SPOILER to nie twój WRÓG, ale najlepszy PRZYJACIEL
Kilka lat temu, podczas mojego pierwszego wyjazdu na festiwal Nowe Horyzonty we Wrocławiu, siedziałem na sali kinowej z przyjacielem i rozmawiałem o obejrzanym parę godzin wcześniej filmie – Ghost Story Davida Lowery’ego. Nie wchodząc w szczegóły na temat naszej konwersacji, wymieniliśmy się dość ogólnymi spostrzeżeniami dotyczącymi przede wszystkim dość zawiłej, rozgrywającej się na przestrzeni setek lat fabuły. Pech chciał, że rząd za nami siedział widz, który jeszcze filmu Lowery’ego nie widział. Gdy już skończyliśmy dyskusję i zaczęliśmy nastawiać się mentalnie na kolejny seans, mężczyzna nachylił się w naszą stronę i z wyraźną pretensją w głosie powiedział: „Przepraszam, czy wy mi właśnie zaspoilerowaliście całe Ghost Story?”.
Oczywiście, na tę krótką anegdotę, jak zresztą na większość historii, spojrzeć można z co najmniej dwóch stron. Czy anonimowy widz miał prawo czuć się oburzony tym, że parę metrów obok ktoś rozmawiał o filmie, który obejrzał na festiwalu? Z jego perspektywy musiała to być wręcz zbrodnia – przypadkiem poznał szczegóły fabuły tytułu, na który cierpliwie czekał; który miał, tak przynajmniej podejrzewam, wielką ochotę zobaczyć. Z drugiej strony: o czym rozmawiać na festiwalu filmowym, jak nie o obejrzanych filmach? Obecność na takim wydarzeniu powinna zakładać możliwość oberwania spoilerem w każdym, absolutnie dowolnym momencie – wystarczy, że obok znajdować będą się ludzie; inni widzowie, którzy mają ochotę ze sobą porozmawiać. Ryzyko zawodowe osoby zainteresowanej kinem.
Spoilery są bowiem naturalną częścią dyskursu okołofilmowego. Ba, ich rodowód sięga znacznie dalej niż narodziny dziesiątej muzy. Zanim powstało kino, domeną spoilerów (wówczas jeszcze nienazywanych w ten sposób, samo pojęcie ukute zostało najprawdopodobniej dopiero w latach 70. XX wieku) była zarówno literatura, jak i teatr. Strach przed nimi nierozerwalnie związany był chociażby z fenomenem powieści odcinkowych (protofilmowych narracji, zapowiadających, w pewnym sensie, nadejście seriali fabularnych), pisanych przez takich autorów jak Charles Dickens czy Alexandre Dumas. Najzacieklejsi czytelnicy czatowali już w portach, czekając na statki przewożące kolejną dostawę ich ulubionych opowieści – w ten sposób otrzymywali oni do dzieł Dickensa czy Dumas wcześniejszy, premierowy dostęp. Żaden złośliwy znajomy z targu czy sąsiad z kamienicy naprzeciwko nie mógł zdradzić im szczegółów fabuły. Byli bezpieczni.
Czy jednak spoilery rzeczywiście potrafią zepsuć dobrze opowiedzianą, wciągającą historię? Swego czasu zastanawiali się nad tym Jonathan D. Leavitt i Nicholas J. S. Christenfeld z kalifornijskiego Uniwersytetu w San Diego. W 2011 roku przeprowadzili oni bardzo ciekawy eksperyment, zogniskowany wokół trzech rodzajów opowiadań – detektywistycznych, „z ironicznym twistem” i nieco bardziej wyrafinowanych literacko (np. Czechow i Carver). Każde z nich zaprezentowane zostało czytelnikom (grupie ponad 700 osób) w trzech różnych wariantach – otwarcie zaspoilerowanej, niezaspoilerowanej i zaspoilerowanej w zawoalowany sposób (w otwierającym, będącym częścią tekstu akapicie). Po zakończeniu lektury każda z osób oceniała swoje zaangażowanie w opowieść i satysfakcję odbiorczą w skali od 1 do 10. Wyniki były co najmniej zaskakujące.
Okazało się, że spoilery wcale nie psują opowieści, a wręcz odwrotnie – sprawiają, że odbiorca czerpie z niej jeszcze większą, głębszą satysfakcję. Zdecydowanie wyższe wyniki osiągały te wersje historii, których szczegóły zostały czytelnikom zaprezentowane jeszcze przed rozpoczęciem lektury. Jeżeli miałbym pokusić się o jakieś wytłumaczenie tego paradoksalnego zjawiska, to powiedziałbym, że ma to związek ze zmianą odbiorczej percepcji. Znajomość zakończenia danej historii pozwala nam skupić się na innych elementach niż fabuła, która, nie oszukujmy się, jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Możemy wówczas podejść do dzieła sztuki w sposób bardziej analityczny, czerpać satysfakcję z odkrywania tego, jak jest skonstruowane; jednym słowem, mamy szansę stać się bardziej świadomym czytelnikiem/widzem. Jak zauważył sam Christenfeld: „Jeżeli jedziesz Autostradą numer 1 przez Big Sur i naprawdę dobrze znasz tę drogę, możesz pozwolić sobie na to, aby rozejrzeć się dookoła i podziwiać widoki, wydry pląsające po powierzchni wody”. Jeżeli drogi nie znamy, to cóż… naturalnie skupić musimy się na każdym wyboju i zakręcie.
Nie powinniśmy więc traktować spoilerów jako naszych śmiertelnych wrogów, unikać ich na każdym kroku i demonizować tych, którzy raczą nas nimi bez ostrzeżenia. Znacznie zdrowszym podejściem wydaje mi się akceptacja. Nadal możemy zachwycać się Podziemnym kręgiem Davida Finchera, wiedząc, że Tyler Durden i Narrator to tak naprawdę jedna osoba. Podejrzani Bryana Singera wciąż mogą robić na nas ogromne wrażenie, pomimo tego, że odkryliśmy tajemnicę tożsamości Keysera Söze na kilka godzin przed pierwszym seansem. Spoilery mogą okazać się znakomitym testem dla jakości opowieści. Dzięki nim możemy sprawdzić, czy dane dzieło ma nam do zaoferowania coś więcej niż tylko zaskakujący, jednorazowy twist fabularny. W takim ujęciu spoilery mają szansę przejść znaczącą metamorfozę – przeistoczyć się z wrogów w najlepszych przyjaciół odbiorcy.