search
REKLAMA
Recenzje

1800 GRAMÓW. Polski głos w sprawie adopcji

Jakub Koisz

20 listopada 2019

REKLAMA

To ciekawy rok dla ludzi zainteresowanych macierzyństwem, bo z jednej strony wciąż toczy się dyskusja na temat obrazu świata zaprezentowanego w Nieplanowanych, a z drugiej mieliśmy Wymarzonego, który dotykał tematu adopcji. Polacy nie gęsi, no i swoje o adopcji powiedzieć muszą, ale jeśli z tej potrzeby powstanie niezbyt wyszukany, ale szczery film jak 1800 gramów, z kinem rodzicielskim nie będzie u nas najgorzej.

Zresztą z powyższymi filmami mamy tutaj sporo wspólnego. Bohaterką jest kierowniczka ośrodka adopcyjnego, który niedługo może być zamknięty, patrzymy więc na procedury oraz podopiecznych oczami pracownika w momencie przełomowym. W smutnej konsternacji nad losem podobnych placówek skrywa się dużo ciepła, bowiem co z tego, że ośrodkowi grozi zamknięcie, skoro ludzie wciąż przychodzą do niego w poszukiwaniu niechcianych dzieci. Twórcy nie zatrzymują się z poruszanymi tematami, mamy więc kolejno: pytania o to, czy można pokochać niebiologiczną córkę lub syna, czy bezpłodność przekreśla szansę na macierzyństwo lub tacierzyństwo, a przede wszystkim jak pomóc podobnym placówkom. Na tematy te rzucono się jednak tak łapczywie, że film Marcina Głowackiego zaczyna w pewnym momencie ocierać się o banał, choć zaczyna grę na całkiem przyjemnych nutach.

Na plus jest utrzymanie całości w świątecznym tonie, bez silenia się na stworzenie bożonarodzeniowego klasyka – dzięki temu niegroźnie wypadają różne słodkości fabularne, spuszczając nieco ciśnienie z funkcji dydaktycznej. Mamy tu rodzinne pojednania, cud w stajence, a także kadry pokropione tu i tam feelem amerykańskiego filmu świątecznego. Wybór stylistyczny wydaje się jednak czasami odbierać powagi tematowi, jak gdyby twórcy w połowie kręcenia zdali sobie sprawę, że robią film dla grupy docelowej łykającej tonami komedie romantyczne. Mamy tutaj wątek postaci granej przez Aleksandrę Popławską, cierpiącej na schizofrenię – mocny i przyciężki. Między różnymi ciepłymi i zabawnymi scenami gubi się jednak prawdziwa waga poruszanego problemu – wątek zostaje zresztą szybko porzucony na rzecz innych, bardziej banalnych. Niektóre postacie nie wybijają się poza popkulturowe odbitki – prezydentem miasta jest krawaciarz o niskiej empatii (w tej roli Zbigniew Zamachowski), a Danuta Stenka gra złowieszczą bizneswoman. Główna bohaterka, w którą wciela się Magdalena Różczka, musi przy okazji odeprzeć zaloty tajemniczego mężczyzny, który okazuje się być tym jedynym.

Wyciągając te wątki pozostaje całkiem realistyczny komentarz o sytuacji ośrodków adopcyjnych w Polsce, a więc szkoda, że pożeniono je z typowym polskim rom-comem z całym jego bagażem przywar gatunkowych. W związku z tym dziwnego, że pod koniec drugiego aktu dzieją się rzeczy, które w trzecim muszą się naprostować: rozstania, problemy światopoglądowe, wypadki, macki złych ludzi, a na końcu światłość i spełnienie, które w przypadku tak zachowawczego nie kina nie jest spoilerem, lecz ważącym sto kilo, dyndającym u nogi ciężarem gatunkowym.

Kolejnym bohaterem filmu jest Kraków, który w TVN-owskiej produkcji posklejany został ze wszelkich marzeń, symulacji życia i opowieści przyjezdnych. Czeka nas kilka ujęć z drona, panoramiczny rzut okiem na majestat grodu, a przede wszystkim podrzeczywistość, o której marzy się, gdy przeprowadza się do tego miasta, a prawda okazuje się całkowicie inna. Swoiste fantazmaty dotyczące życia w Krakowie robią historii więcej złego niż dobrego, bo podobnie jak humor oraz gatunkowe przyciężkości – banalizują temat główny.

A szkoda, bo problem niepłodności oraz niechcianych dzieci jest świetnym tematem na polskie kino, które mocno trzyma się patriarchalno-tradycjonalistycznych obrazów świata. Gdzieś między tym wszystkim czai się życie oraz scenopisarska ambicja (raczej kolektywna, bo za tekst odpowiadało trzech twórców), aby zabrać głos w ważnej sprawie. Szkoda tylko, że jest cichutki i niepewny. 

REKLAMA