REŻYSER ŻYCIA to PATRYK VEGA polskiego YouTube’a
W ten sposób docieramy do kolejnej cechy łączącej Patryka Vegę i Reżysera Życia – braku umiejętności radzenia sobie z krytyką. Obaj twórcy reagują na krytyczne głosy w bardzo podobny sposób – naginają rzeczywistość. Vega skonfrontowany ze słusznym oburzeniem, jaki wywołał wśród części widzów Botoks, napisał w poście na Facebooku, że „Botoks jest filmem, który rozszerza światło w świecie ogarniętym ciemnością. A to, czego jesteśmy świadkami, jest niczym innym, jak starciem ciemności ze światłem”. Podobną strategię przyjął w przypadku Polityki – ludzi, którym nie podobał się film nazwał po prostu „wykupionymi hejterami”. To jednak i tak nic w porównaniu z tym, jak z krytyką radzi sobie Reżyser Życia. Odłóżmy nawet na bok te wszystkie spontaniczne live’y, w których twórca żali się przed swoimi najwierniejszymi fanami. Największą zbrodnią Rusina jest manipulacja przy własnych, opublikowanych wcześniej materiałach – usuwanie napisów czy całych filmików; udawanie, że nic takiego nigdy nie miało miejsca. Daniel przypomina pod tym względem raczkującego bobasa, który święcie wierzy w to, że stanie się niewidzialny, jeżeli tylko na chwilę zamknie oczy. Trochę starsze dziecko Rusin przypomina natomiast na Wykopie – portalu, z którego korzysta nader chętnie i regularnie. Wdaje się tam w przepychanki słowne z innymi użytkownikami, z uporem maniaka stawiając się w roli ofiary, która musi znosić kolejne porcje „jadu”. Zarzuty o homofobię odbija potężną kartą kolegi geja (serio), a najdłuższe, pełne rozgoryczenia wpisy kończy mocnymi, efektownymi groźbami: „Czego dalej ode mnie chcecie? Mam się powiesić?”.
Śmiem jednak wątpić w realność takich pogróżek. Powód jest prosty – Daniel Rusin, podobnie jak Patryk Vega, za bardzo lubi samego siebie. Obaj panowie uwielbiają publicznie afiszować się swoją sławą i pozycją. W przypadku reżysera Kobiet mafii przybiera to miejscami rozmiary iście absurdalne, groteskowe – za przykład niech posłuży afera z zarekwirowanym przez skarbówkę, wartym ponad 2,5 miliona złotych „Batmobilem”. Reżyser Życia ogranicza się w tym aspekcie jedynie do chwalenia się regularnymi wizytami na siłowni (w filmach, w wywiadach i na Wykopie – każdy musi wiedzieć). Ciekawiej robi się jednak, gdy przeanalizujemy pod tym kątem jego filmy. Odkryjemy wówczas, że Daniel lubi obsadzać samego siebie w małych rolach, zaliczając swego rodzaju, tak jak niegdyś robił to Alfred Hitchcock (nie wierzę, że jego nazwisko znalazło się w tym felietonie), cameo. W przypadku Reżysera Życia nie może to być jednak zwyczajne cameo, każda okazja jest dobra, aby zaprezentować się z jak najlepszej strony – w filmie o LGBT Daniel jest jedynym imprezowiczem, który staje w obronie homoseksualisty dokonującego coming-outu, a w (Nie)widzialnej nastoletniej depresji jednym z niewielu użytkowników, którzy zostawiają pod live’em zdesperowanej nastolatki pozytywny, empatyczny komentarz („ja cię rozumiem”). Jakby tego było mało, Reżyser Życia często pojawia się również pod koniec własnych filmów i w krótkich materiałach wideo podsumowuje ich treść, tłumaczy przekaz oraz dziękuję za obejrzenie. Nie można, pomimo najlepszych nawet chęci, zapomnieć o tym, kto odpowiada za realizację tych arcydzieł.
Patryka Vegę i Daniela Rusina łączy również to, że obaj skompletowali na przestrzeni swoich karier zespół oddanych aktorów. U reżysera Pitbulla wciąż przewijają się te same nazwiska – Tomasz Oświęcimski, Piotr Stramowski, Katarzyna Warnke czy Antoni Królikowski. We wczesnych (tzn. opublikowanych ponad rok temu) produkcjach Reżyser Życia korzystał z młodych, perspektywicznych aktorów, takich jak Karol Osentowski, Filip Krupa czy Jacek Łukowski. Od kilku miesięcy zaobserwować można jednak gwałtowną zmianę w strategii castingu produkcji Rusina. Główne role zaczęli otrzymywać nie aktorzy z prawdziwego zdarzenia, lecz influencerzy, których nazwiska mogą wylądować w tytule filmików zaraz po nawiasie i słowie „gościnnie”. Wątpliwe umiejętności takich „gwiazd” jak Ola Nowak, Roksana Węgiel czy Weronika Sowa (szerzej znana jako Wersow) skutecznie zabijają dramaturgię, sprawiając jednocześnie, że bardzo trudno traktować filmy Reżysera Życia poważnie. Obecnie to influencerzy dominują na jego kanale, a gościnnie, to znaczy nieregularnie, pojawiają się na nim dobrzy aktorzy (Piotr Cyrwus albo Andrzej Grabowski).
Ostatnim ogniwem spajającym twórczość Vegi i Rusina jest zamiłowanie do współpracy z różnego rodzaju zewnętrznymi podmiotami – współpracy, która wiąże się oczywiście z lokowaniem produktów. Jeżeli chodzi o Vegę, to do głowy automatycznie przychodzi jedno, absolutnie kluczowe słowo: „Cinkciarz”. Reklama wielowalutowej karty w Polityce przekroczyła wszelkie granice dobrego smaku, dorównując (a może nawet przebijając) nachalnością słynne Berlinki z Porad na zdrady. Rusin nie pozostaje jednak w tyle. Najbardziej kuriozalnym przykładem w jego filmografii jest pod tym względem SZKOŁA życia – krótki metraż poświęcony prześladowaniu w szkole, ewoluujący niepostrzeżenie w żałosną reklamę plecaka marki be.bag. Tak delikatny temat jak gnębienie dziecka przez rówieśników jest w tym przypadku jedynie podpórką dla płatnej promocji określonego produktu.
Na osobną analizę zasługuje zapewne seria „Z dziennika introwertyka” – okraszona wyjątkowo okropnym, czerstwym, bazującym na krzywdzących stereotypach poczuciem humoru (za próbkę niech posłuży żart z odcinka wigilijnego, w którym babcia bohatera myli skrót LGBT z LPG). Nie będę się jednak tutaj nad tym pochylał, zgodnie z zasadą: „leżącego się nie kopie”. Zwłaszcza, że w twórczości Reżysera Życia można znaleźć również pozytywne akcenty. Jeżeli zanurkuje się na jego kanale nieco głębiej, to natrafi się m.in. na krótki materiał poświęcony wesołemu kierowcy warszawskiego autobusu, relację ze spotkania ze Sławomirem Idziakiem albo poruszający, dziewięciominutowy dokument, którego bohaterami są niepełnosprawne dzieci biorące udział w konkursie teatralnym. Wszystkie te filmy pochodzą jednak sprzed kilku lat. Tego typu treści nie pojawiają się już na kanale Reżysera Życia. Zastąpione zostały pseudospołecznymi, szkodliwymi, nastawionymi na jak najszersze zasięgi filmami, w których prym wiodą nie aktorzy, lecz gwiazdy internetu. Co dokładnie zgubiło Daniela Rusina? Parcie na szkło? Przerośnięte ego? Niezdrowa potrzeba walidacji? Życie wymknęło się z rąk Reżysera, być może bezpowrotnie.