ARCANE. Recenzja trzech pierwszych odcinków serialu na podstawie LEAGUE OF LEGENDS
Miłośnicy League of Legends długo czekali na ten moment. Pogłoski o ewentualnej ekranizacji jednej z najpopularniejszych gier sieciowych w historii krążyły od kilku lat, a w głowach największych fanów żyły jeszcze dłużej. I choć porażki innych prób adaptowania medium interaktywnego na język filmu nie napawały entuzjazmem, to mnie, jak i zapewne wielu odbiorców, pojawienie się pierwszych oficjalnych klipów z Arcane przyprawiło o ciarki. Bynajmniej nie żenady, ponieważ i animacja wyglądała przepięknie, i historia obiecująco, a relacja Vi z jej siostrą już w growym lore została wyraźnie nakreślona, więc było z czego czerpać. I oto jest, niczym rycerz na białym koniu nadciąga kolejne podejście do tematu gier wideo na szerszym ekranie. Czy udane? Nie będę trzymał was w niepewności – tak, jest znakomite.
Ocena dotyczy trzech pierwszych odcinków serialu. Możliwe, że po kolejnych ulegnie zmianie – czy to na lepsze, czy na gorsze – jednak o tym będę pisał w kolejnych tekstach. Warto mieć jednak na uwadze, że nie oceniam całości historii, lecz niejako jej pierwszy akt.
Jak wspomniałem na wstępie, opowieść skupia się na relacji sióstr, starszej Vi i młodszej Powder, po tragicznej śmierci rodziców wychowujących się w zaunowskim półświatku pod opieką Vandera. Ten jest kimś w rodzaju przywódcy podziemia, szanowanym i słuchanym, choć z mroczną, naznaczoną przemocą przeszłością. Stara się zapewnić podopiecznym dobrobyt, jednak – jak to zwykle bywa w półświatku – używane ku temu metody często przekraczają granice prawa. Podczas jednej ze złodziejskich wypraw działające na własną rękę Vi i Powder wraz z dwójką przyjaciół popełniają błąd i doprowadzają do zniszczenia budynku w Piltover, co wywołuje prawdziwą lawinę nieszczęść. Na linii Zaun–Piltover zaczyna wrzeć, wojna domowa wisi w powietrzu, a w jej środku znajdują się siostry nawet z samymi sobą pozostające w burzliwej relacji. Dodajmy do tego zawirowanie na wynalazczym szczeblu, gdzie dwójka utalentowanych konstruktorów próbuje uzyskać dostęp do magii bez konieczności posiadania wrodzonego talentu, a otrzymujemy istny tygiel.
Powiedzmy to sobie od razu: Arcane jest zarówno dla fanów materiału źródłowego, jak i tych, którzy z uniwersum mają kontakt po raz pierwszy. Ukazana w trzech pierwszych odcinkach historia została napisana w taki sposób, by niezależnie od wejściowej wiedzy o lore tego świata sprawnie wyjaśnić najważniejsze jego elementy i zarysować postacie. W związku z tym, choć na twarzach odbiorców obeznanych z Ligą Przywoływaczy z pewnością pojawi się uśmiech na widok uwielbianych bohaterów, takich jak Ekko, Jayce czy Viktor, ci wciąż mają swoje miejsce w fabule i nie służą jedynie beztroskiemu fanserwisowi. Tę samą rolę spełniają Vi i Powder, których relacja gra tutaj pierwsze skrzypce i którym poprzez przedstawione wydarzenia nadaje się nowe konteksty.
Szybko zauważamy też, że starcia charakterów zostały rozpisane na duety. Podejście Vi ściera się z podejściem jej siostry (młodsza siostra nie dorównuje starszej pod względem siły fizycznej), Vandera z Vi (i innym bohaterem), Jayce’a z Heimderingerem i tak dalej. Pomiędzy postaciami iskrzy, choć bynajmniej nie w romantycznym kontekście. Każda ma swoje przekonania i ideały, jakimi się kieruje, przez co fabularne wolty wynikają z podjętych przez nie decyzji i mają podbudowę wcześniej. Jestem pod dużym wrażeniem sceny poważnego konfliktu sióstr, o który chyba najbardziej obawiałem się przed seansem. Znając pierwowzór i koncepcyjną inspirację dla postaci Jinx (nie powinno być chyba spoilerem stwierdzenie, że była ona wzorowana na Harley Quinn), bałem się sprowadzenia jej przemiany do banału. Jednak to, co otrzymaliśmy, pozostaje nie tylko zgodne z jej drogą, ale i stanowi niejednoznaczną tragedię w przedstawionym świecie.
Warto przy tym zaznaczyć, że nie jest to serial dla dzieci. Mimo że nie epatuje przemocą – co nie zmienia faktu, że sceny bywają krwawe – to zadawane w nim pytania o możliwą do przekroczenia granicę na drodze technologicznego postępu czy metodę walki o wyzwolenie spod nierówności społecznej niekoniecznie rezonują z młodszą publiką. Na ten moment trudno stwierdzić, który z podjętych tematów ostatecznie stanie się drugim głównym motywem serialu (bo pierwszym z pewnością pozostanie relacja Vi–Powder), ale widzę wiele ewentualnych ścieżek, co pozytywnie świadczy o scenariuszu. Ten opowiada zresztą stosunkowo prostą, nawet jeśli dobrze napisaną, historię, a wyżej wynosi go przede wszystkim świetna reżyseria. Twórcom udaje się raz za razem trafiać w czułe struny, dzięki czemu śmiejemy się razem z bohaterami, wzruszamy z nimi i zachwycamy (a relacja Viktora i Jayce’a stanowi jeden z najbardziej udanych bromansów tego roku). Ba, zdarzają się nawet niespodziewane zmiany konwencji, kiedy w ciągu zaledwie jednej sceny następuje zwrot w kierunku horroru.
No dobra, a teraz najważniejsze – jak ten serial wygląda! Takiego wizualnego popisu artystów nie widzieliśmy od czasu Spider-Man Uniwersum! W przeciwieństwie do schludnych, jednak robionych na jedno kopyto animacji Disneya czy obłych, również zbliżonych do siebie konceptualnie kształtów Pixara Arcane stawia na unikalny, przypominający ręcznie malowany styl. Obiekty w tle wyglądające jak 2D, które po zbliżeniu okazują się 3D, niezwykle płynna animacja, świetna mimika bohaterów bez trudu oddająca każdą minimalistyczną zmianę na ich twarzach czy w końcu sam pomysł na zaprezentowanie lokacji. Ucieczka przez wiktoriańskie zabudowy Piltover, przytłaczające duchotą odwiedziny w Zaun, przypominająca po zgaszeniu światła upiorne wesołe miasteczko kryjówka bandy, zachwycające podniosłością odkrycie technologii Hextech, spowite półmrokiem laboratorium Silco i Singeda – każda z tych scen odznacza się indywidualną kolorystyką i atmosferą, dzięki czemu zapadają w głowie na długo i przestają być tylko kolejnymi punktami do odhaczenia na mapie fabularnych wydarzeń.
Także muzycznie całość stoi na wysokim poziomie, choć muszę przyznać, że wolałbym, gdyby opening wykonała Bea Miller (której kreacja muzyczna pasuje do przedstawionej historii), a nie Imagine Dragons, jednak jest to oczywiście kwestia indywidualna. Tymczasem podkładający głos aktorzy wykonują kawał znakomitej roboty! Moimi faworytami są Harry Lloyd w roli Viktora (połączenie stoickiego spokoju z podskórnym zapałem odkrywcy kupiło mnie od początku), JB Blanc jako Vander (figura ojcowska jak się patrzy) i niezastąpiona Hailee Steinfeld jako Vi, ale również grająca Powder Ella Purnell otrzymuje pole do popisu – a w późniejszych odcinkach będzie go miała jeszcze więcej.
I mógłbym długo wymieniać zalety serialu, gdyby nie to, że w tym miejscu wypadałoby wstrzymać konie. Bez względu na to, jak dobry jest to wstęp (a jest bardzo dobry), wciąż to tylko wstęp i na prawdziwą ocenę zaprezentowanej przez Netfliksa oraz Riot Games serii przyjdzie nam poczekać parę tygodni. Trudno jednak powstrzymać optymizm, gdy otrzymujemy tak sprawnie opowiedziany i świetnie zrealizowany początek, zwłaszcza po latach posuchy w temacie ekranizacji gier wideo. Tych, którzy jeszcze nie zapoznali się z Arcane, serdecznie zapraszam przed ekrany odbiorników. Jeśli tak dalej pójdzie, dostaniemy najlepszą adaptację gry w historii. Wszystko wskazuje na to, że tym razem naprawdę się uda.