Heavy Mental
Sebastian Buttny swój pełnometrażowy debiut – „Heavy Mental” – opisuje jako opowieść o bezrobotnym, cierpiącym na psychiczną blokadę, aktorze. Powiedzcie sami, czy to brzmi interesująco? No właśnie, dlatego gdybym sugerował się samym synopsisem prawdopodobnie popełniłbym ogromny błąd i nigdy nie sięgnął po ten tytuł.
Mariusz (Grzegorz Stosz) jest dziwny. Cierpi na absolutne zaniki pamięci, podczas których wie tylko jedno – że istnieje. Zresztą to doskonale oddaje istotę jego dotychczasowego życia, które tak naprawdę trudno nazwać życiem. Mariusz po prostu istnieje i tyle. To zamknięty w sobie mężczyzna, stroniący od towarzystwa innych osób, chociaż zdarza mu się utrzymywać intymne kontakty z przypadkowo spotkanymi kobietami. Mimo, iż zbliża się do wkroczenia w wiek chrystusowy, to wciąż mieszka razem z autorytarnymi rodzicami. Od rana do wieczora, przebrany w roboczy uniform, ćwiczy swój monodram „Zen w sztuce łucznictwa”, stanowiący element psychoterapii prowadzonej przez terapeutę o głosie lektora telewizyjnego (Tomasz Orlicz).
Dawniej Mariusz oparcie mógł znaleźć w swoim dziadku, jednak od wielu lat, z powodu rodzinnego konfliktu, nie utrzymywał z nim kontaktu, zresztą podobnie jak reszta familii. Przez to dziadek został skazany na łaskę miejscowego Ośrodka Pomocy Społecznej i sympatycznego pracownika socjalnego, Piotra (Piotr Głowacki). W momencie śmierci dziadka, Piotr postanawia skontaktować się z Mariuszem, którego zna z opowieści swojego podopiecznego, i nawiązuje z nim bliższą znajomość w konkretnym celu.
Piotr ma problem w inicjowaniu znajomości z płcią przeciwną, dlatego zleca Mariuszowi zadanie aktorskie – ma poderwać tajemniczą dziewczynę z baru, Inę (Izabela Nowakowska), a następnie „przekazać” ją Piotrowi. Stawką jest mieszkanie po dziadku, które z wdzięczności za opiekę zostało testamentalnie zapisane pracownikowi socjalnemu. Mariusz zgadza się, bo widzi w tym nie tylko możliwość ucieczki z domu rodzinnego, ale przede wszystkim ogromy test swoich umiejętności aktorskich.
Buttny nie bez powodu czyni głównego bohatera aktorem. To być może banalna i wyświechtana metafora, lecz w ten sposób reżyser zwraca uwagę, iż w życiu często wszyscy jesteśmy aktorami. Kryjemy się za kolejnymi maskami, zupełnie tak, jakbyśmy bali się być sobą czy uciekali od szarego, przeciętnego życia. W dzisiejszych czasach, gdy ludzie niestety coraz częściej swoją wartość zaczynają mierzyć ilością „lajków”, dla niektórych bycie zwykłym czy przeciętnym jest równoznaczne z byciem nikim. Trzeba być wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju, mieć wielkie plany i marzenia. Twórca temu wszystkiemu mówi głośnie NIE, co dobrze pokazuje chyba najlepsza scena filmu, czyli uświadomienie Iny przez Piotra, że jest zwykłą dziewczyną, która powinna zejść na ziemię i po prostu zadbać o to, aby dobrze żyć.
Warto zwrócić uwagę na relację głównych męskich bohaterów z rodzicami. Mariusz jest dorosłym facetem, jednak matka (Joanna Szczepkowska) i ojciec (Lech Łotocki) wciąż traktują go jak dziecko. Jest narzędziem w ich rękach i nic nie może zrobić bez ich zgody. Sam jest sobie winien, ponieważ nigdy nie protestował i na taki stan rzeczy pozwolił. Ucieczkę od codzienności stanowi dla niego aktorstwo, ale pierwszy krok w kierunku samodzielności wykonuje dopiero gdy poznaje Piotra. Pracownik socjalny również nie ma lekko ze swoimi rodzicami, lecz on miał odwagę się od nich lata temu uwolnić. Na wsparcie i tak nie miał co liczyć, bowiem cały czas wmawiali mu że jest nikim i niczego nie osiągnie, więc nie pozostało mu nic innego jak zerwać kontakt z majętną rodziną i iść własną, dużo skromniejszą ścieżką.
Na ekranie widzimy bohaterów, którzy postanowili podsumować swoje dotychczasowe życie. Wykonują rachunek zysków i strat oraz analizują popełniane błędy. Dawne marzenia i wyobrażenia konfrontują z rzeczywistością. Autor mówi, iż jest to „szczery i bezpretensjonalny obraz nastroju i ducha współczesnych 30-latków żyjących w Polsce” i można się z tym stwierdzeniem zgodzić. Ciężko znaleźć inną, polską produkcję z ostatnich lat, będącą trafniejszą w tym temacie.
Siłą tego obrazu są zdjęcia. Za kamerą stanął kolumbijski operator, absolwent łódzkiej Szkoły Filmowej, Nicolás Villegas Hernández. Patrząc zarówno na „Heavy Mental”, jak i jego inne dokonania, można dojść do jednego wniosku – to człowiek z wizją, doskonale wie, jaki efekt chce osiągnąć na ekranie.
Innym mocnym punktem bez wątpienia jest tegoroczny laureat nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, Piotr Głowacki. Kradnie większość scen w których się pojawia i to głównie on zapewnia uśmiech na twarzach widzów. Bardzo dobrze radzi sobie także Izabela Nowakowska, chociaż trzeba przyznać, iż rola kobieca została dość mocno zmarginalizowana i potraktowana przedmiotowo przez twórcę. Niestety, od tej dwójki zdecydowanie odstaje Grzegorz Stosz. Nie wiem, czy taki był jego pomysł na tę kreację czy wynika to z fizyczności, lecz cały czas sprawiał wrażenie spiętego, zupełnie tak, jakby znajdował się na planie filmowym za karę.
Reżyser i scenarzysta w jednej osobie niepotrzebnie postanowił do realistycznej i mocno osadzonej w rzeczywistości fabuły dodać wątki bajkowe, jak motyw latającej wróżki (Katarzyna Maciąg). Zupełnie zbędny zabieg, niemający w dodatku żadnego uzasadnienia.
„Heavy Mental” swoją premierę miał podczas ubiegłorocznego Warszawskiego Festiwalu Filmowego i do dzisiaj widziała go zaledwie garstka osób. Kiedy, a właściwie czy w ogóle, obraz trafi do dystrybucji kinowej nie jest wiadome. Twórcy produkcji rozmawiali z wieloma dystrybutorami, jednak żaden z nich nie był zainteresowany wprowadzeniem tego tytułu do kin.
Przy tym projekcie Sebastian Buttny postawił na pełną niezależność, lecz chyba nie przewidział tego, że ceną wolności artystycznej będą ograniczenia i utrudnienia na zupełnie innych obszarach. Reżyser, zainspirowany przez Tomasza Tyndyka oraz zachęcony sukcesem niezależnego i stworzonego prawie bez budżetu „W sypialni” Tomasza Wasilewskiego, również postanowił nie zgłaszać swojego projektu do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, a większość funduszy na realizację pierwszego pełnego metrażu uzyskał dzięki… sprzedaży własnego mieszkania. Cóż, w czasach, gdy wielu młodych Polaków może jedynie pomarzyć o własnym „M” lub nabyć je kosztem trzydziestoletnich zobowiązań kredytowych, taka postawa jest naprawdę godna podziwu.
Jak twierdzi urodzony w 1976 roku artysta, nawet nie o źródło finansowania tutaj chodzi, bo oczywiście można zrobić film bez wsparcia PISFu, czego od lat dowodzą chociażby kinowo-telewizyjne obrazy ze stajni TVNu czy kolejne „koszmarki” Patryka Vegi, ale o zaangażowanie dystrybutora jeszcze na etapie produkcji, gdzie mógłby obserwować narodziny dzieła, a nawet mieć na nie jakiś wpływ. Buttny jednak uznał, że nikt nie będzie mu mówił jak i co ma kręcić, dlatego najpierw postanowił zrealizować obraz, a następnie zająć się jego sprzedażą. Jak pokazała rzeczywistość, sprzedać gotowy i zamknięty produkt nie jest łatwo, przez co „Heavy Mental” żyje wyłącznie w obiegu niszowych pokazów. Obawiam się, że ten stan rzeczy jeszcze długo się nie zmieni, no chyba, że tytuł jakimś cudem kupi któraś ze stacji telewizyjnych lub (co bardziej prawdopodobne) w końcu wyląduje na platformie VOD. Ale to już zmartwienie Konrada Wróblewskiego, producenta filmu.
„Heavy Mental” to opowieść z pogranicza kina offowego. I nie mam na myśli akurat sposobu realizacji, bo mimo postawienia na niezależność, całość prezentuje się bardzo profesjonalnie, tylko klimat i wydźwięk. To nie jest typowy polski film. Nie znajdziecie tutaj Żydów, II wojny światowej, współpracowników bezpieki, ciężarnych oraz rozchwianych emocjonalnie nastolatek, prostytuujących się studentek, homoseksualnych księży, romantycznego i zakochanego Piotra Adamczyka ani ubzdryngolonych funkcjonariuszy policji. Nikt nikogo nie zabija, nie gwałci, nawet wódka pojawia się w śladowych ilościach.
To historia o zwykłych ludziach i ich równie zwykłych problemach. Patrząc na bohaterów widzę siebie, swoje lęki i obawy. Ja ich po prostu rozumiem. Tylko tyle i aż tyle. Tego brakowało w polskim kinie i dlatego, mimo, że nie jest to produkcja pozbawiona słabszych stron, mocno trzymam kciuki, aby jakiś dystrybutor dał szansę temu tytułowi.