28 DNI PÓŹNIEJ. Znakomity horror science fiction
Opuszczony szpital, zniszczone sprzęty, bezład, nie wiesz, czy już się przebudziłeś, czy może wciąż śnisz swój prywatny koszmar. Bezludne ulice, opuszczone samochody, wymarłe miasto. Przypadkiem trafiasz do kościoła; pierwsze ciała, spotykasz księdza, ulga – od wielu godzin nie widziałeś żywego człowieka. Nie wiesz jednak, że koszmar dopiero się zaczyna.
Od czasów jego bodaj czwartego fabularnego filmu – Niebiańskiej plaży, nie widzieliśmy na polskich ekranach filmu Danny’ego Boyle’a. Po latach pojawia się, i to od razu mocnym uderzeniem. Nie jest to wprawdzie obraz o sile oddziaływania jego debiutu czy Trainspotting, który to stał się trampoliną dla kariery Ewana McGregora i Roberta Carlyle’e, ale bardzo sugestywna atmosfera, niebanalna treść i wizja świata po wirusowej zagładzie powodują, iż seansowi 28 dni później towarzyszy autentyczne napięcie, a to w dzisiejszym kinie towar coraz rzadziej spotykany.
Po kilku najważniejszych dokonaniach fabularnych Boyle’a: jego debiutanckim Płytkim grobie, Trainspotting i 28 dni później właśnie, daje się zauważyć tendencja zarysowująca obszar zainteresowań reżysera. Wszystkie z nich w taki czy inny sposób zajmują się ułomnościami ludzkiej psychiki postawionej w sytuacji ekstremalnej. Pierwszy to historia grupki przyjaciół i konfliktu postaw wobec wpadającej w ich ręce walizki z pieniędzmi, tyle że z przyczepionym do niej martwym człowiekiem, drugi tragikomedia z narkotykami w tle. 28 dni później natomiast z pozoru wydaje się swego rodzaju postapokaliptycznym horrorem, zombie movie nawiązującym do klasyka George’a Romero Noc żywych trupów.
Podobnie jak ten ostatni jednak za temat wiodący 28 dni później nie obiera sobie krwawej łaźni w wykonaniu zmutowanych zwłok (choć obrazków tego typu oczywiście nie brakuje), staje się on bowiem jedynie pretekstem. W przypadku najnowszego filmu Boyle’a jest to pretekst do ukazania mechanizmów rządzących ludźmi w sytuacji, która zostaje pozbawiona jakiejkolwiek odgórnej kontroli, gdzie człowiek staje się panem sam dla siebie, a znikają wiązane zazwyczaj z życiem społecznym ograniczenia. Nie ma rządów, nie ma nadzoru, znikają kształtujące w dzisiejszych czasach normy zachowania media, ludzie są pozostawieni sami sobie. Jaki może być następny krok na tej ścieżce? Niestety jest on boleśnie przewidywalny i to o nim opowiada właśnie film brytyjskiego reżysera. Apokalipsa to dopiero wstęp do czegoś znacznie gorszego.
Chciałoby się powiedzieć, że świat w 28 dni później, pozbawiony wykształconych przez społeczną i technologiczną ewolucję więzów, stanął na głowie i byłaby to racja; byłaby to racja dla nas, którzy wyrośliśmy w spętanym konwenansami środowisku, w którym społeczna umowa staje się obowiązującym prawem. W rzeczywistości jednak to, co dzieje się w postapokaliptycznym świecie, to powrót do naturalnego stanu rzeczy, w którym rządzą najprostsze prawa, a w zasadzie ich brak. Dobór naturalny – przetrwać może jedynie najsilniejszy, trzeba zabijać, by przeżyć. Człowiek zostaje sprowadzony do swojej pierwotnej roli, staje się jednocześnie myśliwym i obiektem polowania. Zamiast jednak jednoczenia się w obliczu niebezpieczeństwa, łączenia sił, widzimy postępująca degradację, moralny rozkład i zezwierzęcenie. Priorytety ulegają przewartościowaniu, a zaspokajanie najprymitywniejszych instynktów staje się istotą egzystencji.
Efekt może być tylko jeden – po raz kolejny człowiek, zamiast skupić się na zwalczaniu zagrożenia, stanie przeciwko człowiekowi. W kluczowej dla znaczenia filmu scenie to nie stworzone przez ludzi potwory staną się głównymi bohaterami dramatu, a krwawy spektakl, który rozegra się między ludźmi, pokaże, że nie trzeba ultragroźnego wirusa szału, żeby zrobić z nas zwierzęta; nie jesteśmy w niczym lepsi od nich.
Obraz Boyle’a pozbawiony jest charakterystycznego dla filmów tego typu efekciarstwa rodem z amerykańskich produkcji spod znaku Resident Evil. Mimo to wciąż pozostaje atrakcyjny również pod względem wizualnym, przeplatając to bardzo sugestywne obrazy wymarłych ulic Londynu, to sielskie prowincjonalne widoki z podróży bohaterów, wzbogacone ponadto świetnie dobrana muzyką. W przeciwieństwie jednak do Resident Evil, 28 dni później nawet pozbawiony tych zalet wciąż mógłby stawać w jednym szeregu z takimi klasykami jak Noc żywych trupów wspomnianego już George’a Romero czy 12 małp Terry’ego Gilliama.
Tekst z archiwum film.org.pl.