ARMAGEDDON TIME. Piękne są tylko chwile
Nowy Jork, Queens, lata 80. Nastoletni Paul Graff (Michael Repeta) wewnętrznie się miota, szuka celu, szuka przyjaciół, potrzebuje chwili spokoju, potrzebuje zmiany. Problemowi z koncentracją nie pomaga nagromadzenie bodźców i korowód zdarzeń. W szkole lubi zadrwić z nauczyciela, popisać się przed całą klasą. Pierwszego dnia po rozpoczęciu roku zapali trawkę w toalecie z nowo poznanym kolegą, czarnoskórym Jonathanem (Jaylin Webb). Chłopak nie wie, że to nielegalne, ale ma wywołać wybuch śmiechu, chwilę rozluźnienia, chwilę błogości. Dla tego warto zaryzykować. Raz do szkoły wezwana zostanie matka (Anne Hathaway). Później w domu ojciec (Jeremy Strong) ściągnie pas ze spodni. Następnego dnia znowu pobudka, znowu do szkoły. Najzdrowszą, serdeczną i przyjacielską relację ma z dziadkiem Aaronem (Anthony Hopkins). Jeśli w kimś ma szukać oparcia to właśnie w nim. Dla Paula senior jest często ostatnią deską ratunku. Dla Aarona wnuk jest całym światem.
Armageddon Time Jamesa Graya to bardziej impresja o konkretnym czasie i konkretnej epoce niż klasycznie rozumiana fabuła. W ostatnich latach w tym samym kierunku poszedł Paul Thomas Anderson w Licorice Pizza, Quentin Tarantino w Pewnego razu… w Hollywood czy Kenneth Branagh w Belfaście. Gray sięga po bardzo podobną narracyjną metodę. W miejsce jednolitej historii dostajemy sekwencje swobodnie powiązanych zdarzeń i sytuacji. Otoczenie bohaterów (miejsca, dźwięki ulicy, ekran telewizora w salonie) ma podobne znaczenie jak wiodące perypetie Paula.
Kluczowe jest wyrażenie nastrojów, niepokoju i nadziei czasów. W pamięci dziadków Paula wciąż żywe są wspomnienia z okresu wojny i decyzja o ucieczce z Europy. Matka ostrożnie myśli o awansie w pracy (przewodnicząca rady rodziców w szkole), ojciec – hydraulik – jedynie krzykiem próbuje przekonywać, że ciągle jest głową rodziny. Graffom wystarcza od pierwszego do pierwszego (emerytury dziadków to nieocenione wsparcie), ale ostrożnie liczą każdy wydawany dolar.
Pokoleniowe (nie)porozumienia
To jednak nie kino o ekonomicznych problemach klasy średniej, ale opowieść o wychowaniu, o poszukiwaniu wzorców i autorytetów (albo o ich upadku i nieobecności). Paul nie odnajduje się w murach niejednej instytucji. Dyrektor publicznej szkoły nie wychodzi z żadną propozycją pomocy i sugeruje matce, że jej syn może być „opóźniony”. Najważniejsze, by zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Później szkoła prywatna. Tam kształci i formatuje się przyszłych senatorów, dyrektorów, businessmanów, korporacyjnych CEO. Paulowi w mniejszym stopniu doskwiera obowiązek noszenia mundurku. W większym fakt, że najchętniej sięga po ołówek i kredki, marząc, że w przyszłości zostanie „sławnym artystą”. Tutaj mu w tym nie pomogą. Wyjściem z patowej sytuacji jest mniej i bardziej dokuczliwy bunt: wobec rodziców, wobec szkół, wobec prawa. Przed poważniejszymi konsekwencjami ratuje go czasem wiek, innym razem szczęście czy przypadkowe znajomości ojca.
Armageddon Time to kino kontrapunktów i zestawień. Z jednej strony mający wszystko zapewnione Paul, z drugiej zbłąkany, pomiatany przez los kumpel Jonathan. Dwa rodzaje szkół, dwa rodzaje kształcenia, dwa nieodpowiednie systemy wartości. Dla dziadków bieżący czas to moment wytchnienia i spokoju wobec bolesnego okresu wojny i migrowania za chlebem po całym świecie. Nad głowami rodziców nie latają wojskowe samoloty, ale każdy dzień to kolejne wyzwania i szereg trudnych decyzji. Armageddon Time może być przede wszystkim opowieścią o pokoleniowych (nie)porozumieniach i poszukiwaniu tych kilku pięknych chwil. Będą nimi szkolne wagary, zabawa z dziadkiem w parku, pocałunek w czoło od matki przed snem czy jedna szczera rozmowa z ojcem.
James Gray nie ma wątpliwości, że jest ciężko, że trzeba się skupić i bardzo starać, by coś w życiu ugrać. Nie jest jednak beznadziejnie, mimo wszystko. Paul ma niejedną przesłankę, by widzieć przyszłość w jasnych barwach. Reżyser pozostawia go z bagażem doświadczeń i niedających spokoju obserwacji. Właśnie tak wykuwają się silne charaktery.