Źle się dzieje w PISF-ie polskim? Pierwsze decyzje i rozliczenia po dobrej zmianie
Polski Instytut Sztuki Filmowej jest instytucją polityczną i od polityki zależną, a każde inne twierdzenie jest po prostu bzdurne. Mimo że ostatnie działania wokół PISF-u nie tylko budzą niepokój, ale wręcz otwartą wrogość branży – wspominając chociażby mobilizację wokół (bezpodstawnego?) odwołania Magdaleny Sroki czy akcję internetową #kochampolskiekino – to powoli widzimy pierwsze skutki nowej polityki.
Dobra zmiana musiała dosięgnąć także filmowców. Sposób, w jaki się to stało, i przykry skandal wokół Sroki dzisiaj można interpretować jako pokaz rządowej siły. PISF, złożony i żywy organizm powołany na mocy ustawy o kinematografii w 2005 roku, jest praktycznie monopolistą na polskim rynku o zapewnionym poparciu rządu, wszakże jego projekt oparto o doświadczenia Francuzów w zarządzaniu narodową kinematografią. Trudno wyobrazić sobie działanie naszego rodzimego rynku bez PISF-u, i chociaż tradycyjnie mówi się o nim w kontekście utyskiwania na komisje eksperckie, to raczej całościowy bilans jest dodatni. Jednak czy nas, widzów, powinno interesować to, co dzieje się za drzwiami budynku na Krakowskim Przedmieściu 21/23?
Poza oczywistymi żartami z kategorii „pieniądze podatnika”, decyzje zapadające w PISF-ie de facto dotyczą każdego, kto choćby w najmniejszym stopniu obcuje ze sztuką filmową. Chcąc nie chcąc wszyscy jesteśmy powiązani z instytucją odpowiedzialną za produkcję filmową, edukację, promocję zagraniczną, upowszechnianie kultury filmowej oraz cyfryzację i modernizację filmu. I szczerze mówiąc, lepiej jest po prostu wiedzieć, co w trawie piszczy.
Pierwszy kwartał roku to czas o tyle gorący, iż zgodnie z planem finansowym właśnie zapadają najważniejsze decyzje dotyczące podziału środków. PISF średnio dysponuje budżetem około 170 mln zł i nie jest to duża suma, a już na pewno: wystarczająca. Nowy szef Instytutu, Radosław Śmigulski, niedawno udzielił pierwszych dofinansowań na produkcję filmową, rozszerzonych o tzw. „zwyżki” z puli dyrektora i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wśród pierwszych szczęśliwców znajduje się na przykład projekt Michała Rosy Józef Piłsudski – przystanek Niepodległość czy najnowszy film Władysława Pasikowskiego poświęcony wojennej działalności Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Ideę powstania Kuriera, o którym mowa, zainicjowało zresztą Muzeum Powstania Warszawskiego. Ponadto pozytywnie rozpatrzono wniosek Janusza Majewskiego o dofinansowanie Czarnego mercedesa – ekranizacji powieści jego autorstwa o zbrodni, zakazanych związkach, namiętności, nielegalnych interesach na rzecz głodującego getta, polskim podziemiu w 1939 roku i niemieckich służbach, a wszystko na tle okupowanego Lwowa i Warszawy – „dorzucono” trochę do produkcji Dywizjonu 303 czy pozytywnie zaopiniowano Broad Peak Leszka Dawida, który trochę się naczekał od czasu Jesteś bogiem. W puli zwycięzców znalazło się miejsce dla debiutantów (m. in. Michała Szcześniaka z pomysłem na Fisheye) czy drugich filmów, sztandarowo reprezentowanych przez Bartosza M. Kowalskiego, twórcę głośnego Placu zabaw, startującego z Przejściem. Do gry wraca również Jan Jakub Kolski z Ułaskawieniem, czyli historią opartą o rodzinną legendę o wuju-partyzancie.
Patrząc na pierwsze decyzje finansowe, odnosi się wrażenie nasilenia czy wręcz faworyzowania kina patriotycznego i historycznie słusznego. Minister Piotr Gliński, postulujący taką ścieżkę ideologiczną PISF-u, zapewne musi być dość zadowolony. Śmigulski, świeżo po nominacji, został zapytany o drogę, którą zamierza poprowadzić Instytut ku przyszłości. W wywiadzie dla Polskiego Radia mówił o przejrzystości działania instytucji („by każdy, kto nie otrzyma dofinansowania, miał wiedzę, dlaczego tak się stało”), o „poszerzeniu grona polskich filmowców mających dostęp do środków publicznych”, o podjęciu wyzwań technologicznych stojących przed całą branżą czy wreszcie, o zachętach podatkowych dla zagranicznych filmowców. Być może na realizację obietnic przyjdzie jeszcze poczekać, natomiast na chwilę obecną pozytywnie ocenione wnioski całkiem wyraźnie skręcają ku “właściwej” politycznie dróżce.