RYZYKOWNE MARZENIA O EKRANIZACJACH. Oczekiwania kontra rzeczywistość
Podobne wpisy
Czy mógłbym winić twórców za to, że nie weszli do mojej głowy i nie zrealizowali tematu dokładnie tak, jak obmyśliłem sobie osiemnaście lat temu? Zwłaszcza jeżeli film tak naprawdę nie byłby zły, tylko po prostu inny niż w mojej wizji. Zastanawiam się, gdzie leży granica między tym, czego rzeczywiście możemy oczekiwać po ekranizacji ukochanej książki, komiksu czy gry, a sferą całkowitej fantazji, ostatecznie zaburzającą nam odbiór filmu. Mało tego – nie wiem, czy w ogóle da się od siebie oddzielić te dwie płaszczyzny. O ile dany temat nie jest ci zupełnie obojętny, gdzieś w tle zawsze będą się tliły pewne nadzieje. Przypomina się scena z 500 dni miłości i zestawienie oczekiwań z brutalną rzeczywistością – marząc o jakiejś ekranizacji, niemalże z góry jesteś skazany na porażkę. Szanse, że coś całkowicie pokryje się z twoją wizją, są cholernie niewielkie. Co więcej, nawet jeśli na scenie pojawi się Zack Snyder, który dosłownie przeniesie na ekran kadry z adaptowanego komiksu, to i tak coś będzie nie tak, bo nie dodał z kolei nic od siebie.
Oczywiście niesprawiedliwością byłoby zrzucanie wszystkiego na nas, kinomanów, i na nasze wygórowane oczekiwania. Mamy wszak prawo spodziewać się po twórcach na tyle dużo rozsądku, żeby z adaptowanego dzieła wyciągnęli to, co najistotniejsze i stanowiące o jego wartości. Aby wyczuli, dlaczego to, co biorą na warsztat, jest tak lubiane i popularne. Naturalnie niejednokrotnie się to udaje, jak choćby w przypadku Władcy Pierścieni, filmów spod szyldu Marvela czy wybranych adaptacji książek Kinga. Niestety w wielu (zbyt częstych) przypadkach czujemy się oszukani. Jak fani Papcia Chmiela i jego komiksów po obejrzeniu filmowej wersji przygód Tytusa. Miłośnicy książek o Eragonie. Koneserzy gier pod szyldem Assassin’s Creed. I wielu innych. Już w tym roku okaże się, po której stronie stanie Tomb Raider z Alicią Vikander.
W moich dotychczasowych rozważaniach okołofilmowych wielokrotnie skręcałem już w stronę swoistej utopii kinomaniaka. Tutaj, chcąc nie chcąc, znów robię to samo. Byłoby przecież idealnie, gdyby nasze filmowe marzenia spełniały się w stu procentach, a twórcy adaptacji wszelkiej maści stawali na wprost naszym oczekiwaniom. Niestety rzeczywistość pokazuje, że z pragnieniami dotyczącymi zagadnień filmowych należy być szczególnie ostrożnym – sparzyć się niezwykle łatwo.
Wątpię, żebym kiedykolwiek doczekał się Życia i czasów Sknerusa McKwacza na małym lub dużym ekranie. Cóż, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności – może to i dobrze. Warto chyba niekiedy pohamować entuzjazm.
korekta: Kornelia Farynowska