360. Połączeni
Kilka opowieści wplecionych w jedną filmową fabułę. Kilku bohaterów przeżywających odmienne losy. W pewnym momencie widz w końcu przekonuje się o istnieniu łącznika, spajającego wszystkie historie w jedną całość. Tak w skrócie można opisać konstrukcję filmów, z dużą umownością zaliczanych do tzw. kina mozaikowego. Bo tak jak dekoracyjna mozaika filmy te składają się z różnorakich części, które po oddzieleniu od całości, pozbawione zostają głębszego sensu. Szkoda tylko, że w nowym filmie Brazylijczyka Fernado Meirellesa uniwersalnego sensu brakuje nawet po odsłonięciu całości mozaiki.
Do wachlarza epizodów zawartych w tym dziele, należą następujące historie: słowackiej, luksusowej prostytutki, dopiero zaczynającej karierę w swym niechlubnym fachu; brytyjskiego biznesmena cierpiącego z powodu spadku napięcia emocjonalnego między nim a żoną; brazylijskiej dziewczyny uciekającej z Londynu do swej ojczyzny po doświadczeniu bólu zdrady; francuskiego stomatologa borykającego się z miłosnym dylematem, stojącym w sprzeczności z jego przekonaniami religijnymi; brytyjskiego ojca lecącego do Stanów Zjednoczonych w celu rozpoznania ciała zbiegłej przed laty córki; rosyjskiego małżeństwa przeżywającego kryzys; czy w końcu, amerykańskiego przestępcy seksualnego cieszącego się pierwszymi chwilami wolności po długiej odsiadce.
Wszystkie te historie oddziela od siebie bariera geograficzna. Przeżywane są przez ludzi różnych narodowości, w różnych miejscach świata (Europy i USA). Jak łatwo się jednak domyślić, losy bohaterów nie są dobrane przypadkowo i w końcu zaczną się między sobą przeplatać. Elementem wspólnym dla wszystkich opowieści są emocjonalne rozterki bohaterów, a ściślej miłosne pokusy i pragnienia obecne w ich życiu. Dla jednostek zbłąkanych, niedocenionych i niezaspokojonych romans okazuje się być tylko kwestią czasu, a nie kwestią wyboru. Konsekwencje ulegnięcia pokusie często jednak przewyższają pobudki, dla których sięgnięto po zakazany owoc. Bohaterowie filmu Merielllesa w końcu zdają sobie z tego sprawę, głównie dzięki zbawiennemu wpływowi ślepego przypadku i osób trzecich.
Podstawową bolączką tego obrazu, jest to, iż jego fabuła została źle poprowadzona. Śledzone przez widza historie zbyt szybko się urywają. W konsekwencji tego nie ma on okazji do lepszego poznania bohaterów, ani do tego by zaangażować się w przeżywany przez nich dramat. Montaż skacze od jednego miejsca akacji do drugiego, co rusz zostawiając za sobą postać, której warto byłoby poświęcić nieco więcej uwagi. Tyczy się to praktycznie każdej historii. Nie chce mi się wierzyć, że reżyser Fernando Meirelles, wcześniej odpowiedzialny między innymi za genialne „Miasto Boga”, czy scenarzysta Peter Morgan, nagrodzony Złotym Globem za skrypt do „Królowej”, mogli popełnić tak szkolny błąd względem opowiadanej historii. Mam więc wrażenie, że główną winę za wydanie tak niekompletnego produktu ponoszą producenci, którzy prawdopodobnie życzyli sobie bogaty tekst Morgana odpowiednio skrócić. Zapomnieli jednak, że w przypadku fabuły złożonej z wielu epizodów, wszelkie narracyjne cięcia mogą okazać się dla niej zabójcze.
Szkoda jest aktorów z ich krótkim czasem antenowym, gdyż swoją grą potrafili wygenerować kilka wyjątkowych i pamiętnych momentów. Co dziwić nie powinno, na uwagę zasłużył sobie Anthony Hopkins, który w niezwykle przekonujący i swobodny sposób potrafił oddać sedno bólu po stracie córki. Stracie wywołanej przez własne, nieroztropne zachowanie. Bardzo łatwo zauważyć, że to właśnie do brytyjskiego aktora należy jedna z ważniejszych scen tego filmu. Z kolei najciekawszą postacią, która stała się ofiarą scenariuszowych cięć, jest osoba byłego przestępcy seksualnego, grana przez Bena Fostera. Jego konfrontacja z młodą, powabną dziewczyną, pełna jest niebezpiecznego napięcia, gdyż może doprowadzić do wybuchu tłumionych emocji. Jak się jednak okazuje, to nie były więzień stanowi zagrożenie dla dziewczyny, a ona dla niego. Postać grana przez Bena Fostera, jest o tyle istotna dla fabuły filmu, gdyż jest uosobieniem żądzy z wszelkimi trudnościami jej opanowania. Jedna, pamiętna scena, to o wiele za mało dla tak interesującego charakteru.
Zapytacie, skąd wziął się tytuł „360”? Przyznam, że sam do końca pewien tego nie jestem. Podejrzewam, że ma to związek z konstrukcją samej fabuły, która rozpoczyna się i kończy w podobny sposób, zataczając tym samym symboliczne koło. Nie chcę jednak wdawać się w głębsze interpretacje, bo po pierwsze film na to nie zasługuje, a po drugie, mało mnie to interesuje. Film pozostanie mi obojętny, głownie za sprawą swej wtórności i niedopracowania. Gdyby tylko każdy z wątków został poprowadzony należycie, obraz ten zapewne łatwiej znalazłby grono swoich zwolenników, gdyż ma ku temu potencjał. Niemniej jednak przez popełnianie tak prozaicznych błędów, trudno nie patrzeć na tą filmową mozaikę od Meirellesa, jak na tanią podróbkę filmów „Babel” czy „Miasto gniewu”, do których tak ochoczo jest przyrównywana w kampanii reklamowej.