THE ELLEN SHOW znika z ekranów. I bardzo dobrze
Dwudziestego szóstego maja wyemitowany zostanie ostatni odcinek szalenie popularnego programu The Ellen DeGeneres Show. Talk show znika z amerykańskiej ramówki po 19 sezonach emisji, a zatem ponad 3 tysiącach odcinków. Czy ktoś będzie za nim tęsknił? Oglądał to, co pozostało, na zapętleniu? Ja na pewno nie – już piszę dlaczego.
Tłumacząc główny powód zakończenia programu, Ellen mówiła o zawodowym wypaleniu i potrzebie szukania nowych wyzwań: „Jestem kreatywną osobą i czuję z tego powodu potrzebę nieustannego sprawdzania własnych możliwości. To dlatego zdecydowałam się na poprowadzenie Oscarów albo powrót do stand upu, choć dawno temu postanowiłam, że nigdy tego nie zrobię. Po prostu musiałam znaleźć jakieś nowe wyzwania. A talk show, jakkolwiek wspaniały by nie był, nie jest już dla mnie wyzwaniem”. Choć nie jest to specjalnym zaskoczeniem, to zaznaczyć trzeba, że wśród powodów wymienianych przez Ellen nie pojawiają się niezwykle kontrowersyjne wydarzenia ostatnich lat, bezpośrednio dotyczące prowadzonego przez nią programu. Wydarzenia, które sprawiły, że publiczna maska, za którą na co dzień kryła się DeGeneres – maska pozytywnej, sympatycznej, zawsze uśmiechniętej i życzliwej osoby – powoli zaczęła się zsuwać.
Proces „zsuwania się maski” podzieliłbym umownie na dwa etapy: publiczny (związany z wpadkami Ellen na wizji) i zakulisowy (związany z tym, co działo się poza anteną). Zacznijmy chronologicznie, a zatem od tego pierwszego.
Na wizji
Na przestrzeni lat pojawiło się co najmniej kilka odcinków The Ellen Show, w których prowadząca zachowywała się w sposób… niepasujący do jej publicznego wizerunku. Tak było chociażby w 2008 roku, kiedy DeGeneres podstępem wydobyła z Mariah Carey sensacyjną informację o tym, że piosenkarka jest w ciąży. Gdy autorka hitowego „All I Want for Christmas Is You” odmówiła na wizji poczęstowania się szampanem, DeGeneres ogłosiła wszem i wobec: „Bo jesteś w ciąży!”. Pech chciał, że niedługo później celebrytka poroniła. Wspominając swoją wizytę w programie Ellen, Carey stwierdziła: „Jedyne, co mogę powiedzieć, to, że czułam się wówczas ekstremalnie niekomfortowo. Miałam z tego powodu wiele przykrości. Nie byłam gotowa na to, aby ogłosić potem całemu światu, że poroniłam”. Komfort psychiczny gościa schodzi na drugi plan – liczy się oglądalność.
Podobna sytuacja miała miejsce w 2017 roku, gdy program Ellen odwiedziła Jessica Simpson. Aktorka i piosenkarka pojawiła się na planie pijana, co nie było efektem jednorazowej wpadki, lecz poważnego, wieloletniego uzależnienia. DeGeneres błyskawicznie zorientowała się w sytuacji – jej gościni notorycznie myliła słowa, zacinała się, plątała w wypowiedziach. Zanim Ellen zainterweniowała, kierując rozmowę na bardziej przyjazne i bezpieczniejsze wizerunkowo tory, puściła w stronę kamery porozumiewawcze spojrzenia, ewidentnie naśmiewając się z przykrego stanu psychofizycznego Simpson. Dla przeciwwagi polecam obejrzeć odcinek programu Dicka Cavetta z Davidem Bowiem pod wpływem kokainy. Trudno o lepszy przykład na to, jak powinien zachować się w tak kłopotliwej sytuacji profesjonalny dziennikarz, wysoko ceniący sobie zasady etyki zawodowej (i ludzkiej).
Chyba największą wpadkę na antenie Ellen zaliczyła jednak dwa lata później, podczas wizyty Dakoty Johnson. Dziennikarka wypomniała aktorce na wizji, że ta nie zaprosiła jej na swoje trzydzieste urodziny. Niby pół żartem, pół serio, choć w głosie DeGeneres bez większego wysiłku można doszukać się pretensji. Tyle tylko, że Ellen zaproszenie na urodziny Johnson dostała – zwyczajnie je zignorowała (feralny dzień spędziła ponoć w towarzystwie George’a Busha), a później, najprawdopodobniej, o całej sprawie zapomniała. Gwiazda 50 twarzy Greya szybko wyprowadziła ją z błędu, mówiąc: „To nieprawda, Ellen. Zapytaj kogokolwiek, zapytaj twojego producenta Jonathana”. Informację Johnson błyskawicznie potwierdził ktoś z ekipy, stojący nieopodal kamery. Zmieszana Ellen próbowała zamienić całą sytuację w żart, raczej bezskutecznie. Na wierzch zdążyły wyjść jej małostkowość oraz niezdrowa potrzeba wzbudzania sensacji, najczęściej kosztem gości.
Oczywiście przykłady dziwnych zachowań Ellen można by mnożyć, przywołując chociażby rozmowę z Taylor Swift, podczas której piosenkarka z uporem maniaka wypytywana była o swoich byłych chłopaków, choć wyraźnie nie w smak był jej ten temat. Dość powiedzieć, że pod koniec „przesłuchania” autorka „Bad Blood” znajdowała się na granicy płaczu. Płaczu na wizji, przed milionową widownią. Momentami The Ellen Show dorównywało pod względem niezręczności kultowemu programowi Between Two Ferns – z tą różnicą, że w przypadku show Galafinakisa wszystkie kłopotliwe fragmenty były zamierzone (jako jeden z kluczowych elementów konwencji), pieczołowicie zainscenizowane i uprzednio skonsultowane z poszczególnymi gośćmi.
Za kulisami
Zakulisowy proces „zsuwania się maski” rozpoczął się w marcu 2020 roku. To wtedy Kevin T. Porter zaczął gromadzić na Twitterze nieprzyjemne historie związane z DeGeneres. Benjamin Siemon, komik i scenarzysta, napisał, że Ellen jest niesamowicie toksyczną osobą, której zdarza się wybierać podrzędnych członków personelu i poniżać ich bez powodu, wyładowując w ten sposób swoje frustracje. Maggie Klaus, była pracownica The Ellen Show, podzieliła się natomiast informacją o tym, że już pierwszego dnia pracy została poinstruowana, aby nigdy nie patrzeć swojej chlebodawczyni w oczy i nie witać się z nią jako pierwsza. Te historie oraz wiele innych sprawiły, że opinia publiczna zaczęła kwestionować prawdziwą naturę jednej z najpopularniejszych osobistości amerykańskiej telewizji. Kolejny, zdecydowanie mocniejszy cios miał jednak nadejść dopiero kilka miesięcy później.
17 lipca 2020 roku światło dzienne ujrzał artykuł napisany przez Krystie Lee Yandoli dla BuzzFeed News, oparty na rozmowach z dziesięciorgiem anonimowych pracowników programu DeGeneres. Obraz środowiska pracy, jaki wyłonił się z tych konwersacji, był całkowitym zaprzeczeniem sloganu, jakim przez lata reklamowano The Ellen Show: „be kind”. Wśród osób, które postanowiły zabrać głos, znalazła się m.in. czarnoskóra kobieta, twierdząca, że przez półtora roku pracy wielokrotnie spotkała się z rasistowskimi uwagami i żartami. Jeden z głównych scenarzystów programu miał zwrócić się do niej kiedyś słowami: „Przepraszam, że nie znam twojego imienia, ale kojarzę tylko białych ludzi, którzy tu pracują”. Gdy próbowała zgłosić to do osób u władzy, zderzyła się ze ścianą i kompletnym brakiem reakcji, a jej współpracownicy z dnia na dzień zaczęli traktować ją chłodniej niż wcześniej.
Symbolicznym gwoździem do trumny programu Ellen okazały się jednak doniesienia, które znalazły się w kolejnym artykule Krystie Lee Yandoli, opublikowanym 31 lipca 2020 roku. Tym razem dziennikarce udało się porozmawiać nie z 10, ale blisko 40 pracownikami oraz byłymi pracownikami The Ellen Show, których do zwierzeń zachęcił rozgłos pierwszego artykułu. W drugim tekście pojawiły się zarzuty o molestowanie seksualne, wymierzone przede wszystkim w producentów programu: Eda Glavina, Kevina Lemana i Jonathana Normana. Panowie, prywatnie bliscy przyjaciele Ellen, mieli regularnie dotykać swoich podwładnych w dwuznaczny, niekomfortowy sposób oraz proponować im seks oralny na terenie biura. Jak stwierdził jeden z byłych pracowników: „Jesteśmy młodymi ludźmi, którzy dopiero rozpoczynają swoje zawodowe kariery, a już mieliśmy wyjątkowego pecha, trafiając na toksyczne środowisko pracy, czasem prosto z college’u. Niektórzy z nas byli molestowani seksualnie i to doświadczenie ukształtowało ich pierwsze lata po szkole”. I choć oskarżeni producenci zostali szybko zwolnieni (w ramach tzw. damage control), to kluczowe pytanie brzmi: czy Ellen wiedziała o tym, co wyprawiają za zamkniętymi drzwiami biura jej znajomi? Yandoli kończy swój artykuł wymownym komentarzem jednego z pracowników, dotyczącym właśnie DeGeneres: „Wiedziała. Wiedziała, że dzieją się tutaj poj***ne rzeczy, ale nigdy nie chciała o tym słyszeć”.
Trudno w związku z tym wszystkim dać wiarę Ellen, gdy mówi ona o zmęczeniu materiałem i „potrzebie poszukiwania nowych wyzwań”. Zakulisowe skandale i rosnąca niechęć względem prowadzącej musiały dołożyć swoje trzy grosze do jej decyzji.
Mam nadzieję, że rozumiecie już, skąd wzięła się moja awersja do Ellen DeGeneres – osoby, która dysponuje co najmniej dwoma, zupełnie różnymi obliczami. Z jednej strony jawi się jako uśmiechnięta kobieta sukcesu, inspirująca persona, której udało się osiągnąć wszystko, o czym zawsze marzyła, pomimo nieheteronormatywnej orientacji seksualnej (co jeszcze na przełomie wieków, kiedy to Ellen zaczynała swoją przygodę z telewizją, bywało sporą przeszkodą). Z drugiej zaś – jako małostkowa, szukająca tanich sensacji, a czasami zwyczajnie wredna osoba, która woli przymykać oko na problemy, niż je rozwiązywać. Mimo wszystko dla ludzi z tak zwichrowanym kompasem moralnym nie powinno być miejsca w telewizji.