21 GRAMÓW
Odważnik Boga – czyli 21 gramów Alejandro Gonzaleza Inarritu
Bardzo czekałem na ten film. Wrażenia, jakie miałem po obejrzeniu Amores Perros, nie zdążyły się zatrzeć, mimo że pełnometrażowy debiut Inarritu oglądałem mniej więcej dwa lata temu. Oczekiwałem kolejnej opowieści o cierpieniu, namiętnościach, bólu. Miałem nadzieję, że będzie to kino stawiające na ciekawe postacie. Pamiętając o kilkunastokrotnych przeróbkach scenariusza poprzedniego dzieła reżysera wierzyłem, że i tym razem, pospołu ze swoim współpracownikiem Guillero Arriagą, wykona porządną robotę. Nie zawiodłem się.
Początek jest brawurowy – wrzuceni zostajemy w samo centrum ludzkiego dramatu. Nie ma co liczyć na typową ekspozycję, kolejne sceny są niczym rozrzucone kawałki układanki, które widz sam musi poskładać. Stopniowo zaczynamy ogarniać większe części obrazu, lecz całość ukaże się dopiero w ostatnich minutach filmu. Nie chciałbym psuć nikomu przyjemności samodzielnego łączenia ze sobą poszczególnych scen rozrzuconych bez poszanowania dla chronologii. Odkrywanie wraz z bohaterami sensu pewnych wydarzeń, powolne ogarnianie zamysłu twórców filmu czyni oglądanie 21 gramów w dwójnasób interesującym. Ograniczę się zatem do podania niezbędnych informacji o fabule. Opowieść koncentruje się wokół trzech postaci, podobnie jak w Amores Perros. Jack (Benicio Del Toro), po kolejnych odsiadkach za rozmaite drobne przestępstwa, stara się nareszcie kroczyć drogą Pana i jak najlepiej wypełniać Jego wolę. Cristina (Naomi Watts) próbuje uporać się z narkotykowym nałogiem, w czym wspiera ją kochający mąż. Dodatkową motywacją dla Cristiny są jej dwie małe córeczki, które kocha ponad wszystko. Paul (Sean Penn) powoli rozstaje się z życiem, tracąc nadzieję, że znajdzie się dlań serce do przeszczepu. Zresztą Paul wcale nie jest pewien, czy rzeczywiście tego serca pragnie… Losy trojga ludzi, jak można się domyślać, skrzyżują się w dramatycznych okolicznościach i nic już nie będzie dla nich takie jak przedtem.
Opowiedzenie ponurej historii o grzechu, cierpieniu, wreszcie o nadziei wymaga, rzecz jasna, uważnego prowadzenia aktorów. Inarritu udowodnił w Amores Perros, że to potrafi. W 21 gramach miał do dyspozycji nazwiska dużo głośniejsze niż przy debiucie, lecz paradoksalnie mogło to czynić pracę dużo trudniejszą. W końcu trzeba sprawić, żeby widz śledził losy Jacka czy Paula, a nie Benicio Del Toro grającego recydywistę czy Seana Penna udającego umierającego matematyka. Odnosi się jednak wrażenie, że reżyser znakomicie dogadał się z gwiazdami. Materiały prasowe do każdego filmu pełne są zawsze zapewnień twórców o tym, jak to im się wszystkim wspaniale pracowało, że tworzyli na planie jedną wielką rodzinę. Wszyscy zachwycają się pracą wszystkich, obsypują nawzajem komplementami. Nie inaczej wyglądają materiały prasowe do 21 gramów, jednakże tutaj te wszystkie piękne słówka przekładają się na to, co widać na ekranie. Wielowątkowa opowieść zawsze niesie ze sobą ryzyko, że w momencie zetknięcia się ze sobą poszczególnych bohaterów coś nie zagra, że każdy z aktorów będzie grał na nieco inną melodię. W filmie Inarritu aktorzy grają ZE SOBĄ, a nie DLA SIEBIE. Dotyczy to zarówno równorzędnych partnerów w rolach pierwszoplanowych, jak i drugiego planu. Obserwujemy żywych, reagujących na siebie ludzi, a nie prężące się przed kamerą manekiny. Niestety, w kinie ostatnio o to coraz trudniej. Szczególnie wtedy, gdy na liście płac są głośne nazwiska.
Emocje, jakie budzi film, nie byłyby z pewnością tak silne, gdyby nie troska twórców, aby uczynić opowieść jak najbardziej realistyczną. Realizm 21 gramów nie wynika jednak wyłącznie ze znakomitego aktorstwa. Świetną pracę wykonali również Brigitte Broch, autorka scenografii, nagrodzona Oscarem za pracę przy Moulin Rouge!, oraz Rodrigo Prieto, autor zdjęć. Wnętrza są niezwykle realistyczne, odzwierciedlają nie tylko klasę społeczną, z jakiej pochodzi dana postać, ale często również jej charakter. Jedno spojrzenie na kuchnię w domu Jacka pozwala zorientować się, kim jest jej właściciel i w jakiej sytuacji materialnej znajduje się jego rodzina. Prieto opowiada, że w zamyśle każdemu bohaterowi towarzyszyć miała określona kolorystyka, podkreślająca jego odrębność, zarazem zaś akcentująca związki z pozostałymi. Zwraca uwagę też specyficzna “faktura” obrazu, jego duża ziarnistość. Wyczytałem w materiałach prasowych, że przy wywoływaniu filmu pominięto jeden etap procesu chemicznego, żeby uzyskać zdjęcia o określonym naświetleniu. Inarritu mówi, że tak właśnie postrzegał kolory swojego kraju w dzieciństwie. Coś w tym musi być. Bardzo podobną kolorystykę ma wiele filmów, których akcja toczy się w Meksyku, choćby Japon.21 gramów to film znakomicie wyreżyserowany i świetnie zagrany (stawiam na kolejnego Oscara dla Del Toro i statuetkę dla Naomi Watts). Mówi o sprawach ważnych i bolesnych. Po pewnym czasie ma się nawet wrażenie, że reżyserowi sprawia przyjemność dręczenie bohaterów, pokazywanie ich bólu… I w tym momencie pojawia się promyk nadziei. Nawet wtedy jednak należy pamiętać, że to, co w nas najistotniejsze, waży zaledwie 21 gramów. Jeśli na Sądzie Ostatecznym Bóg będzie ważył dusze zmarłych, już wiadomo, jakich użyje odważników.
Tekst z archiwum film.org.pl.