WYJDŹ ZA MNIE. Bez męża i telewizora życie nie ma sensu
Wracając do pytania z leadu. Sądzę, że rozkwit filmów w stylu Vegi oraz wysyp polskich komedii romantycznych, których tytułów nawet nie sposób zapamiętać, świadczy o tym, że polska kinematografia czuje na karku oddech wielkich, telewizyjnych show. Telewizja przecież z narastającym sukcesem zagospodarowuje rozrywkowe potrzeby człowieka. Mało tego, zaryzykuję twierdzenie, że owe skłonności do nieskomplikowanej zabawy nie do końca zależą od inteligencji, i jak to się ogólnie górnolotnie mówi, poziomu widza. W większym lub mniejszym nasileniu takie cechy występują u większości zjadaczy współczesnej kultury. Niektórzy, co bardziej świadomi siebie, tylko je wypierają poprzez np. rezygnację z posiadania telewizora i sztandarowe stwierdzenia: Nie oglądam telewizji. Nie interesują mnie rozrywki dla plebsu. Ale z fragmentów obciachowych programów publikowanych w sieci już się śmieją, nieraz szydzą, twierdzą, że to chłam.
Skąd to wiedzą, jeśli nie interesują się telewizją jako fenomenem kulturowym i epistemologicznym? Jeśli nie chcą na nią spojrzeć jak na element pewnego nieuniknionego procesu nieprzerwanie dziejącej się ewolucji ludzkiej percepcji tego, co podobno niezależnie istnieje na zewnątrz ciała? A najśmieszniejsze jest to, że ich gwałtowna reakcja negatywna warta jest rynkowo czasem nawet więcej niż bezkrytyczny aplauz. O to przecież chodzi producentom show w TV. Hejt ich żywi, no i dobrze, bo mają prawo trochę podjeść.
Podobne wpisy
Statystyki są bezlitosne dla piewców końca telewizji. To jeszcze nie ten moment. Telewizory posiada w Polsce około 97 procent społeczeństwa. Czas spędzany przez odbiorców przed telewizorem co roku wzrasta. Bardzo ciekawa jest widoczna w badaniach korelacja między odbiorcami telewizji a korzystaniem przez nich z innych mediów, np. smartfona i Internetu. Telewizor często pełni rolę towarzysza, czegoś w rodzaju interaktywnej tapety podczas codziennych czynności. Jego możliwości techniczne sukcesywnie rosną, ponieważ urządzenia przekazujące obraz łączą w sobie coraz więcej funkcji, za jakie kiedyś odpowiadały wyłącznie komputery. Nie dzieliłbym więc tak pochopnie świata na ten z kinem, telewizją lub Internetem. To jedynie pozory, że te media wydzierają sobie klientów i działają niezależnie. Tendencja jest już całkiem dobrze zarysowana. Technologia daje coraz większe możliwości stworzenia uniwersalnej platformy hybrydowej, czyli wyświetlania wielkoformatowego obrazu jak w kinie, z funkcjami rozrywkowymi w postaci show typu Wyjdź za mnie plus opcje odbioru sygnału gdziekolwiek. A jaką rolę w tych historycznych przemianach ma nasza polsatowska nowość? Pokazuje, że programy typu reality show wciąż sobie dobrze radzą i dysponują niewykorzystanym potencjałem. Liczba chętnych w castingach jest ogromna, a nie chodzi o pieniądze. Ludzie chcą pokazać innym, że przeżywają coś ważnego. Chętnych do podziwiania ich przygód w samej Polsce liczyć można w milionach – premierę Wyjdź za mnie obejrzało 980 tysięcy osób.
Wolę zatem oglądać w telewizji czasem najgorsze szmiry, i to na bardzo dużym TV 4K, bez stresu, że mi się przypadkiem nieśmiertelna dusza wykąpie w szambie. bo to pouczające i daje wiedzę o kulturowych przemianach, a także rozwoju moich skłonności do tandety. Robię tak od dziecka, a mimo tego nie przestałem uwielbiać Bergmana i innych reżyserów, niekoniecznie tych na „b”, których znajomość według pewnej grupy moich znajomych jest przepustką do świata tzw. inteligentów.
A gdyby tak krytykom Wyjdź za mnie zapodać nieco inaczej nakręconą wersję tego show. Kamera w stylu found footage jak u Ruggero Deodato, wycięci Kozłowski i Rotkiel, czołówka z hiszpańską posiadłością może zostać, bo przypomina trochę brazylijską telenowelę, no i na koniec jakiś kontrapunkt muzyczny w stylu Nahornego. Kino artystyczne jak w pysk strzelił.