ANIOŁOWIE O BRUDNYCH TWARZACH. 80 lat od premiery
W samym roku 1938 miało premierę aż pięć filmów, które były podpisane nazwiskiem węgierskiego reżysera Michaela Curtiza. Wśród nich znajdują się Przygody Robin Hooda (współreż. William Keighley), jedna z najlepszych adaptacji słynnej brytyjskiej legendy. Dzisiaj znacznie większe wrażenie mógłby wywołać czarno-biały dramat gangsterski Aniołowie o brudnych twarzach. Mógłby, ale wywołuje tylko w wąskim kręgu odbiorców (został pominięty m.in. przy współtworzonym przez czytelników film.org.pl zestawieniu 30 najlepszych filmów gangsterskich). Warto tę produkcję przypomnieć i dobrą okazją ku temu jest okrągła rocznica – dokładnie 80 lat temu film trafił na ekrany amerykańskich kin. To zdecydowanie coś więcej niż klasyczna opowieść o karierze i upadku gangstera. To film-kazanie, ale środki użyte do przekazu trudno nazwać tanim dydaktyzmem.
Podobne wpisy
Dwóch nastoletnich chuliganów zostaje przyłapanych na kradzieży. W wyniku tego incydentu jeden z nich – ten, który wolniej biega – trafił do poprawczaka. To był dla niego początek kariery przestępczej, podczas której stał się regularnym bywalcem zakładów penitencjarnych. Jego kumpel z dzieciństwa – ten, który szybciej biega – został księdzem i za cel swojego życia postawił wychowywanie młodzieży w taki sposób, by nie zeszła na kryminalną ścieżkę. Dlatego organizuje mecze koszykówki – mają one wpoić młodym gniewnym zasady fair play. Kiedy jednak przeszkodą w rozwoju tych dzieciaków okaże się ich znajomość z gangsterem, postacią niemal legendarną, ksiądz wszelkimi sposobami będzie starał się zniszczyć jego legendę.
Głównym wątkiem filmu jest konflikt dwóch osobowości, Rocky’ego Sullivana (James Cagney) i Jerry’ego Connolly’ego (Pat O’Brien). Obaj są dziećmi tej samej dzielnicy, nowojorskiej East Side, z tym że – na skutek jednego wydarzenia – poszli zupełnie innymi ścieżkami, zmieniając przy okazji podejście do życia. Rocky w więziennych murach przekonał się, że uczciwość nie popłaca, dlatego po wyjściu na wolność nie zamierza być frajerem zarabiającym marną pensję na etacie. Ale dzięki jego przyjaźni z Jerrym widać, że nie jest jeszcze całkiem zepsuty, stać go na szlachetne gesty i widzowi łatwo polubić tę postać. Z kolei Jerry stał się osobą duchowną i próbuje być moralnym autorytetem – jednak dla dzieciaków jest nikim. Paradoksalnie może u nich zyskać posłuch tylko dzięki przyjacielowi-kryminaliście.
Produkcję wyróżniono trzema nominacjami do Oscara: za reżyserię, oryginalną story (Rowland Brown) i rolę Jamesa Cagneya. Aktora wyróżniono także nagrodą przyznawaną przez nowojorskich krytyków oraz organizację National Board of Review. Kreacja Rocky’ego Sullivana jest rzeczywiście świetna, mieszcząca się w schemacie roli twardego faceta, aczkolwiek wzbogacona o ciekawy rys psychologiczny i momentami znakomicie improwizowana (bo scenariusz miał luki, które aktor postanowił załatać). Przy nim reszta aktorów wypadła blado – Pat O’Brien, George Bancroft, Ann Sheridan, a nawet Humphrey Bogart w roli przebiegłego adwokata. Jednak całkiem nieźle przy Cagneyu poradzili sobie odtwórcy ról tytułowych, czyli grupa młodzieży zwana The “Dead End” Kids. Nowojorska grupa powstała na potrzeby broadwayowskiej sztuki Sidneya Kingsleya Dead End (1935), po czym została wchłonięta przez kino. Samuel Goldwyn i William Wyler nakręcili z ich udziałem ekranizację tego spektaklu (Ślepy zaułek, 1937), a potem młodych aktorów przejęło Warner Bros. (Crime School, 1938) i niedługo później zagrali swoje życiowe role jako Aniołowie o brudnych twarzach.