Transformers: Age of Extinction
Na SuperBowl zadebiutował krótki spot złożony z fragmentów nowej odsłony serii “Transformers”. Miał zachwycić, ale – cytując klasyka – jak zachwyca, kiedy nie zachwyca? Myślałem, że skoro wreszcie wywalono z obsady irytującego (ah, te jego babskie piski – co to miało być?) Shię LaBeoufa i zastąpiono starszym kolegą – witamy na pokładzie Mark – seria zmieni nieco charakter, skręci w jakąś mroczną uliczkę, uderzy w poważniejszy ton. Niby w przedstawionych ujęciach jest więcej czarnego dymu, zachmurzonego nieba, kurzu i ogólnie jest nieco mniej kolorowo niż poprzednio, ale czy to już mroczny klimat? Jak na razie jedyna naprawdę widoczna zmiana w formule serii, to wymiana składu aktorskiego; nie ma nikogo z poprzedniej obsady. Upatruję w tym jakiejś szansy na to, że w “czwórce” nie będzie też żenującego humoru w stylu “Japończyka w kiblu sam na sam z Samem”, Johna Malkovicha łaskotanego przez Bumblebee, czy wspomnianego już pisku głównego bohatera – wyobrażacie sobie Marka Wahlberga przejmującego te skrzypce od Shii LaBeoufa? Bez zmian za to pozostały – a to nieładnie – efekty specjalne; mogę choćby zaraz wskazać kilka ujęć z trzeciej i poprzednich odsłon, bijących na głowę te przedstawione w spocie reklamowym części czwartej, który pod tym względem czapki z głowy nie zrywa. Jest za to nasuwająca złe wspomnienia (po dwójce), scena w zwolnionym tempie, jak to bohaterowie wooolno biegną, a za nimi i obok nich, ale nie pod nimi, wybucha ziemia. Reasumując, nawet jeśli efekty nie dokonają kolejnego przełomu – chyba szczyt animacji Transformerów osiągnięto w “Dark of the Moon” – “Age of Extinction” i tak będzie smakowitą ucztą dla oczu i uszu. Merytorycznie, patrząc na poprzednie części, może już być tylko lepiej, więc nie pozostaje mi nic innego jak szykować się na wizytę w kinie, a później zakupić Blu-ray, bo choć seria Baya jest głupia jak but z lewej nogi, wizualnej maestrii odmówić jej nie można i nie obejrzeć po prostu nie wypada, choćby klnąc pod nosem na wszelakie infantylizmy i bzdury scenariuszowe. To w końcu nie Bergman, tylko Bay, to się ma oglądać, a nie zawracać głowę myśleniem! 😉