search
REKLAMA
Felietony

ZADZWOŃ DO SAULA vs. OZARK. Na który FINAŁ czekam bardziej?

Finały “Zadzwoń do Saula” i “Ozark” wygenerują sporo emocji.

Jakub Piwoński

15 lutego 2022

REKLAMA

2022 to rok, który z punktu widzenia fana seriali zapowiada się bardzo interesująco. O produkcjach, na które warto czekać, pisał szerzej mój redakcyjny kolega – TUTAJ. Do tej listy dodałbym tylko jeszcze dwie pozycje fantasty – Rok Smoka od HBO oraz rzecz jasna serialowego Władcę Pierścieni. Ale prócz tego, co się zaczyna lub jest kontynuowane, warto zwrócić uwagę na to, co się kończy. W tym roku światło dzienne ujrzą dwa finałowe sezony dwóch przebojowych produkcji. Wszystko wskazuje na to, że będą to finały bardzo głośne, generujące sporo emocji.

Wymienione w tytule seriale – czyli Ozark i Zadzwoń do Saulasą połączone nie tylko platformą Netflix jako miejscem ich dystrybucji. Obie produkcje stanowią bowiem swoistą odpowiedź na wielkie zainteresowanie, jakim cieszył się przez lata kultowy już serial Breaking Bad. Serial Zadzwoń do Saula jest z Breaking Bad powiązany dosłownie, gdyż jak wiemy, za sprawą postaci przebojowego adwokata Saula Goodmana (wybitna rola Boba Odenkirka) stanowi jego spin-off, a pod pewnym względem także prequel. Dodajmy, że serial tworzony jest przez tych samych twórców (Vince Gilligan). Natomiast Ozark opowiada zupełnie inną historię, jest skąpany w innej stylistyce (ach, ta przenikająca w zdjęciach zielono-niebieska barwa…), na liście płac tej produkcji widnieją zgoła inne nazwiska (Bill Dubuque). Od samego początku trudno było odeprzeć jednak wrażenie, że jest to serial na swój sposób nawiązujący do fenomenu Breaking Bad, wręcz poniesiony jego falą. Ponownie mamy bowiem do czynienia z motywem, jakoby bohater (typowy everyman) musiał wykorzystać swe nadprzeciętne umiejętności intelektualne, by zapewnić swojej rodzinie byt. Odbywa się to jednak kosztem niebezpiecznych kontaktów z mafią i innymi przedstawicielami półświatka. Tym razem nie tyle chodzi o tworzenie dla nich narkotyku, co o pranie pieniędzy uzyskanych z ich sprzedaży.

Twórcy zatem nie próżnowali po głośnym zakończeniu Breaking Bad w 2013 roku. Przyroda nie znosi próżni, jak to mówią. W 2015 ruszono z produkcją Zadzwoń do Saula, a dwa lata później mogliśmy przenieść się do malowniczej krainy w Ozark. Przygoda z tym pierwszym tytułem trwa już sześć sezonów, w czym przebiła swój pierwowzór (finałowy sezon ma mieć o jeden odcinek więcej w ogólnym rozrachunku niż Breaking Bad). Pierwsza część finałowego sezonu ma najpierw zadebiutować na kanale AMC w kwietniu tego roku. Na wiosnę czeka na nas siedem odcinków, w drugiej połowie roku ma pojawić się jeszcze sześć, przez co szósty sezon zgromadzi łącznie trzynaście odcinków. Ozark z kolei trwa nieco krócej, bo od czterech sezonów. Pierwsza, także siedmioodcinkowa część finałowego sezonu, miała już swoją premierę. Na platformie Netflix pojawiła się 21 stycznia. Druga połowa tego sezonu, który zakończy się na czternastu odcinkach, będzie miała premierę jeszcze w tym roku, ale jak na razie nie wiadomo kiedy. Być może dystrybutorzy zastanawiają się, czy powinni stawać w szranki w rywalizacji z Zadzwoń do Saula, wypuszczając ostatnie odcinki w okolicy premiery konkurencyjnej produkcji, czy też wybrać opcję bezpieczniejszą i udostępnić je na przykład latem.

Na który finał bardziej czekam?

Choć jestem już po seansie pierwszej połowy czwartego sezonu Ozark, więc teoretycznie powinienem być zwolennikiem czegoś, co już wiem, jaki kierunek obierze, to jednak bardziej interesuje mnie niewiadoma. Czekam na Zadzwoń do Saula bardziej, ponieważ mam wrażenie, że jako twór korespondujący z Breakind Bad wypadł, paradoksalnie, znacznie bardziej oryginalnie niż Ozark. I ma w sobie znacznie więcej polotu. Podczas seansu czwartego sezonu serialu z Jasonem Batemanem w roli głównej zacząłem odczuwać pierwsze syndromy zmęczenia materiału. Niby wszystko dzieje się, jak działo się do tej pory, ale jednak coś tu zaczyna się sypać. Generalnie wątki, które zostały nakreślone na początku, zostały poprowadzone sprawnie. W niektórych jednak momentach zaczęła razić mnie ich miałkość, pretekstowość. Objawiało się to stwarzaniem bohaterom sztucznych problemów, po to tylko, by jeszcze zgrabniej mogli się z nich otrzepywać. Być może przewagą Zadzwoń do Saula względem Ozark jest to, że cokolwiek by się w szóstym sezonie nie zadziało, i tak wiemy, do jakiej sytuacji wydarzenia te doprowadzą. Serial zapewne zakończy się wyjątkowo słodko-gorzkim wnioskiem, nawiązującym do przesłania z Breaking Bad, jakoby nie było skutecznego sposobu na zachowanie dystansu od świata zła, w momencie gdy pobrudzimy sobie nim ręce. Pod tym względem ten nieco komiczny Saul Goodman jawi się jako postać tragiczna, gdyż choć próbował grać uczciwie, jego wewnętrzny mrok w końcu go połknie, a co gorsza, zarazi nim swoją życiową partnerkę (co, jak mniemam, doprowadzi do ich rozstania). Widać jednak w tym serialu coś, czego brakuje Ozark ­– pieczołowite rozpisywanie poszczególnych ścieżek fabularnych, tak, by pasowały do całościowej układanki.

Ozark przypomina trochę karocę wiezioną przez jeźdźca bez głowy. Jest to jednak serial, który ma mniej błyskotliwy scenariusz, jego wydźwięk prowadzi do analogicznych konkluzji. Marty Byrde i jego rodzina idą drogą, która nie ma prawa skończyć się dla nich dobrze. Ktoś tu albo zginie, albo zwariuje, albo na stałe zatraci się w moralnym bólu po podjętych decyzjach. Kandydatką na ofiarę jest dla mnie Wendy, przebiegła żona głównego bohatera, której cynizm wkrótce może doprowadzić do tragicznego finału, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo kontrowersyjne metody, jakie powzięła na walkę z synem. Tak czy inaczej, w 2022 roku obie produkcje będą chciały dać nam do zrozumienia, że choć zabawa zapałkami wydaje się interesująca (bo daje chwilę ciepła, a nawet światła), może w konsekwencji przyczynić się do oparzenia. Innymi słowy – jak grać, to lepiej grać uczciwie, bo choćbyśmy tylko jedną nogą stanęli po tej drugiej, wątpliwej moralnie stronie, już na zawsze w tym rozkroku pozostaniemy.

Byłbym zapomniał – obie produkcję łączy jeszcze jedna cecha. Są świetnie zagrane. W obydwu przypadkach wiodący aktorzy musieli przekonująco zgasić uśmiech goszczący na ich twarzy za sprawą występu w komediach. Udało się, przez co chyba jeszcze lepiej zrozumieliśmy, co ich postaci mają nam do przekazania.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA