Zarażeni kinem. O narodzinach FRANCUSKIEJ NOWEJ FALI
„Często pytają mnie, w którym momencie mojej kinomanii zapragnąłem zostać reżyserem czy krytykiem. Prawdę mówiąc, nie wiem; wiem tylko, że chciałem być coraz bliżej filmu”1 – napisał w artykule O czym marzą krytycy? François Truffaut. Jestem przekonany, że pod tymi słowami równie dobrze mógłby podpisać się Jean-Luc Godard, Claude Chabrol, Eric Rohmer (właśc. Maurice Schérer) czy Jacques Rivette. Każdy z nich przeszedł bowiem podobną drogę – od kinofila, przez krytyka, aż po reżysera. Kariera każdego z nich zaczynała się na dobrą sprawę od tego samego – czystej, bezwarunkowej, szalenie zaraźliwej miłości względem kina.
Dzieciństwo znacznej części francuskich nowofalowców przypadło na lata wojenne. W przeciwieństwie do Polaków Francuzi nie bojkotowali instytucji kulturalnych znajdujących się w rękach okupanta – „liczba widzów w kinach podwoiła się w porównaniu z okresem przedwojennym, kwitło życie teatralne, działały kabarety, biblioteki nigdy dotąd nie miały tylu klientów”2. Największym powodzeniem cieszyły się rodzime produkcje, takie jak Kruk Henri-Georges’a Cluozota (widziany przez Truffauta, jeżeli wierzyć jego skrupulatnym zapiskom, czternaście razy), Anioły grzechu Roberta Bressona oraz Wieczorni goście i Komedianci Marcela Carné.
Wiele zmieniło się po wyzwoleniu, kiedy to na ekrany francuskich kin zaczęły trafiać nieobecne do tej pory filmy amerykańskie. Młodzi kinofile beznadziejnie zakochali się w tytułach sygnowanych nazwiskami Hitchocka, Hawksa czy Wellesa. Spora w tym zasługa klubów filmowych, które po 1945 roku zaczęły wyrastać we Francji niczym grzyby po deszczu. Ten wspaniały, funkcjonujący do dziś pod postacią DKF-ów wynalazek po raz pierwszy próbowano wdrożyć nad Sekwaną już w latach 20. Wówczas własne kluby założyli m.in. Jean Vigo i Luis Buñuel – bez większego powodzenia. Dwadzieścia lat później idea trafiła na znacznie podatniejszy grunt, zupełnie nowy rodzaj widza – głodnego kultury inteligenta, który nade wszystko pragnie o kinie dyskutować.
To właśnie w klubach filmowych przyszli nowofalowcy stykali się ze sobą po raz pierwszy, najczęściej nieświadomie. Chodzili na te same filmy, zawsze biorąc udział w dyskusjach i konkursach, które następowały zwykle po projekcjach. Jak wspomina w obszernej monografii nurtu Tadeusz Lubelski: „Najmodniejsze były wtorki w Studiu Parnasse; czekano zwłaszcza na konkurs dla kinowych erudytów, który szef klubu, Jean-Louis Cheray, przeprowadzał co tydzień na zakończenie dyskusji. Zwycięzca otrzymywał wolny wstęp na następny miesiąc. Odkąd na początku 1949 roku z rodzimego Rouen przybył do Paryża Jacques Rivette, stał się on prawdziwym postrachem klubowiczów; niski, chudy, przeraźliwie poważny, umiał błyskawicznie odpowiadać na najtrudniejsze pytania, miał więc stale kilka klubowych foteli do dyspozycji”3.
Własny klub założył nawet 16-letni wówczas François Truffaut. Dokonał tego na spółkę z najlepszym przyjacielem – Robertem Lachenayem (pierwowzorem René z 400 batów oraz Antoine’a i Colette), którego mianował kierownikiem administracyjnym. Żywot ich klubu, ochrzczonego jako „Cercle Cinémane” (Kółko Kinomanów), nie był jednak zbyt długi. Chłopcy zmuszeni zostali do zaniechania dalszej działalności „z powodu braku pieniędzy na reklamę i skandalu spowodowanego nieobecnością Jeana Cocteau na projekcji Le Sang d’un poete (Krwi poety). Poza tym, ponieważ François uciekł z domu, jego ojciec przyszedł go szukać w czasie projekcji. Ta projekcja była ostatnia. Należało oddać pieniądze widzom za miesięczne karnety, za wynajęcie sali…”4. Spektakularna klęska Kółka Kinomanów doprowadziła do tego, że Truffaut trafił na kilka miesięcy do zakładu poprawczego w Wersalu.
1F. Truffaut, O czym marzą krytycy?, tłum. Maria Szczepańska, w: Film na świecie 361-362, 1989, str. 48.
2T. Lubelski, Nowa Fala 60 lat później. O pewnej przygodzie kina francuskiego, Kraków 2017, str. 26.
3T. Lubelski, op.cit., str. 31.
4R. Lachenay, Młodość, tłum. Tadeusz Szczepański, w: Film na świecie 361-362, 1989, str. 11.