, przygniecie nas swoim gorzkim, depresyjnym charakterem. Tymczasem sentymentalny montaż kadrów z przygód Erena i przyjaciół jest nie tylko pożegnaniem Wit Studio z serią, ale i naszym, widzów, z dotychczasowymi bohaterami. Jak się okazuje, czasami wiedza bywa przekleństwem i sprowadza na nas zmiany, od których nigdy się już nie uwolnimy.