PIERWSZE KUSZENIE CHRYSTUSA. Dlaczego Jezus nie może być GEJEM?
Stąd celny pomysł uczłowieczenia wizerunku Jezusa poprzez wzbogacenie jego sfery seksualnej o (w sumie) jakąkolwiek treść, tyle że nie byle jakimi odniesieniami do związku z Marią Magdaleną, bo tych sugestii mamy nawet w antyteistycznych środowiskach nazbyt wiele. Wprowadzenie wątku homoseksualnego do życia Jezusa posłużyło twórcom do pokazania, jak działał mechanizm inkorporacji pogańskich (m.in. helleńskich, egipskich, babilońskich) rytów oraz wizji bóstw do nowej religii opartej na nauczaniu Jezusa, a właściwie to Pawła z Tarsu. Jezus bowiem dla wczesnokościelnych hierarchów był zaledwie figurantem, niewiążącym symbolem, a nie mistrzem i nauczycielem.
Pogańskie bóstwa najpierw odzierano z seksualności, a potem adaptowano, lepiąc z nich na kolejnych soborach wizje Boga, Jezusa, Marii i świętych, jakich znamy dzisiaj. A wszystko po to, żeby chrystianizacja poszła łatwiej, skoro niepiśmiennym ludziom wmawiało się, że ich pierwotni bogowie są źli, ale ci nowi, o wiele lepsi, to w sumie nie są aż tacy odmienni od tych starych. Tak właśnie sami chrześcijanie, a zwłaszcza katolicy, zafundowali sobie niezły chichot religijnego losu – bo nie ma większych pogan i politeistów niż monoteistyczni chrześcijanie. Tym widzom Netflixa, którzy chcą lepiej poznać zależność chrześcijaństwa od neohelleńskiej wizji Pawła oraz jej sprzeczność z oczekiwaniami judeochrześcijan, których Paweł sam był do pewnego momentu członkiem, polecam publikacje np. Hugh Schonfielda, Leo Zena czy portal synopsa.pl oraz samodzielną, krytyczną lekturę Nowego Testamentu, zwłaszcza w formie tzw. Kodeksu Synajskiego, tylko, co najważniejsze, w języku greckim.
Uczłowieczony Jezus pokazany jako homoseksualista staje się nam bliższy, ponieważ nie wolno mu być sobą. Każdy czegoś od niego chce, a już najwięcej będą chciały w przyszłości całe rzesze wyznawców. A gdzie jego własna wola, przyjemność, szczęście? Na dodatek przyszły Chrystus dowiaduje się, że obecny na imprezie tajemniczy wuj Vittorio to jego prawdziwy ojciec. Przy okazji słów Vittoria o sposobie zapłodnienia Marii, że „wszedł w nią” i tak powstał Jezus, zostaje wyśmiana teoria o niepokalanym poczęciu. Brazylijscy komicy bez pardonu krytykują ten XIX-wieczny dogmat (oraz sam sposób domniemanej prokreacji Jezusa przez Marię, Józefa i Boga), chociaż źródeł tej krytyki można szukać wieleset lat wcześniej, m.in. w naukach pelagian oraz przeciwnych im twierdzeniach św. Augustyna z Hippony o wyłączeniu matki Jezusa z grzechu pierworodnego. Bóg po prostu stwierdził w swoim wszechrozumie, że aseksualne zapłodnienie Marii jest jedynym sposobem, żeby oszczędzić ją od fizycznej skazy (poród to faktycznie traumatyczne przeżycie dla kobiety) oraz od grzechu pierworodnego, i uosobić z forpocztą dobrej nowiny, jaką będzie powrót Jezusa. Co ciekawe, ów Bóg nie mógł swoją wszechmocą nie dopuścić w ogóle do powstania tego grzechu. Zresztą w Pierwszym kuszeniu Chrystusa, zwłaszcza w bitwie z Szatanem, Bóg wydaje się indolentnym starcem. Wyjątkowo tylko nie jest nim w seksualnym podniecaniu Marii „na tyłach” imprezy. Maria to kobieta z krwi i kości, lubiąca sobie czasem dogodzić jointem, podobnie zmysłowa jak jej historyczny pierwowzór, bogini Izis. W tej wersji Bóg to bardziej chyba Kupidyn niż Jahwe. Dopiero Jezus swoją mocą przeciwstawia się złu, właśnie jako poszukujący własnej drogi homoseksualista, wzór samotnego pod nieboskłonem człowieka, a nie mizoginicznego, posoborowego Boga.
Bo jak stwierdzają komicy z Porta dos Fundos, Bóg jest w każdym z nas, a najgorszą, najbardziej kłamliwą i nieludzką do niego drogą jest w tej samej mierze chrześcijaństwo, co judaizm, islam, szintoizm, hinduizm, buddyzm czy każda inna organizacja religijna, która poprzez swoich kapłanów każe swoim wyznawcom płacić jakąś cenę za szczęście zbawienia. Niech więc katolicy aż tak się nie wzburzają, bo posłużyli jedynie za przykład holistycznie ujętego zwyrodnienia religijnego istniejącego per se.
Homoseksualizm zaś jak najbardziej nadaje się na znienawidzoną cechę Jezusa. Zgodnie z polityką kościoła wczesnochrześcijańskiego, bazującej na atrofii myślenia abstrakcyjnego u wyznawców, Jezus przecież nie mógł skazić siebie tym, co miało podlegać kontroli i reglamentacji. Szczególnie, gdy nie prowadziło to w sposób naturalny do prokreacji, czyli tworzenia w co dopiero zaadaptowanych pogańskich społecznościach tym razem nowych wyznawców, już od zarania wychowanych w nowej religijności. Ta solidna polityka kadrowa, która dała chrześcijaństwu tak przemożny sukces w świecie zachodnim i o mały włos nie zabiła kultur dalekowschodnich, ma niewiele wspólnego z realną nienawiścią do homoseksualistów. Ich istnienie jest po prostu doktrynalnie nieopłacalne, bardzo z kolei na rękę wydaje się żywa nienawiść do nich u szeregowych członków religijnych organizacji. Ot, cała tajemnica wiary skonstruowana na zasadzie divide et impera.